środa, 9 października 2024

Le passage - Kraina między żywym a umarłym

 


Le passage (Przejście), to nieco zapomniany film z Francji, gdzie Jean Diaz jako animator kreuje coś na kształt zjednoczenia życia ze śmiercią, jakby dwa przeciwstawne żywioły konkurowały ze sobą, która ma mocniejszą moc wybitą po dwóch stronach jednej monety - na zasadzie awers/rewers. To nieszablonowy pokaz, gdzie we wstępnym akcie kamera prezentuje ponurą piwnicę z kontrolkami, gdzie w telewizyjnym zamęcie toczą się wojny, a na fotelu siedzi śmierć popalająca papierosa z lufki. Z niezręczną, zwęgloną ręką. 

Jean Diaz (w tej roli zmarły już Alain Delon) jest pisarzem oraz filmowcem, który jest w separacji z żoną i mieszka sam z synem, gdzie przy śniadaniu toczy się męska rozmowa o dziewczynach, ponieważ mały łobuz zasmakował pierwszej miłości - włącznie ze słodkim całusem od młodej damy. Rozmawiają sobie spontanicznie, a ich głęboka więź zostanie poddana próbie, gdy ojciec zabierze dziecko na wypad wycieczkowy, gdyż dojdzie do kraksy samochodowej. Otóż śmierć postanowiła go ściągnąć do swojego biura, aby kontynuował pracę animatora, który ma narysować obraz o potępiającej przemocy minionego stulecia. Zawiera niejako pakt ze śmiercią, aby uchronić syna przed śpiączka farmakologiczną, który również uległ ponadnaturalnej sile z zaświatów.

Tak zaczyna się szalona przygoda w ciemnych piwnicach, gdzie artysta tworzy dosyć osobisty projekt, który niejako komponuje się z zapiskami śmierci, ponieważ w filmie rysowanym pojawiają się powodzie we krwi, morderstwa czy postindustrialna gehenna. Na przeciw tej demoralizacji pojawiają się sceny o zabarwieniu nadziei, gdyż w kadrze ujawniają się zakochani, którzy przywracają blask życia, gdzie miłość ma zwyciężyć postępującą przepaść i klęski żywiołowe. To dosyć inspirujące, bo ojciec walczy, jako duch czy widziadło, o to, aby syn odzyskał czucie i kontynuował życie u boku nieobecnej matki.


Syn ma pretensje, że mama ich zostawiła, a jego więź z ojcem jest na tyle potężna, że przyznaje, iż widział tatę, który nie umarł, bo zabrał go pan w czarnym płaszczu. Śmierć w tej opowieści jawi się jako wielki konspirator, który obserwuje tragedie na monitorze i decyduje, kto ma umrzeć, i w jaki sposób. Czyni to w zabawny sposób, bo wydaje komendy za pomocą klawiatury - asystenta, który podpowiada, co może, a czego nie. To dosyć podstępny tyran, który zabiera utalentowanego ojca synowi, bo jak przyznaje - śmierć nie jest kreatywna, i tylko człowiek może stworzyć życie, lub tworzyć piękne rzeczy. Także w tym aspekcie 1:0 dla człowieka. 

W obrębie historii śmierć, to ciekawy przypadek mrocznego pana bez twarzy, który ze swoją kosą chodzi po kostnicy i ożywa zmarłych, dla własnych potrzeb. W jego dziwności jest odrobina sarkazmu, bo mimo swoich potężnych możliwości, który igra z ludzkim życiem - nie potrafi tego, co czyni jeden człowiek ze swoim plastycznym umysłem. To poniekąd film eksperymentalny, gdzie przerywniki z aktorami mieszają się z przerwą na animację w czarno-bieli, gdzie kolory ożywają, głównie w barwach czerwieni, gdzie krew rozlewa się po kostkach brukowych, czy małymi kanalikami w ponurym mieście. Tematyka, gdzie śmierć konfrontuje się z życiem, czyli miłością do syna, umiłowaniem do sztuki, to pasjonujący pokaz, ile jesteśmy w stanie poświęcić dla innych, żeby odzyskać to, co utracone.

Syn wiecznie opowiada w domu, że ojciec żyje, tylko tkwi w jakimś nieokreślonym wymiarze, choć matka jest przeciwna dziecięcej wyobraźni - nie jest w stanie zrozumieć dziecięcej pasji i nieskończonej miłości do ojca, za którym tęskni, więc szpera po strychu, żeby znaleźć stare zdjęcia z jego wizerunkiem. Tymczasem ojciec coraz częściej się buntuje, i chociaż Delon potrafi popadać w tony męczennika czy w stany nadętej egzaltacji - wierzymy mu i w jego szczere intencje. Rozpaczliwie szuka wyjścia z tej śmiercionośnej pułapki, gdzie śmierć sprawia kawały i ma władzę nad jego rodziną. Tytułowe przejście, to pewnego rodzaju tunel, który łączy wszechświaty, i zaciera granice, między tym, co widziane, a co nieodkryte. 

W dużej mierze to dramat ludzi, którzy wciąż wierzą w miłość poza wymiar śmiertelny. Najpiękniejsza scena pojawia się wówczas, gdy przyjaciel Jeana przynosi kasetę z jego pożegnalnym występem, ponownie życie koreluje ze śmiercią, bo ojciec wie, że na nagraniu jest martwy, a przemawia tak, jakby siedział koło syna. To wzruszający moment, jakby sam Alain Delon, którego z nami nie ma - przemawiał do nas w imieniu ludzkości, że życie to góra śmieci, gdzie telewizja przedstawia chorą rzeczywistość, i trudno się nie zgodzić, kiedy non stop śledzimy ludzkie tragedie w prostokątnym pudle w salonie. Jego pożegnalne słowa, to przebijanie czwartej ściany, jakby ożył na naszych oczach.

To sprawia, że ,,Le passage'' przywodzi na myśl wieczny cykl, gdzie śmierć panoszy się po świecie, a mimo to walczymy o lepszy świat. Sam po seansie mam wrażenie, że Delon wyraża tu samego siebie, bo jest współscenarzystą projektu, a jego obrazowe animacje pokrywają się z nadchodzącą katastrofą, ale także pragnieniem odnalezienia szczęścia w ogniu nieszczęść. To sprawia, że przynosi ukojenie dla naszego pokolenia, które musi zmagać się z wiecznym chaosem czy kostuchą, która czyha na nas i zabiera w najmniej spodziewanym momencie. Z racji że Alain Delon zmarł niedawno, mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w lepszym świecie - bez trosk i cierpienia.

Francja, 1986, 80'


Reż. 
René Manzor, Sce. Alain DelonRené Manzor, Zdj. Andre Diot, Muz. Jean-Felix Lalanne, prod. Adel Productions, wyst.: Alain Delon, Christine Boisson, Jean-Luc Moreau, Alain Lalanne, Alberto Lomeo



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz