sobota, 23 grudnia 2023

Trzy na jednego w mieszanym składzie #3

 

Jeden z obrazów Francisa Bacon.


W przeciwieństwie do klasycznego trzy na jednego, gdzie wybieram filmy w kolejności - od najmniej udanego, do najbardziej angażującego seansu postanowiłem uzupełnić rubrykę związaną z działalnością pozostałej sztuki, z którą mam kontakt. To znaczy, co mam na myśli - filmy będą pojawiać się jako opcja trzeciorzędna, a pierwszeństwo otrzymują takie rzeczy, jak komiks, płyta muzyczna, kącik sportowy, malarstwo, książka czy seriale. Czyli to, co napędza mój umysł, ale nie jest związany z kinematografią (seriale nie traktuje jako dział kinematograficzny, wybaczcie). Z racji, że czytam sporo, kręcę się wokół innych tematów niż X muza - postanowiłem sobie, że zrobię oddzielny dział dla reszty artystów, żeby nie czuli się pokrzywdzeni. 

Dead Space: Remake (2023)

Najbardziej przereklamowany horror w XXI wieku, jaki miałem okazję poznać. Monotonny, pozbawiony oryginalności i odarty z imponującej fabuły. Główny bohater to melepeta - popychadło, który daje się wykorzystywać załodze wahadłowca, więc wykonuje najdrobniejsze czynności bez sprzeciwu czy odpowiedzi. Jak posłuszny robot podejmuje zlecenia przez komunikator. Nie dość, że niemowa, to jeszcze persona bez charyzmy. Recenzenci obiecywali, że straszny i imponujący, a jedyne, co się potwierdziło, to przestrzeń kosmiczna, która usypia jednostajnym krajobrazem. Fabuła praktycznie nie istnieje, a końcowy twist ma odwrócić uwagę od kiepskich dialogów, i gdyby nie ,,zaskakujące'' zakończenie (które nie było zaskakujące, bo przewidziałem je w połowie fabuły), byłby to mierny horror klasy C. Ruchy przeciwników w postaci humanoidalnych potworów są bardziej przewidywalne niż występ tancerzy na Broadwayu. Chodzenie z pokoju do pokoju i ubijanie przeciwników, co w tym niby jest intrygującego? Ktoś tam powiedział, że jest straszny i wszyscy uwierzyli na słowo. Ludzie tak bardzo boją się mieć własne zdanie, więc papugują od innych, że ich to przeraża, albo ciekawi. Wybaczcie, ale nie będę mówił za kogoś, ale za siebie. ,,Dead Space'', to przereklamowany gniot, który chce ci wmówić, że jest niepowtarzalny, a jedyne, co jest niepowtarzalne - to średnia ocen i osoby, które uwielbiają chodzić za głosem stada - nie mając własnych myśli. 


Mroczne wizualia, jakby chciał podrabiać ,,Obcego'' zmieszać z artystyczną wizją ,,BioShocka'', ale jego koncept wystarcza na jedną godzinę. Potem to chodzenie po powtarzających się korytarzach, walenie do przeciwników, którzy nie wpływają na twoją psychikę, jak to robią postacie z ,,Silent Hill'' czy w serii ,,Blackwell''. ,,Dead Space'' jest martwy, jak sam tytuł. Męczący w swojej rozgrywce, z tanimi straszakami i bezbarwnym herosem, z którym nie mam żadnego kontaktu. Postacie poboczne to również liga najgorszych charakterów. Ale co gorsza - ,,Dead Space'' jest serią, która zżyna od lepszych. Niemal kopiuje rozwiązania fabularne z ,,Martian Gothic: Unification''. Chciałby mieć szokujące zakończenie, ale to nie ,,Sublustrum'', ani przegenialne ,,Sanitarium''. To, co najwyżej przeciętniak, z którego zrobiono boga horroru. Wierzcie dalej w swoje bajki. Ja nie zamierzam. 


,,Ukrzyżowanie'' - trzy figury Francisa Bacon (1944)


Niezwykle abstrakcyjne obrazy, zdeformowane, igrające z symboliką. Nie ma w sobie nic religijnego, jak wskazuje tytuł. Choć ból wyraża, jak męka pańska. Krzyk i rozpacz, która rozdziera szaty. Nie znałem nigdy Francisa Bacon, ale po pierwszych studiach zauważyłem, że potrafi ,,ożywiać'' portrety. Są namacalnie przerażające, a nie jak mdły ,,Dead Space''. Łatwiej zarzucić autorowi obsceniczność wyrazu, kiedy poznamy jego losy biograficzne. Duszna czerwień w tle. Szare zwierzęta o ludzkiej aparycji? Koszmar II wojny światowej na iluzorycznej ścianie? - Można snuć takie przypuszczenia, gdyż obraz miał premierę w 1944 r. Przypomina mi szary świat Enki Bilala - serbskiego rysownika znanego z tego, że łączy polityczne motywy z fantastycznym światem jutra na skraju przepaści, o apokaliptycznym zacięciu. Ostre, mgliste i surrealistyczne, czyli coś dla mnie. 


Chromatics ,,Faded now'' (2020)


Coś dla osób, które nie boją się muzyki elektronicznej. Zakryty melancholią. Zwichrowany indie rock dla eksperymentatorów, którzy chcą wyciszyć się przy głębszych stuknięciach w głośniku czy na słuchawkach. Jest coś w Chromatics sentymentalnego, choć piorunująco wyzwalającego. Podkłady są niewyczerpanie inspirujące, a głos wokalistki rozmazany, jakbyśmy wpadli w dziurę czasoprzestrzenną. Nadająca się na wieczorne pory, kiedy za oknem śnieżyca, a my wsiadamy do samochodu pędząc przed siebie i znikając za zakrętem, jak w snach iluzjonistów. Hipnotyczny głos wokalistki Ruth Radelet, mocne, wyraziste instrumenty oraz lekkość alternatywnego synth-popu (dużo syntezatorów, efektów z euro disco), jakbyśmy cofnęli się do przeszłości. Cudowne doznanie, jak każda płyta Chromatics. Jednocześnie mam smutną wiadomość, bo ,,Faded now'', to ostatni winyl tej nietuzinkowej grupy muzycznej. Chromatics oficjalnie ogłosiło zakończenie działalności w 2021 r. 

Posłuchajcie sobie wersję ,,The Sound of Silence'' w wykonaniu Chromatics - coś przerażającego, ale jakże pociągającego. 



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz