poniedziałek, 14 października 2024

Recenzja przedpremierowa: Mildred i mityczna pantera



 Produkcja pierwotnie pojawiła się na festiwalu w Melbourne, ale nie oszołomiła publiczności. Filmy familijne odzyskały drugi oddech uzupełniając brakującą niszę na salach kinowych. W ostatnim czasie cieszyliśmy się z takich tytułów, jak ,,Za duży na bajki'', ,,Wielki zielony krokodyl'' (wokalny relaks), ,,Istoty fantastyczne'' (które nie wspominam zbyt dobrze), czy sentymentalny ,,Mój przyjaciel pingwin'', co opisywałem na blogu. Szeroka gama tytułów sprawia, że możemy wybrać się z dziećmi na pokaz bez konieczności sprawdzania, czy maluchy mają wstęp. Czy ,,Mildred i mityczna pantera'' jest warta uwagi? Zdanie mam podzielone, ponieważ kino familijne ma dziwną tendencję do wybielania postaci na ekranie, szafuje schematami, które odzierają świat fantastyczny z tajemnicy. To banalna opowieść z pogranicza zagubionych ojców, którzy szukają na nowo kontaktu z dawno niewidzianą córeczką. Tytuł jest mylący, ponieważ mityczna pantera pojawia się pobieżnie, i robi za groźną maskotkę, która nie ma wpływu na przygodę. 

Zacznijmy od tego, że Mildred (Nell Fisher), to zarozumiała pannica, lustrująca zwierzęta przez domowy teleskop, a jej wiedza survivalowa ma znamiona harcerzy, którzy przewidują zmiany atmosferyczne poprzez spojrzenie w niebo. To jedenastoletnia realistka nie przypominająca marzycieli z baśniowego relikwiarzu. Okropna pragmatyk, która w pokoju ma potężny regał z księgami, jakieś drobne informacje o makabrycznej treści. Poluje na kota w nocy przed kolacją, do samotni małoletniej dziewczynki wkracza zapracowana matka, która w pierwszym akcie zapada w śpiączkę. Lekarz obwieszcza nadzieję, że odżyje, a w kadrze zjawia się magik - zagubiony ojciec, który balował w Vegas. Powraca do Nowej Zelandii, do zmartwionej córki, która nie wierzy w magiczne sztuczki, a Strawn Wise (Elijah Wood) jako nieobecny rodzic próbuje rozweselić córkę prezentując pokaz cyrkowy z kartami, z marnym skutkiem, dodam. Strawn wygląda, jak uradowany biznesmen - z kapeluszem na głowie, w szykownej gramaturze, oraz z pomalowanymi paznokciami dla efektu, aby reprezentować odmienność od społeczeństwa. To dziwny, nieprzystosowany do życia w rodzinie iluzjonista, który wierzy w magię, jakby zamienił się rolami w kinie familijnym, bo przeważnie dzieci okazywały się nie z tego świata, co rozmawiają ze zwierzętami i tym podobne.


Mała Mildred, pod płaszczem oschłej nastolatki, marzy o zdobyciu dowodu na istnienie czarnej pantery z Canterbury (w Nowej Zelandii to miejska legenda). Mit o panterze kanterberyjskiej ma ożyć na kartach filmu, gdzie bohaterowie wybierają się do nowozelandzkiego buszu, żeby zgarnąć nagrodę finansową za zrobienie zdjęcia mitycznej panterze. Nie trudno domyśleć się, że trafimy w Alpy Południowe, gdzie góry będą zasłaniać tło, a ojciec stara się dotrzeć do córki, która zachowuje się jak dorosła, oburzona dama na salonach królewskich. To mała spryciula, która zna się na mapach turystycznych, choć nigdy nie była na kempingu (to jej pierwszy wypad w nieznane), a ich przygody lawirują na skalnych półkach, wśród martwego otoczenia, gdzie do głosu dochodzi pewna para małżeńska, którą spotkają przypadkiem na szlaku po górzystych, wulkanicznych terenach. ,,Mam głębokie korzenie rodzinne w tym rejonie i chciałem go tam umieścić, więc pantera była po prostu naturalną, piękną spójnością" – powiedział Timpson w jednym z wywiadów. ,,Szczerze mówiąc, to list miłosny do regionu" - wspomina.

W jednym z artykułów wspomina się, że ,,Prawdopodobnie najbardziej niepokojąca obserwacja do tej pory miała miejsce w 2007 roku w rejonie Mount Somers. Pewnego wieczoru jedna z mieszkanek była na zewnątrz w swoim ogrodzie, kiedy usłyszała niezwykły dźwięk. Wyjrzała przez płot i zobaczyła dużego czarnego kota ciągnącego jagnię przez wybieg przez 20 metrów, a za nim zrozpaczoną owcę. Świadek krzyknął z przerażenia, a kot upuścił jagnię, by następnie uciec w krzaki. Obrażenia jagniątka były tak poważne, że zmarło. Świadek nie sądził, że kot jest panterą lub pumą, ale raczej wyjątkowo dużym zdziczałym kotem. Mimo to była zaskoczona jego siłą i okrucieństwem.''. 

Zaś mocniejszym fragmentem jest następujący opis ,,Na początku myślałem, że to dzik. Obejrzałem się, to było może jakieś osiemdziesiąt metrów dalej. Zrobiłem podwójne ujęcie. To był ten ogromny, kot. Ale to nie był dziki, (pada przekleństwo) kot domowy, to był jeden wielki potwór. Był wielkości psa alzackiego, jeśli nie nieco mniejszy, miał okrągły pysk, spiczaste uszy i długi, rurkowaty ogon.'' Wiele legend niesie się echem, niczym poczta pantoflowa, o tych przerośniętych kotach, a nasi pobratymcy w filmie ujrzą go, niczym wymarły gatunek Mamuta. 

I jakże szkoda, że sama pantera w Alpach ujawnia się na planie ledwie ze trzy razy - gdzieś tam buszuje w środku nocy, robi hałas, ale nie ma okazji ujawniać swojego majestatu. Główny ciężar powieści okłada się na straconych relacjach, oraz na próbie udowodnienia, że córka potrzebuje ojca, chociaż jak to potwierdzić, skoro sama sobie radzi na niebezpiecznym gruncie, bez niczyjej pomocy. Jest odważniejsza, sprytniejsza i ma lepsze predyspozycje myśliwskie. Strawn wypada na przestraszonego mieszczucha, który przegrał pieniądze w Kalifornii, więc wrócił, z podkulonym ogonem, do rodzinnej ziemi, aby wybrać na się obóz wycieczkowy z rezolutną smarkulą, która wiecznie podkreśla swój głos nieomylnego mędrca. Poza tym przez cały seans odnosi się do amerykańskiej spuścizny, niepotrzebnie, bo skoro zwiedzamy Nową Zelandię wypadałoby skupić się na ojczystej ziemi Maorysów, jak robiło to znakomite ,,The Mountain'', które opisywałem z festiwalu w Toronto. Przez co traci swój regionalny klimat, na rzecz znajomych terenów, bo Los Angeles, aktorów amerykańskich widujemy na co dzień w telewizji, więc po co lawirujemy po krainach za mitycznym zwierzęciem, skoro odnosi się do obcej kultury? Tego nie rozumiem, bo autor przeholował z amerykańską kulturą w nowozelandzkim buszu, choć zawsze zabawnie zobaczyć starcie dwóch odmiennych światów w jednym filmie. 

,,Mildred i mityczna pantera'' długo się rozwija, jak na film familijny, biegnie znajomymi ścieżkami, nie wiem, czy jest naruszeniem narracji, kiedy powiem, że dziewczynka zacznie mieć wątpliwości, iż odrobina magii jest potrzebna w codziennych relacjach, więc przyzwyczaja się do towarzystwa wystraszonego iluzjonisty, który potrafi wyczarować ogień ze swojego arsenału cyrkowego amanta, a zamiast nazywać go po imieniu, czyli Strawn - przełamuje barierę mówiąc czule ,,tato''. Relacja w filmie jest płynna, i widzimy stopniowe zmiany, nie brakuje żelaznego humoru, który opiera się na przeciwstawnych rolach. To córka robi za rodzica, bo ona prowadzi ojca za rękę po Alpach Południowych, to ona obmyśla plany i działa, a nawet wie, co zrobić, gdy ujrzy mityczną panterę. Z czasem ojciec musi dojść do wniosku, że to on powinien przejąć stery i uratować swoją małą córkę przed licznymi tarapatami. Zaognione poliki małej Mildred zaczną ściekać łzami, kiedy zda sobie sprawę, że matka może umrzeć, a życie bez ojca stanie się ciężarem.

Nowa Zelandia, 2024, 103'


Reż. Ant Timpson
Sce. Toby Harvard, Ant Timpson, Zdj. Daniel Katz, Muz. Karl Solve Steven, prod. Firefly Films, Nowhere, New Zealand Film Commission, wyst.: Nell Fisher, Elijah Wood, Morgana O'Reilly, Michael Smiley



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz