Komiks na motywach powieści Juliusza Verne'a. Opowiada o czasach wojny secesyjnej w Ameryce. Niezwykłe perypetie piątki odważnych ludzi i psa, którzy wyrwali się z pomocą balonu z okrążonego fortu i zniesieni zostali przez wiatr na małej wyspie Lincolna w pobliżu drugiej małej i niezamieszkanej wysepki Tabor na Pacyfiku.
Lubię poszperać w starociach, czasem trafi się na coś wyjątkowego. Nie spodziewałem się jednak, na co się zdecydowałem. Dałem jeszcze jedną szansę Juliuszowi, by zawładnął moim jestestwem i sprowokował do namiętnego czytania jego historii. Tym razem nie w głowie była mi powieść, nie po tym, co przeżyłem w recenzji Droga przez Rosję. Wolałem zajrzeć do komiksu. W prawdzie krótkim (40 stron), ale można przyjąć, że zawarta treść komiksu jest niczym innym, jak streszczeniem książki. Pytanie tylko, czy warto zaglądać do powieści, jak wszystkie kluczowe wydarzenia mamy w schowku pamięciowym? Problem polega na tym, że jak miałbym, załóżmy 8 lat, to i z fascynacją zajrzałbym do książki, ale będąc już w bardziej zaawansowanym wieku, to jest to fatalna pora na zaznajomienie się z tym autorem. Człowiek dorosły zaczyna dostrzegać wady tam, gdzie młody umysł nie sięga.
Zacznijmy od samego zakończenia. Jest logicznie uzasadnione, ale nieco naciągane. Cała tajemnica wyspy jest naiwna, ciężko uwierzyć w tak kiepski wybryk jednej istoty (celowo piszę istoty, żeby nie zdradzać, co lub kto to jest). Wraz z ,,uciekającymi'' kartkami finał staje się jasny i klarowny, ot kolejna przygoda, w której nie mogło zabraknąć idealnych bohaterów. Verne można wiele zarzucić. Politycznie poprawne poglądy, liczne uproszczenia, szafowanie schematami.
Poznajemy postacie, którzy w swoich ,,zawodach'' znają się na swoim fachu, więc nie zabraknie łatwej do przewidzenia następującej po sobie linii fabularnej. Uciekinierzy trafiają na ląd, pierwsze co robią, to próbują przetrwać. Szukają pożywienia, wodopoju. Krótko po tym się zasiedlają i tworzą cywilizację. Mijają lata, coraz częściej dzieją się rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Nie spodziewajcie się twistów z rodu serialu ,,Lost''. To nie ten gatunek, i w ogóle zastanawiam się, czy nie choruje na tytułomanię (w moim słowniku, to skupianie się i porównywanie tworów z każdej dziedziny sztuki). Podczas przygód naszych towarzyszy napotkamy na kilka przeciwności losu i spotkamy nowe postacie.
O kresce nie będę pisał, jest archaiczna, zestarzała się przeogromnie. Jedynie wyrazy twarzy naszych bohaterów wyglądają okazale i mogą się podobać. Gdzieniegdzie zaskoczy nas zieleń, dobrze zarysowane elementy tła, ale przez większą część stron nie ma co liczyć na kunszt graficzny. Kiedyś rysownicy nie mogli sobie pozwolić na rysowanie w grafice komputerowej. Jednak swoje zadanie wykonuje w miarę dostatnie i nie mogę przyczepić się do czegoś, gdzie czas odcisnął swoje piętno.
Czy polecić? Jest krótka, bez długich opisów, za to z mnóstwem dialogów. Wystarczy, że spojrzycie na kadry. W przeciwieństwie jednak do Michała Strogowa nie miałem wyrzutów sumienia, że się z czymś męczę. Akcja pędzi na złamanie karku, więc na dobrą sprawę nie mogę czuć się rozczarowany, ale jakoś bardziej zadowolony z tego powodu też nie jestem. Nie będę już wracać do Verne'a. Nic już mnie nie skłoni do zajrzenia jego twórczości i portfolio.
Zacznijmy od samego zakończenia. Jest logicznie uzasadnione, ale nieco naciągane. Cała tajemnica wyspy jest naiwna, ciężko uwierzyć w tak kiepski wybryk jednej istoty (celowo piszę istoty, żeby nie zdradzać, co lub kto to jest). Wraz z ,,uciekającymi'' kartkami finał staje się jasny i klarowny, ot kolejna przygoda, w której nie mogło zabraknąć idealnych bohaterów. Verne można wiele zarzucić. Politycznie poprawne poglądy, liczne uproszczenia, szafowanie schematami.
Poznajemy postacie, którzy w swoich ,,zawodach'' znają się na swoim fachu, więc nie zabraknie łatwej do przewidzenia następującej po sobie linii fabularnej. Uciekinierzy trafiają na ląd, pierwsze co robią, to próbują przetrwać. Szukają pożywienia, wodopoju. Krótko po tym się zasiedlają i tworzą cywilizację. Mijają lata, coraz częściej dzieją się rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Nie spodziewajcie się twistów z rodu serialu ,,Lost''. To nie ten gatunek, i w ogóle zastanawiam się, czy nie choruje na tytułomanię (w moim słowniku, to skupianie się i porównywanie tworów z każdej dziedziny sztuki). Podczas przygód naszych towarzyszy napotkamy na kilka przeciwności losu i spotkamy nowe postacie.
O kresce nie będę pisał, jest archaiczna, zestarzała się przeogromnie. Jedynie wyrazy twarzy naszych bohaterów wyglądają okazale i mogą się podobać. Gdzieniegdzie zaskoczy nas zieleń, dobrze zarysowane elementy tła, ale przez większą część stron nie ma co liczyć na kunszt graficzny. Kiedyś rysownicy nie mogli sobie pozwolić na rysowanie w grafice komputerowej. Jednak swoje zadanie wykonuje w miarę dostatnie i nie mogę przyczepić się do czegoś, gdzie czas odcisnął swoje piętno.
Czy polecić? Jest krótka, bez długich opisów, za to z mnóstwem dialogów. Wystarczy, że spojrzycie na kadry. W przeciwieństwie jednak do Michała Strogowa nie miałem wyrzutów sumienia, że się z czymś męczę. Akcja pędzi na złamanie karku, więc na dobrą sprawę nie mogę czuć się rozczarowany, ale jakoś bardziej zadowolony z tego powodu też nie jestem. Nie będę już wracać do Verne'a. Nic już mnie nie skłoni do zajrzenia jego twórczości i portfolio.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz