środa, 6 marca 2024

Za ścianą - Wybrakowani

 


Wczesna praca Zanussiego ma coś z ,,Krótkiego filmu o miłości'' - dar przekazywania subtelnych, nieskazitelnych emocji, wyczucie rytmu oraz temat upichcony z wydelikaconą przyprawą oraz bez szantażujących scen, do których prowadzą nie jedni filmowcy po latach 90. Znamy pułapki kina obyczajowego - ślepe targanie namiętnościami, niepotrzebny pośpiech i próba udokumentowania nieprawdziwych rezonansów, które nie oddziałują na widownię. ,,Za ścianą'' robi coś pozornie z niczego. Ot, jeszcze jedna opowieść o ludziach, którzy nie wiele się różnią, a jednakowo oddziela ich tysiące mil w postrzeganiu świata. Ona niezdarna, samotna mieszkanka szukająca szczęścia w nowej pracy. Z nieudaną karierą naukową zabiegająca o męskie zainteresowanie. On pragmatyczny, skupiony na celu, nie musi przejmować się tym, co dzieje się wokół niego.

Jan to pracoholik. Młody, zdolny adiutant chemii, gdzie lada moment awansuje i wskoczy w buty profesorskie. Przed wyjazdem natrafia na Annę - mieszka w tym samym bloku, ale nic o sobie nie wiedzą. Anna przypomina, że poznali się na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej, lecz Jan potrzebuje chwili, aby odnaleźć wspomnienie. W pracy rutyna, ale nabywający doświadczenie. Jacyś panowie z Lyonu mają zebrać się w placówce, więc szuka ochotnika, aby przedstawił im otoczenie. Sekretarka w niestosownym czasie informuje mężczyznę, że ma ważny telefon, przez który nastąpią kłopoty. Gdyż będzie musiał poinformować Annę, co to ubiega się o stanowisko w Instytucie jako biolog, że nie ma szans na przyjęcie. To drugie spotkanie w ciągu dnia ustanawiające poziom napięcia pomiędzy niezdecydowaną, znerwicowaną kobietą w okularach, a stanowczym panem z ułożoną przyszłością. Ich krępujące rozmowy rozpoczynają się niewinnie, ale stanowią preludium do dramatu. 

Po przykrej odmowie Anna wypatruje za oknem docenta, aby zaprosić go na filiżankę herbaty i ukrócić samotną krzątaninę pośród walących się czasopism, muzyki Beethovena czy malowideł na ścianach. Hobbystycznie maluje podrabiając dzieła van Gogha. Spotykają się na klatce schodowej, poprosi Jana, żeby sprawdził jej prace doktorskie, aby dowiedzieć się, jaką ma opinię. To tylko pretekst, niechcące wtargnięcie do cudzego życia, bo kobieta szuka oparcia, wsparcia psychologicznego, jakiegoś poczucia sensu w codziennych obowiązkach. Jej nieśmiałość wypada uroczo, chociaż widać, że jest spięta i nie miała bliskich kontaktów z mężczyznami. Raczej sprawia wrażenie dziewczyny wycofanej, która czuje się przegrana, bo nie osiągnęła żadnego sukcesu, jak pan przystojny przyszły profesor. Niby siedzimy na krzesełkach obok aktorów i obserwujemy poczynania w czterech ścianach, ale trzyma w niepewności, w panicznych gestach storpedowanej Anny, która co krok wymyśla temat zastępczy, aby zatrzymać pana w domu. Oboje czują się niekomfortowo, ale nikt nie jest w stanie przyznać się do zamieszania.

Dyskutują uprzejmie, Jan wyciszony, spokojny nie zwraca uwagi na krępujące ruchy kobiece, która błąka się po mieszkaniu, aby coś przedstawić, zainteresować faceta, aby przedwcześnie nie wyszedł za próg. Niemal desperacko szuka kontaktu z drugim człowiekiem. Wyczerpana nerwowo. Widać, że ma bóle głowy, bo łapie się za czoło, spaceruje po pokoju w zadumie. Jej niespokojna dusza, jakby wzywała do uwagi. Trzeba przyznać, że aktorzy sumiennie wykonują plan, aby przedstawić teatr odmiennych pozycji. On zdystansowany, momentami zniesmaczony, jakby zażenowany, pozostaje odporny na ciche, pojedyncze zaloty. Ona wystraszona, nieusystematyzowana, wiecznie bałagani i przynosi kłopoty gościu - przekomiczna scena z przepalonym bezpiecznikiem. 

Widać, że lokatorzy mieszkają w jednej wspólnocie, ale za grosz w nich porozumiewawczej komunikacji. Anna dużo wie o sąsiedzie - pamięta, jakiej słucha muzyki, iż siedzi po nocach, bo Jan uwielbia pracować. Jest pochłonięty własnymi sprawami, do tego stopnia, że nie widzi, jak kobieta próbuje nawiązać z nim przyjaźń czy relację romantyczną, co prawda, niesprawdzonymi sposobami, ale jednak. Bałaganiarskie nieuporządkowanie przyczynia się do tego, że Anna wychodzi na niezaradną piękność. 


Jan nie stara się zwracać na to uwagi, bo on myślami jest przy biurku, w domu - przyzwyczajony do samotności raczej nie zamierza niczego zmieniać. To stateczny mężczyzna, który grzecznie odpowiada na pytania i próbuje zachęcić Annę, aby odpoczęła, uspokoiła się i znalazła sobie nowy cel w życiu. Emocje wygrane są na wyrachowanych ruchach aktorów, którzy odnajdują się w przeciwległej naturze do słuchacza. Maja Komorowska niestarannie dotyka twarzy, wygląda na zakłopotaną oraz niezdecydowaną, która wiecznie przeprasza za zachowanie. Zbigniew Zapasiewicz jest gładki, wystudiowany, i trwa w swojej roli pewnego siebie mężczyzny, który nie wie, co robi w tym mieszkaniu z nieznajomą. Mimo oporności czuć w nim wdzięk oraz smukłe ciepło naukowca, który jest ciekawy świata. Spotykają się w czterech ścianach dwie osobistości, które są całkowicie sprzeczne. On ma światły umysł, nie potrzebuje niczego zmieniać, to realista bez marzycielskich zapędów. Ona rozdygotana, pewnie przewrażliwiona, niepewna w kontaktach towarzyskich. Jej życie osobiste to wewnętrzny stan pokoju - wieczny bałagan. 

Zanussi ładnie prowadzi to kameralne kino, bo skupia się na twarzach, odsłania nagie emocje, pozwala wyrażać się aktorom w prostych ruchach, które oddziałują intensywnie. Mogłoby się wydawać, że będzie teatralnie, jak w filmach Bergmana, ale nic bardziej mylnego - jest żywo, naturalnie, nie czuć, że jesteśmy uczestnikami teatru telewizji. Jesteśmy w ciasnym pomieszczeniu, więc klaustrofobicznie przemieszczamy się w zbliżeniach na dwoje ekstremalnych jednostek, gdzie opanowanie konkuruje z pomieszaniem. Śmiałość z delikatną naturą wrażliwej kobiety. Prowadzi to do zaskakującego finału, który możemy rozwinąć na dwa sposoby, w zależności czy jesteśmy optymistami, czy pesymistami. Uwierzyć w samobójczą misję Anny, która próbuje się zabić po nieudanej schadzce, albo uznać jej przypadek za dziecięcy wypadek lub kaprys. Przez cały seans podskórnie wyczuwamy tragedię, bo nie znajdują recepty na porozumienie, mimo że są bliżej niż dalej - wystarczy przejść się korytarzem, aby zapukać do drzwi docenta. Anna szuka pokracznie oparcia, miłosnego wyznania. Jej drastyczna, popędliwa, wewnętrzna potrzeba, aby zaznać kontaktu ludzkiego jest odczuwalna, bo emocje buzują od środka - nie musimy spoglądać na kadr, bo słychać to w głosie. 

Mimo niedługiego metrażu, bo to zaledwie godzinka pokazu otrzymałem coś wstrząsającego, i namacalnie czystego, bo wywołuje sprzeczne emocje. Niewinna zaczepka, aby Jan zaczął zauważać Annę jest niemal szczenięca - przechodzi krótką drogę. Od małego dialogu, po wspólne spotkanie w salonie przy akompaniamencie adapteru. Kończąc na tragedii, prawie przypominającej przepiękne sceny z ,,Krótkiego filmu o miłości''. Ma dwójkę świetnych aktorów, przyciemnione oświetlenie, ostre czarno-białe zdjęcia, które mrożą czas w kadrze, a za oknem melancholijny klimat miasta. Ma się poczucie, że wczesny Zanussi wiedział, jak robić dobrą robotę. 

Polska, 1971, 56'

Reż. Krzysztof Zanussi, Sce. Krzysztof Zanussi, Edward Żebrowski, Zdj. Jan Hesse, Mon. Urszula Śliwińska, prod. Studio Filmowe Tor, wyst.: Jan Kreczmar, Zbigniew Zapasiewicz, Maja Komorowska, Eugenia Herman



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz