poniedziałek, 14 października 2024

Piece by Piece - Egotyzm kosztem muzycznej sublimacji



 Wydawałoby się, że stworzenie biografii na bazie klocków LEGO, to wspaniały pomysł, i niewątpliwie budziło podziw w zapowiedziach. Problem jest innego kalibru, bo uwielbiam animację poklatkową, która wymaga żmudnej pracy, i do niej mam najmniejsze zastrzeżenia - gorzej, gdy nie masz pomysłu na własną historię, a kreatywność ograniczasz do muzyki puszczanej z playbacka. Snując pod nosem gorące hity, jak ,,Happy'' Pharrella Williams, bo o nim opowiada ,,Piece by Piece'', który zaczyna się, jak w niemowlęcym wydaniu. Od narodzin zespołu The Neptunes, po pierwszy album studyjny, czy narodziny dziecka wykonawcy na poziomie muzyki R&B. Jego kompozycje regularnie zdobią kolorowy świat wypchany zestawem klocków. 

W przeciwieństwie do radosnych utworów puszczanych w tle, jak „Drop It Like It’s Hot” - animacja została złożona, jak kawałek korporacyjnego, teledyskowego przeboju na MTV. Posklejana ze znanych piosenek, które mają wpadać w ucho, a cała reszta wydaje się ledwie dodatkiem, aby promować Pharrella czy jego ,,ziomkowaty'' wygląd, co wypowiada się w klockowej kamerze, jak kolega z osiedla. Przysiada na krześle zdjęciowym, gdzie zostaje przeprowadzony wywiad przez dziennikarza, a sam artysta wymyślił formę na program. To Williams, wielokrotnie nominowany do nagrody Grammy, zaproponował, aby jego historia została ukazana w stopmotion, gdzie ruchy na ekranie są filmowane klatka po klatce. Akcja ma miejsce na Virginia Beach w stanie Wirginia, w post-soulowych czasach, gdy Pharrell słuchał bluesa od Sinatry w dzieciństwie. Prezentując standardowy utwór dramatyczny z klasy średniej, tytułowy kawałek po kawałku, żeby zaprezentować własną ścieżkę kariery.

Z początku cieszy jego wibrująca paleta kolorów, zestaw figurek machający sztywnymi kończynami, ale prędko uświadamia przykrą rzecz - nie potrafi wyjść poza przyjęte kanony opowiadania miałkich pseudo-biografii chwaląc własną twarz przed milionami słuchaczy. Na wczesnym etapie daje się poznać jako fanatyk muzyczny, który zakochał się w telewizji (jako wyzwoliciel młodego pokolenia, co szukał ucieczki od rzeczywistości). Nie dalej niż później zostaje dostrzeżony na konkursie ,,Talent Show'', ćwicząc po garażach występy wokalne, zakładając fanowski zespół ,,The Neptunes''. Pokaz sceniczny z ekipą w programie sprawia, że otrzymuje pierwszy, prawdziwy kontrakt muzyczny, co umożliwia dotarcie na listy przebojów w ogólnodostępnych mediach. W kadrze zjawia się dobry znajomy muzykanta, niejaki Chad Hugo - filipiński uczony z osiedli mieszkaniowych w Wirginii. Z czasem do głosu dojdą producenci, fachowcy od CEO, czyli dyrektor zarządzający sztabem, a nawet gwiazdy estrady, które przeładowują uczciwą biografię w reklamowy biznes. 


Forma staje się niemalże ciężarem w połowie drogi, kiedy cały efekt zostaje położony na modelową strukturę. W tej quasi-dokumentalnej przeprawie towarzyszy nieustanny chichot muzyka, który śpiewa z kumplami do widowni, a jego narcystyczna bohomaza przeciska się przez wiadro sztucznej auto-promocji oraz tanich pomyj, który tworzy laurkę na cześć własnej osoby, gdzie historia ma służyć bardziej autorowi, niż widzom po drugiej stronie ekranu. Wszystko, co przedstawia, to reklama popowych singli, odnośniki do popkultury, bo nieustannie drąży w ludzkich umysłach, na taśmie pojawia się E.T. - słynny kosmita z filmów dla dzieci - w telewizji leci ,,Star Trek'', a minionki zjawiają się, gdy Williams dogrywa oraz promuje teledysk do filmu animowanego ze studia Illumination. Non stop narzuca hasła reklamowe, a już szczytem cynizmu, jest reklama w reklamie, ponieważ twórcy dosłownie umieszczają przerywnik z burgerem od McDonald z chwytliwym ,,I'm Lovin It''. Na każdym kroku podkreśla swój komercyjny wymiar, dorzucając nowych piosenkarzy, budując jeszcze większą machinę marketingową. Łatwiej byłoby napisać, kogo tu nie ma, niż się ujawnia. 

Przez telefon dzwoni Kanye West, w formie wywiadu zjawia się Gwen Stefani z lakierowanymi ustami oraz ze śnieżnobiałymi zębami, jakby dopiero co wyszła od stomatologa, Snoop Dog wjeżdża w kadr z dredami, Justin Timberlake z męskim zarostem lansuje się przed widownią w czapeczce, a Jay-Z odsłania kulisy biznesu, dodając cegiełkę, jak rap stał się wszechobecny w popowej świadomości muzycznej. Wymieniać dalej? Czy to ma sens? Nieustannie widzimy znajome twarze, które miały wpływ, na to, dlaczego Pharrell stał się ikoną show-biznesu. Był zwykłym czarnoskórym chłopcem z osiedla, który uwielbiał śpiewać, jak sam przyznaje w tym auto-wywiadzie, iż dni wypełnia muzyką. W tych szczerych słowach gnije pozostała treść wypełniona koncertowymi fragmentami, gdzie skróty z imprez czy tras koncertowych przedstawia w formie błysku, szybkiego ruchu tanecznego. W choreografii prezentuje dynamiczny montaż, a klocki radośnie tańczą, jakby nasze zestawy z LEGO dostały nóg i wyszły na scenę. Jest w tym ulotna przyjemność, dostatecznie prosta, która przedwcześnie obnaża własne słabości, gdzie piosenki są reklamą, Snoop Dog macha sztucznymi rękami, żeby podbijać sprzedaż, a historia zmierza donikąd, bo to szpanowanie animacyjną twarzą, aby ocieplać wizerunek oraz budować zaufanie wśród widowni. 

Amerykańska muzyka wraz z amerykańskimi idolami, to tylko jednostajna przebieżka oraz płytkie skakanie po wydarzeniach z życia, gdzie Pharrell próbuje nas przekonać, że jest ponadczasowy czy oryginalny, bo przecież, gdyby nie była to biografia bez klocków, to byłaby nijaka? Sęk w tym, czy są zestawy z klocków, czy nie, to nadal pusta obietnica, że tworzysz coś kreatywnego, na wzór przezabawnego ,,LEGO Batman'' z 2017 r. (swoją drogą pojawia się w tej historii kostium nietoperza!). Schemat jest następujący: puszcza ci inspirujące kawałki z przeszłości, przerwa na gadające głowy, skróty z koncertów, gdzie świecidełka mają za zadanie oślepić cię blaskiem, a koniec końców, to markotny zestaw dżingli, gdzie przerywa występy kolejnymi wydarzeniami bez ostrzeżenia, jak w teledyskach. Montaż jest agresywny, a historia rozpływa się w celebryckich przemowach. 

Ani to kompletny dokument, na który pozuje, ani świetna propozycja dla fanów duńskich zabawek dla dzieci, gdzie Kendrick Lamar w cierniowej koronie stoi na światłach, Williams pakuje się w strój z NASA, a na wyświetlaczu w telefonie pokazuje reklamy usługowe. To tyrada biznesowa, gdzie autor stosuje nadmierną auto-promocję własnych utworów, promuje swoich ziomków, i bezczelnie wykorzystuje modną formułę klocków LEGO, aby zdobyć dodatkowe wyświetlenia wśród znajomych. Niestety, ale ginie od własnej broni. Jego komercyjna potrzeba, aby opowiadać o karierze muzycznej staje się niezłym komentarzem, że ludzie uwielbiają mówić na swój temat, a ich egoistyczna natura, że zmieniają świat, to niezłe mrzonki, dla kogoś, kto uważa, że muzyka ma wpływ, na to, czego słucha młodzież w autobusie między lekcjami. Dziecinna opowieść, która nie ma za grosz serca twórcy LEGO. 

USA, Dania, 2024, 93'


Reż. Morgan Neville
Sce. Morgan Neville, Aaron Wickenden, Oscar Vazquez, Muz. Michael Andrews, prod. Focus Features, Tremolo Productions, The LEGO Group, wyst.: Pharrell Williams (głos), Morgan Neville (głos), Kendrick Lamar (głos), N.O.R.E. (głos), Gwen Stefani (głos), Jay-Z (głos)



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz