sobota, 4 maja 2024

Zła nie ma - Cios w naturę

 



Hamaguchi to jedno z najgłośniejszych nazwisk ostatnich lat w japońskiej kinematografii, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stosuje retardacje, zamiast wyraźnych haseł z transparentów cywilnych. Uwielbia snuć kameralne opowieści na skraju poplamionej cywilizacji, która tęskni za naturą, za wrażliwością wschodzącego słońca bez drapaczy chmur. Zaczyna się przy akompaniamencie muzyki, kamera przejeżdża wzdłuż linii drzew odhaczając ton skromnej produkcji, gdzie niespieszne tempo dyktuje warunki skrajnie opozycyjne dla mainstreamu. Pierwsze dziesięć minut poświęcamy ciszy (nie licząc bujnych nut zza kadrów), gdzie spoglądamy na wioskowego drwala, który układa klocki drewna na pieńku łamiąc siekierką ich kręgosłup. Potem zerkamy do źródła, do jeziorka, gdzie napełnia zbiorniki wodą z użyciem drobnej łyżki. Niemal medytacyjnie podchodzi do wsi spokojnej, ale nie wesołej, gdyż niebawem mieszczuchy zechcą zakłócić naturalny rytm przyrody. 

Takumi mieszka ze swoją córką Hana w Mizubiki - w maleńkiej miejscowości nieopodal Tokio. Lokalna szkoła wydaje się zapewniać jedyne rozrywki dla dzieci, po polanie hasają jelenie, a jakaś kampania turystyczna chce proklamować kempingowe wycieczki ze zurbanizowanej Japonii do miasteczka na łonie natury wśród wzgórz. Stosuje nienaturalnie anty-filmowy chwyt, jak przeciągająca się konferencja, dyskusja w samochodzie trwająca ponad siedem minut. Choć podejrzewam, że ma to uzasadnienie w zaistniałych okolicznościach - jesteśmy na krańcach wszechświata, z dala od chaosu wielkich, korporacyjnych miast. Dlatego neutralna kamera stoi niewzruszona, ogląda się dookoła, zatrzymuje się na wyciszonych kadrach, wśród drzew, lokalnej jadłodajni, na tyłach samochodu, gdzie gadające głowy to jedynie nic nie warty zamęt w okowach ciszy. Kojące wrażenia estetyczne zastępuje niewzbogacony arsenał konfliktu: nieświadomi mieszczanie kontra wioskowi mnisi. Szkoda, że cała produkcja zamroczona jest sennym witrażem, a bohaterowie stali się częścią martwej natury. Długie ujęcia identyfikują się z wygłuszonym krajobrazem, a muzyka ma zastąpić emocjonalny skowyt naszych niewzruszonych protagonistów. 

Co zabawne - ,,Zła nie ma'' podobał mi się w chwilach, kiedy autor rozkoszuje się wiejskim życiem, gdzie pośpiech nie obowiązuje. Mućka w zagrodzie pałaszuje sianko, drzewa szeleszczą, w strumyku przelewa się woda, a nawóz przypomina o nieprzyjemnym zapachu, gdzie majestatyczny jeleń z dziurą po postrzale jest znakiem ostrzegawczym, że nadejdzie okres zbrodni. Dialogi, w większości, są pretensjonalne i tchną naftaliną. Autor nie potrafi pogodzić dwóch koncepcji - najpierw zachwyca się swoimi estetycznymi ruchami kamery, aby wprowadzić zamęt, który psuje spójny manifest ekologiczny. Sama chęć, aby skonfrontować naiwnych mieszczuchów z ludźmi pracy na wsi nie działa, bo nigdy nie rozwija pomysłu (bo nie ma na to czasu!), żeby miastowi przekonali się, że czyste powietrze to jedno, gdyż na roli pracujesz we własnym zasięgu. Śmiesznie wychodzi, gdy miastowy bierze toporek do ręki, żeby przekonać się, jaka to zabawa nabijać klinem kłody drewna - jakby miastowi byli dziećmi, którzy nigdy nie mieli narzędzi w łapach. Najpierw autor romantyzuje ludzi małych miejscowości, by kolejno ujrzeć w nich mroczny występek.


Nie potrafi zdecydować się, czy chce reklamować małe miasteczko jako ucieczkę do alternatywnego ,,raju'', czy ganić obcych za beztroskę, za ich marketingowe ruchy z biura turystycznego. Firma przedstawicieli, która zleci się na lokalną konferencję w domu kultury zamierza zbudować tzw. ośrodek glampingowy, w którym turyści będą mogli komfortowo doświadczyć naturalnego piękna okolicy, dzikości, którą sam patronat może zniszczyć. Odwieczna konkurencja między zabetonowanym miastem, a błotem w dolinie nigdy nie miała decydującego zwycięzcy. Sam osobiście preferuje wiejskie pejzaże, lecz konflikt z miastowymi nie pozostaje pogłębiony, przez co finał wydaje się zredukowany do błahej teorii zaburzonej harmonii w naturze. Chadzamy po lasach, ale nie wynika z tego żaden realny kontrast. Ekologiczne pasma wypowiedzi są suche i nie mają wpływu na przebieg wydarzeń. Choć góra Fuji z daleka wygląda okazale, nasycając oczy widokiem niezdrożnej wsi, to film nie idzie w żadnym kierunku, jakby zapomniał o znakach, a twórca przypomniał sobie, że pochodzi z dużego miasta, z prefektury Kanagawa. 

Tytuł jest mylący, gdyż zło wylewa się w ostatnich segmentach na linii czasu, a utwory w tle nieznośnie podkręcają przygnębiający nastrój jesiennej chandry. Nie wiadomo, czy autor próbował wrzucić miastowych do lokalnej społeczności, po to, aby wzbudzić alarm w szeregach gości, że nie są mile widziani na leśnych odstępach, czy uznać bezlitosność człowieczej działalności, która poluje na zwierzynę w głuszy, przeszkadzając ptakom w delektowaniu się cichym szumem z jeziora. Finał graniczy z metafizycznymi koneksjami, ponieważ nie odpowiada na nieproszone okrucieństwo, dlaczego lokalny gospodarz nienawidzi napływającej fali mieszkańców dużej gospody z miasta. Jakby chciał zniknąć za niewidzialną zasłoną milczącego pejzażu wśród natury, która cierpi niewysłowienie przez ludzki dotyk nasączony grzechem dzikiej pierwotności czy niewypowiedzianej namiętności. Takumi na ostatniej prostej zachowuje się irracjonalnie, przez co cała produkcja stoi pod znakiem zapytania, dlaczego jego równowaga została zachwiana, gdzie na ekranie przelewa się krew w mglistych wspomnieniach. 

Japonia, 2023, 106'

Reż. Ryûsuke Hamaguchi, Sce. Ryûsuke Hamaguchi, Eiko Ishibashi, Zdj. Yoshio Kitagawa, Muz. Eiko Ishibashi, prod. Fictive, NEOPA, wyst.: Hitoshi Omika, Ryô Nishikaw, Ryûji Kosaka, Ayaka Shibutani



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz