1. Leos Carax
Awangardzista z krwi i kości. Wielki kontynuator surrealistów: po tym, jak David Lynch odciął się od kina - Leos Carax wszedł na scenę i pozamiatał. Człowiek, który nakręcił jeden z najdziwniejszych melodramatów w historii kina, jak ,,Kochankowie z Pont-Neuf''. Dla wielu dziwak i nowofalista bez klasy, natomiast jak mało kto, potrafi eksperymentować i oddziaływać na widza w sposób drenujący. Głęboko zagląda do ludzkiej podświadomości, czasem jest to koszmar na miarę,, Holy Motors'', a czasem subtelna, oniryczna przyszłość bez przyszłości, jak w ,,Boy Meets Girl''. Znawca kina, w końcu, jak Truffaut, jednocześnie działa jako krytyk filmowy i filmowca ze sztabem. A takie mieszanki zawsze są wybuchowe. Doceniam wszechstronność.
2. Edward Yang
Prawdopodobnie najważniejszy tajwański reżyser w historii kina, a może chiński?, bo urodził się w Chinach. Jego ,,Chłopiec z ulicy Guling'' jest najbardziej niedocenianym filmem lat 90. XX wieku. Nakręcił zaledwie osiem filmów, ale każdy, kto sięgnął po zawartość - musiał czuć się, jakby odkrył niebo kinematografii. Mistrz, który przedwcześnie zmarł z powodu choroby nowotworowej. Wielki artysta, którego niesłusznie krytykowano za to, że nie odwoływał się do tożsamości tajwańskiej - ach, ci polityczni malkontenci. Mam ich dosyć! To również specyficzny filmowiec - kręcił długie filmy, odnosząc się do kultury Azji, przemian społecznych i całej tej otoczki związanej z demokratyzacją państwa. Owszem, do najłatwiejszych filmowców nie należy, natomiast jeśli kochacie kino - jest to postać absolutnie obowiązkowa.
3. Aki Kaurismaki
Kolejny humanista, którego nie mogło zabraknąć. Zabójczo podobny do Jima Jarmuscha - stonowane tempo, brak pośpiechu, filmy, które potrafią nie zmierzać do celu, ale swobodnie przemieszczać się po ekranie, aby uchwycić piękne chwile, które przeminą, jak łzy w deszczu (a co tam, takie małe nawiązanie). Jeśli liczycie na akcję i nieustanny ruch - nie sięgajcie do jego twórczości, błagam. Natomiast uwielbiam go za specyficzne poczucie humoru, jego bohaterowie wiecznie palą papierosy, no i to jedyny artysta z Finlandii, którego kocham z całego serca. Mistrz. Prawdopodobnie część z Was go zna, pozostałym zalecam, aby zajrzeli do Akiego. Kino prostoty i wielkich serc. A przy okazji - można się ubawić.
4. Robert Bresson
Przez krytykę może doceniany, ale wśród widowni nadal niezrozumiany. Nakręcił najważniejszy film XX wieku - ,,Ucieczkę skazańca''. Miał własną wizję i pomysł na kino. Autentycznie poruszał się po śliskich tematach - odwołując się do klasyków literatury, jak Dostojewski czy Proust. Jedni winią go za sztuczny model prowadzenia aktorów, co potrafię zrozumieć, ale Bresson miał w sobie coś urzekającego - szlachetną prostotę, nigdy nie kombinował, nie tworzył scenariuszy, po których masz rzekomo ,,rozkminiać'' o co chodzi. Nie stosował tanich sztuczek filmowych, odcinał się od sztuki filmowej sensu stricto, bo raczej unikał rozrywki, do czego kino zostało przystosowane. Nawet jeśli nie lubicie artystów, którzy chcą poruszać ważne tematy - należy pamiętać, że istniał ktoś taki, jak Robert Bresson. Prawdopodobnie największy ,,filozof'' kina, który sztukę ,,dłoni'' opracował do perfekcji. Ascetyczna głębia i transcentalizm humanitarny na niezbadanym poziomie. Mistrz, ale wiecznie nierozumiany. Zawsze gdzieś z boku. Z dala od widowni.
5. Michael Powell i Emeric Pressburger
Prawdziwi wariaci, którzy szaleli za kolorem na ekranie. Estetyczni smakosze, na których warto oddać głos. Jedyni i niepowtarzalni artyści, co potrafili czynić cuda na ekranie - w formie opery i muzycznych sekwencji byli niezwyciężeni. Jeśli ich nie znacie - sporo tracicie. To fenomenalna para, która od kina nie wymagała poświęcenia czy górnolotnych scenariuszy. Opowiadali obrazem, bo kino to obraz i wrażenia estetyczne na najwyższym poziomie, zabawy kolorem, jak u Kieślowskiego w Trzech kolorach, każda manufaktura kostiumu dopieszczona niczym u Wima Wendersa. Mega szanuję gości. Zawodowcy w dziedzinie orgazmu scenicznego.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz