czwartek, 16 listopada 2023

Recenzja przedpremierowa: Napoleon

 


Ridley Scott, który zaczynał karierę od reklamówek, krótkich spotów i branży marketingowej, jak Guy Ritchie nie nadąża za własną wizją Bonaparte jako buńczucznego korsarza władającego wrogim komentarzem, jakby promował indyjskie mity o Kali, był kapłanem śmierci, który niszczył wszystko i wszystkich dookoła - włącznie z własną jaźnią, doprowadzając do schizofrenii mentalnej. Najnowszy projekt od autora, co spłodził ,,Gladiatora'' wciąż powraca myślami do wielkich bitew prezentując na ekranie szerokopasmowy chłód zwycięstw, gdzie przecina się zbilansowany poziom krwi i powinowactwo cierpienia.

 Miał być fresk o imperatorze, historyczny buduar i donner bien le bonjour na powitanie, a otrzymujemy akt z kiepskimi scenami seksu, czerwoną farbą, która zdobi ekranowy falbanek, nadąsanego Joaquina Phoenix powtarzającego sekwencję z ,,Jokera'' - z freak show, gdzie gra rolę błazna nie do zniesienia, cyrkowca, bynajmniej nie na miarę klowna z ,,Paljas'' (świetnego filmu z Południowej Afryki z lat 90. ubiegłego wieku). Zaczyna się sceną dekapitacji Marii Antoniny - jakże biednie ukazanej w całej historii kinematografii, która nie ma nic do powiedzenia, bo ginie szybciej niż szara komórka po nowej produkcji, co nie ma za grosz pomysłu na ukazanie perspektywy czy horyzontu trzech epok w Europie pod batutą Napoleona - niewzruszonego, którego nie cieszy, ani wino, ani bitwa, jakby przekonany o własnej potędze i przeznaczeniu do bycia kimś ponadto. 

Twórca bawi się historią, jak uczeń w szkole spoglądając na bryk w kalendarzu. Traktując wydarzenia historyczne jak nic nie warte streszczenie (poza klasówką, oczywiście). Jak skupić się na opowieści, która nie zamierza zdiagnozować przyczyn, dlaczego odnosił chwałę - w pierwszej fazie podboju, by kolejno stoczyć się na dno wraz z kochanką i beznadziejną sytuacją, by polubownie zatrzeć jego umysł kurzem bratając się ze zwaśnionym krajem Austriackim? Napoleon wygląda jak klasycystyczna figura z malowideł, niż pełnoprawny charakter, który miał wpływ na strategię wojenną będąc głową Cesarstwa Francuskiego. Tymczasem wyrasta na zagasłą rzeźbę przypominającą tę z filmu Resnaisa w ,,Zeszłego roku w Marienbadzie'' (rocznik '61). Z wiecznie poważną, zatwardziałą miną, który w impulsywnych obrotach psychologii zaczyna się dąsać, kompulsywnie kompromitować przed widownią, jak w trakcie debaty podczas posiłku czy rozmowy z upadłą, owdowiałą arystokratką, która odnalazła spełnienie w fantazmatycznej rozkoszy seksualnej władczego skandalisty, który nie ma odrobiny przyzwoitości czy inteligencji społecznej. 

Mamy tę nieszczęsną rewolucję francuską - wielokrotnie przenoszoną na deski artystyczne, która udowodniła, że republikanie są niereformowalni, a motłoch gorszy od stada bizonów. Klasyczna prezentacja, kiedy oglądamy dumnie wypiętego Napoleona jako młodego dowódcę przeistaczającego się w zarozumiałego generała. Po tym, jak ustaje powstanie rojalistów, czyli zwolenników władzy królewskiej, a nieudana próba zamachu stanu w Paryżu kończy się ogólnokrajową sławą naszego tytułowego bohatera - wkrada się w łaski najwyższej kasty, prościej ujmując; arystokracji. Tam zakochuje się w Marie Josephe Rose (w przeciwieństwie do Phoenixa, żywa kobieta, w tej roli Vanessa Kirby), by następnie, jak w prymitywnym streszczeniu oglądać zachłyśniętego sobą Napoleona, co zdobywa Sardynię. I naturalnie, jak przy okazji wielkich widowisk za gruby hajs (przepraszam, pieniądze) - imponuje kostiumowym rozmachem, choć szerokolistna czapeczka na głowie generała ma chyba leczyć jego kompleksy z powodu niskiego wzrostu (podobna zagrywka w mangach, gdzie chłopcy mają miecze większe od spodni!). Mamy liczne sceny zbiorowe, które imponują, gdy twórca kadruje z głębi planu, tylko całe te pojedynki, to jedna wielka rzeź, która nic a nic nie przejęła, bo Napoleon jest wymalowany jak figura bez skazy. Brak francuskich aktorów, kiedy jesteśmy we Francji (przypominam!) staje się jakimś dziwnym komentarzem do kina, które boi się zatrudniać obcojęzycznych panów na dworze cesarskim lub podczas ważnego Konwentu Narodowego, by widowisko stało się bardziej autentyczne.


 Dariusz Wolski jest co prawda świetnym operatorem zdjęć (jak większość Polaków za granicą), ale tonie w formie makabrycznej płaskorzeźby, gdzie ponura iteracja trwa bezustannie przez ponad dwie godziny, co męczy widza w jakimś sensie. Kiedy grasz na jednym tonie, i to w boleśnie długim metrażu - twoje dzieło staje się monotonne i pozbawione bergsonowskiego intuicjonizmu. Ridley Scott chce być panteistyczny i wszystkie ważne wydarzenia przekuć w bestialską martyrologię, ponieważ oglądamy najważniejsze bitwy: od oblężenia Tulonu, kampanię rosyjską w XIX wieku i niechlubną klęskę pod Waterloo, o której nauczyciele historii uczyli w Technikum. Oraz Bitwa Trzech Cesarzy. Która, żadna z nich, nic nie mówi o emocjach Bonaparte, bo jest zastygły, nie ważne czy jako jeździec na koniu, czy jako bojownik, gdzie armaty biją głośno niczym bomby i zadymiają soczewkę kamery. Napoleon ma kompleks niższości i wyrasta na zarozumiałego palanta, któremu ni w kibić nie warto kibicować. 

Wygląda jak ubogi krewny pozostałych wielkich opowieści historycznych: poczynając od ,,Barry Lyndona'' Stanley'a Kubricka (który, nomen omen, sam miał pomysł na nakręcenie filmu o Napoleonie), plastycznie zwinny i drapieżny ,,Sobowtór'' od śmiałego Akiry Kurosawy, po niedawno opisanego ,,Non albo czcza chwała rządzenia'' od Manoela Oliveiry, a najlepszy film o Napoleonie powstał, według mnie, od Abela Gance. I obawiam się, że już nie powstanie nic bardziej wartościowego, bo Scott nie jest majestatycznym wizjonerem, jak wymienieni reżyserzy. Może kiedyś błyszczał, ale obecnie przypomina staruszka, któremu nie chce się robić nic ponad to, co robi najlepiej - czyli ekranizować krwawe bitwy, które nie mogą rajcować, kiedy nie mamy, jak sympatyzować z naburmuszonym Phoenixem. Skacze po wydarzeniach nie zostawiając widza z żadną z refleksji, a ja dalej po seansie nie wiem, kim jest Napoleon - bo według obrazu był to manekin, który żądał martwych ciał.

Wielka Brytania/USA, 2023, 158'

Reż. Ridley Scott, Sce. David Scarpa, zdj. Dariusz Wolski, Muz. Martin Phipps, prod. Dune Films, Apple/Apple Studios, wyst.: Joaquin Phoenix, Vanessa Kirby, Ben Miles, Ludivine Sagnier

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz