czwartek, 15 sierpnia 2024

Trzy na jednego w mieszanym składzie #8

Czy studyjny album 50 Centa jest warty czasu i słuchu?


W przeciwieństwie do klasycznego trzy na jednego, gdzie wybieram filmy w kolejności - od najmniej udanego, do najbardziej angażującego seansu postanowiłem uzupełnić rubrykę związaną z działalnością pozostałej sztuki, z którą mam kontakt. To znaczy, co mam na myśli - filmy będą pojawiać się jako opcja trzeciorzędna, a pierwszeństwo otrzymują takie rzeczy, jak komiks, płyta muzyczna, kącik sportowy, malarstwo, książka czy seriale. Czyli to, co napędza mój umysł, ale nie jest związany z kinematografią (seriale nie traktuje jako dział kinematograficzny, wybaczcie). Z racji, że czytam sporo, kręcę się wokół innych tematów niż X muza - postanowiłem sobie, że zrobię oddzielny dział dla reszty artystów, żeby nie czuli się pokrzywdzeni.

50 Cent - Get Rich or Die Tryin 

Nasłuchałem się, jaka to dobra płyta, że mainstreamowe cacko. Muzyka rozrywkowa na poziomie. Bla-bla-bla! Jedna z najbardziej przereklamowanych płyt w historii hip-hopu. Która podnieci czternastoletnich dzieciaków, którym nic nie rośnie w spodniach. Żenujące teksty, przechwałki i technicznie bujający bełkot. Pochwała materializmu, próżniactwa oraz swojej narcystycznej mordy. Nie ma w tym ani błyskotliwości Eminema, ani szlachetności Biga, czy rebelii muzycznej od Public Enemy. Cała płyta składa się z jakieś pseudo-dyskotekowej natury oraz cynicznego blichtru. Dominuje gangsterska głupota, bity większe niż weneckie lustra w w drzwiach, do tego nieznośna maniera bycia na szczycie podniecając się własną ,,zajebistością''. Kiepski, lalusiowaty raper, a nie artysta. Który całowałby własny portret, gdyby dostał w prezencie od kolegi. ,,Dla twojej uwagi, wjechałbym ci na chatę, i zniszczył twój przybytek, zobacz jak cię zabieram na przejażdżkę wśród fal, obijając łokciem o oszukany czas, patrz, jak teraz uderzasz twarzą o podłogę sam się masakrując'' - mógłbym napisać własny diss na jego tanią twórczość, i dołożyć jeszcze ze dwie zwrotki ,,A teraz właź tam, gdzie twój klub, i siadaj na pupie, jak każę, bo za chwilę ci pokażę, jak tworzy się rap, chłopaczku''. Mógłbym tu ułożyć cały tekst, jak bardzo mi ta płyta nie siadła. 

Wszystko sprowadzone do kasy, kobit, lansowania się wśród mechanicznych bitów z ulicznej przejażdżki. To ma być super muzyka, dla super słuchaczy? ,,Wiesz co, skończ dogrywać się na płytach, bo jedyne co widzę, to jak kochasz się z odbiciem. A twoja muzyka zaczyna się od n, jak nigger, by zakończyć jak empty brain, czyli martwy mózg na polizanych bitach''. Na każde jego ślepe podbicie, mógłbym ułożyć własny tekst, i nie zauważyłbyś różnicy. Różnica jest taka, że ,,Nie robię tego dla kasy, lecz dla własnej uciechy, zuchu''. Jedyna zaleta, że zebrał interesujący skład gościnny: dogrywa się Eminem czy Snoop Doog. 

USA, 2003

Wykonawca: 50 Cent

Wydawca: Interscope Records, Shady, G-Unit


 Dead Reefs

Osiemnastowieczna Anglia, tytułowe ,,Dead Reefs'', to wysepka, gdzie panuje wieczny mrok, cykliczna klątwa oraz aura izolacji od świata. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie najmłodszy syn Barona Arthura Wyndhama, o imieniu Patrick. Jako śledczy Finviniero (z twarzy o aparycji Johnny'ego Deppa) przybywamy na ratunek baronowi, aby rozwiązać tajemnicę niewyjaśnionego morderstwa, oraz sprawić, aby wyspę opuściło przeklęte fatum. Akcja ma miejsce gdzieś na Oceanie Atlantyckim, gdzie niespokojne wody otaczają wioskę. To typowa rybia społeczność, gdzie połów zwierząt jest głównym źródłem utrzymania. Sama wyspa należała kiedyś do piratów, a małomówni mieszkańcy po dziś dzień wierzą w zabobony, czy w misterne klątwy zza grobu. Od razu dodam, że jego największą wartością jest gotycki nastrój, upiorna gospoda oraz tajemnica, która czeka na analizę przez królewskiego detektywa. Czujemy się, jak wyrzutek na wyspie, który musi wkupić się w tłum oraz drżeć z obawy o własne zdrowie, ponieważ nie jesteśmy mile widziani. 


Jest to połączenie klasycznego point & clicka (przygodówki) z aferą kryminalistyczną, co dodaje w tle paranormalne zjawiska i nastrój grozy. Świetna rzecz, zwłaszcza dla kogoś, kto uwielbia przebierać się za detektywa (czyli coś dla Krzysia). Imponuje pierwsza noc na złowieszczej wyspie, gdzie śledzę duchy przodków w posiadłości Wyndhamów. Jego największą bolączką jest toporne sterowanie (kierujemy postacią za pomocą WSADA, a strzałkami na klawiaturze przeglądamy przedmioty oraz rozmawiamy z rozmówcami). To mało intuicyjne w grach, gdzie zagadki logiczne czy fabuła odgrywa pierwsze skrzypce. Dialogi bywają drętwe, jak w ,,Paradise'' (2006) czy ,,Tajne akta: Tunguska'' (także rocznik 2006). Za to oczarowała kilkoma rzeczami, jak podwójne zakończenie (jedno jest negatywne przed rozwiązaniem sprawy kryminalnej!). Do tego ma intrygującą postać wynalazcy coś w rodzaju Da Vinci, czy odniesienia do prozy Lovecrafta. Jak dla mnie - tytuł godny uwagi, który ma swoje problemy, ale trzyma przy ekranie do końca intrygi. Tytuł niesłusznie zapomniany, aczkolwiek niedopracowany i nieco toporny w działaniu. 

Kanada, 2007

Producent: Streko-Graphics 

Wydawca: The Adventure Company, DreamCatcher Interactive

Platforma: Komputer osobisty 


Rozmyślania 

Pomimo pewnej banalności, sentencji, uproszczeń i skrótów, to całkiem niezła odyseja po zakamarkach strapionego umysłu, i dlaczego jedni przez całe życie marudzą, zazdroszczą innym i mają problemy ze sobą. Nie zgadzam się, co do opowieści o państwie - państwo, z reguły, to nasz wróg, a Rosja jest tego najlepszym przykładem (niekoniecznie w XXI wieku). Marek Aureliusz chwilami zapętla się we własnych uwagach i powtarza, co bywa śmieszne, ale wynika to z faktu, że kręci się wokół tych samych tematów, jak śmierć, powinność, natura, państwo, obowiązek czy wieczność. Ogólnie - celne oko do biesiadników w społeczeństwie, którzy nie widzą, jak zabijają samych siebie oddając się pokusom cielesnym, gdzie los drwi z ich niepogody myśli, bo same uczucia, jak gniew czy smutek nic nie znaczą w przyrodzie. To puste echo, które przynosi, co najwyżej, spustoszenie i choroby umysłowe. Przez tę powtarzalność - musiałem lekturę odłożyć i przekartkować na dwa posiedzenia, bo czytanie setny raz o tym, jaka jest ludzka powinność, albo jak działa natura, no nie powiem, przewracałem oczami i odpowiadałem sobie: ,,Marku, już to mówiłeś!'', ,,Co ja głuchy, i nie słuchałem?''. 

Stoicka filozofia w kieszonkowym wydaniu. Przypieczętowana wzniosłymi ideałami, które bronią się dialektycznymi wyznaniami. Jeśli szukasz ukojenia w pogoni za ,,nieśmiertelnością'' i ,,jutrem'' - jest to idealna odtrutka na skażenie markotną cywilizacją, która wiecznie czegoś chce, wiecznie szukająca rozwoju w mieście cyfr. 

Włochy, 1559

Autor: Marek Aureliusz

Wydawnictwo: Bellona/Vis-a-Vis Etiuda 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz