niedziela, 13 października 2024

Grymasy - Dziecięcy świat marzeń

 


W debiutanckim albumie Ferenca Kardosa i Jánosa Rózsy mamy do czynienia z chłopięcym światem, gdzie pierwszoklasiści rozrabiają na przerwach, jeden z chłopaków uważa, że nauczycielka ma piękne kolana, więc zamierza się z nią ożenić - ma fantazję, nie powiem. Sześcioletni Kisfiu prowadzi tę narrację - przedstawia swoją rodzinę, jak w obramowanych zdjęciach. Rzucając kadrem na mamę, która zachodzi w ciążę, na wiecznie zajętego ojca, kuzynkę z okładek glamour, czy najzabawniejszego wujka w stadzie, co dawniej zdobył mistrzostwo jako wrestler, więc chłopiec martwi się, że musi uczyć się nowych ruchów w zapasach, jak powalić przeciwnika oraz siłować się z dorosłym, który ma przewagę nad jego kruchą postacią. To żywiołowy obraz o szczenięcych latach, kiedy wszystko wydawało się prostsze, i jeszcze bardziej skomplikowane, gdy próbowaliśmy zrozumieć świat rodziców. 

Epizodyczna narracja przejawia w kadrze rozbrykany charakter opowieści. Czarne plansze zapowiadają nadchodzącą nowelę, od recytowania słów w klasie, po bitwy na śnieżki w okresie zimowym. W pierwszych scenach ojciec szuka okularów, choć ma je na nosie. Uczniak wychodzi do szkoły, przedstawiając okolicę i ulubioną ulicę. Mamy do czynienia z niemałymi urwisami, którzy biegają po chodnikach oraz rozrabiają na mieście. Czyniąc dorosłym niewybredne kawały. Podgrzeją słuchawkę w budce telefonicznej, przez co starszy pan oparzy sobie ucho, odwrócą znak drogowy ,,stop'', przez co dojdzie do kolizji, oraz podejrzenie kierowcy znad przeciwka, iż jest pijany. Gdyby tylko wiedzieli, że małe szkraby przyczyniły się do przestępstwa (!). Pierwszoklasista nie tylko łamie przepisy ruchu drogowego, ale także przełamuje czwartą ścianę, podkochuje się w kuzynce, choć w klasie ma radosną koleżankę Zizi (Tünde Kassai), z którą trzyma sztamę. 

To podrygi zwiewnej jesieni, pierwszego oczarowania dziewczynami, gdzie młody chłopak ma problemy z dodawaniem, bo jak podchodzi do tablicy nie potrafi zgadnąć, ile jest 9 + 3, więc stara się posiłkować podpowiedziami. Gdzie dynamiczny montaż naśladuje biegające dzieci w szerokim kadrze. Ich ruch zostaje dostosowany do środków filmowych. Gdy dochodzi do bitewnej zabawy podczas lepienia kulek ze śniegu - obraz automatycznie przyspiesza, aby naśladować radosny czas oraz beztroski okres małych, rozkręconych dzieciaków. Gdy mamy poważniejsze sceny - autorzy celowo zwalniają, aby nadać historii nieco ponurego tonu, o czym za chwilę. To sprawia, że historia nie zmierza w konkretnym kierunku, lecz przedstawia zwyczaje szczenięcych lat, gdy napawaliśmy się chórem w klasie, rozbijaliśmy szyby (też to przeżywałem), malowaliśmy kółeczka w zeszycie, lub ukrywaliśmy się pod stołem. Kistfiu przede wszystkim ma trudną relację z ojcem, który wydaje się człowiekiem zbyt poważnym, jak na film o szczeniackich rozrabiakach. Jakby stracił poczucie humoru, a rodzicielstwo nie sprawiało większej przyjemności. 


Młodzieniec najbardziej obawia się wujka, który ma mocne ramiona czy naprężone muskuły. Jego atletyczna muskulatura przytłacza drobnego chłopca, który wiecznie czuje się skarcony. Nachodzony przez silniejszego pana bywa przytłoczony jego manierami oraz pościgiem wokół stołu. Zizi na balkonie ciągle krzyczy, że chce się bawić z chłopcami. Ktoś podrzuci zabawkowy lont, co dochodzi do zabawnej bieganiny wokół występu pięknych kobiet na schodach. Jest równie uroczy, co nasze dziecięce wygłupy, a sześcioletni chłopak dodatkowo ma bujną wyobraźnię, bo wyobraża sobie, jak wujaszek ściga go po budowie, albo jak w szkole przychodzą panowie z drabinami, z farbą do malowania, którzy wzajemnie oblewają się malowniczymi maziami czyniąc artystyczny pokaz na tle barwnych przygód. 

Moim ulubionym fragmentem jest przyjście ojca z synem do więzienia, z którego mają zabrać rozbrykanego wujka w formie pisemnej przepustki, gdzie mamy pełne spektrum komedianckiej swawoli czy parodii kina więziennego. Jak panowie piłują kraty, skaczą przez płot na wolność, czy wyburzają ściany w zamkniętej kolonii karnej. Przypomina to rubaszny układ w stronę komika, z udziałem Bustera Keaton, w niemych odsłonach, jak ,,Skazaniec'' z 1920 r. Niemal ukłon do Keatona, który prezentował zabawowe fragmenty ze swojej dziedziny komediowej, który bawił się w kaskadera rozbawiając publiczność, gdy rabował bank w ,,Nawiedzonym domu'' z 1921 r. 

To całkowicie odprężający seans, gdzie nie ma chronologicznej narracji. Raz przedstawia klasyczne sztuki odprawiane w szkołach, jak gra na fletach (a ci fałszują!), a to jakaś nauczycielka ma pretensje, że dzieci nie są grzeczne, okno nieuchylone, matka źle się czuje, dziewczynka płacze, bo jest przewrażliwiona, to innym razem odpala wyobraźnię chłopca i śledzimy pościgi, jak starszy pan biega za uczniakiem, jak w programach komediowych w stylu ,,Benny Hill''. Beztroski czas zmieszał się z dorosłą wizją, gdzie dorośli czują się wyczerpani żywiołowym jestestwem dzieci, jak brykają na ulicach, robią psikusy, przeszkadzają na lekcjach, i podkochują się tajemniczo w starszych kobietach. To sklejka z lat dziecięcych, gdy zjeżdżanie na sankach bawiło, lecz czuliśmy gorzkie rozczarowanie, gdy starsi nie rozumieli naszych lęków czy niepowodzeń. 

Węgry, 1965, 79'


Reż. 
Ferenc KardosJános Rózsa, Sce. Ferenc KardosJános Rózsa, Zdj. Sándor Sára, Muz. András Szöllösy, prod. MAFILM Studio 3, wyst.: István Géczy, Tünde Kassai, Emil Keres, Judit Halász, Béla Horváth, Éva Tímár, Dóri Patz



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz