środa, 14 sierpnia 2024

Alien: Romulus




Tytułowy Romulus, to pojazd kosmiczny, który sprawia wrażenie, jakby został opuszczony. Pozory mylą, bo potem twoje przeczucie zamienia się w koszmar. Znacie to uczucie, gdy scenarzyści odrobili pracę domową, ale zamiast własnej historii - postanowili skopiować zadanie od prymusa szkolnego? Gdyż najnowszy ,,Obcy'', to echa noszone sentymentem, gdzie pojawiają się znane, wyśpiewane linijki tekstu z oryginalnej serii, dosłowne cytaty z poprzednich części (jak wulgarny ,,nie dotykaj jej, suko''), a do tego nieustannie próbuje wywołać w widzu dziecięcy pisk, jakby twórcy zapomnieli, że dzieciak, który oglądał z ojcem najstarszą część cyklu (czyli ja), to obecnie starszy byk, który ma doświadczenie filmowe, nie jedno widział i nie jedno przeżył. Jak mogę pochwalić coś, co jest powtarzaniem sukcesu - filmu z lat 70., którego nie powtórzysz, bo nie kreujesz stalowo zimnej opowieści o wyobcowaniu, bo o tym był oryginał, a jedynie imitujesz jego potęgę przemieniając soczysty horror w młodzieżowy film akcji, dla pokolenia, które mnie nie interesuje (z perspektywy historii kina)?

Eksperymentalny film z II połowy lat 70. budził strach w wymownie milczącym kosmosie, gdzie aparatura technologiczna dopiero się rozwijała, a tytułowy obcy był niemal przedwiecznym bogiem, skrytym pod pokładem, na widok którego zamieniałeś się w sól, jak Orfeusz w mitologii greckiej. Twórca, czyli urugwajski banita, niejaki Fede Alvarez, który wolał wybrać Hollywood, niż własną kulturę filmową - za bardzo przechwalał się czy naobiecywał, że będzie to niejako remake ,,Ósmego pasażera Nostromo'' oraz ,,Decydującego starcia'' (przez wielu uwielbiany, a uważam tę opowieść za tępy film sensacyjny, ze stereotypowymi żołnierzami z marines), ponieważ akcja ma miejsce pomiędzy dwoma pierwszymi filmami z serii. Także tego - Ripley, główna bohaterka jest w tym momencie zahibernowana. W takim razie, kto przejmuje dowództwo, jako odważna kobieta z giwerą w ręku? To brzmi okrutnie, ale jakaś banda nastoletnich dzieciaków z klasy robotniczej, którzy utknęli na planecie górniczej, marząc o słońcu z innego miejsca, i chcąc wyjechać jakimś pojazdem na opuszczoną stację kosmiczną, jak w klasycznych horrorach o nawiedzonych statkach. 

Niewątpliwie autor jest miłośnikiem starego kina, bo jego wersja nie jest ocenzurowana kolorowym plastikiem, lecz ponurym dramatem z elementami kina akcji, która ma zadowolić wszystkich (a jak kiedyś tłumaczyłem, kiedy próbujesz zrobić kino dla wszystkich, to znaczy, że jest dla nikogo, gdyż nie stawiasz sobie granic, i jesteś tylko zdolnym kopistą, chcąc każdego pochwalić, że widział oryginalną serię piętnaście razy, co zna najdrobniejszy szczegół). Tu nawet statek tych młodocianych bohaterów nazywa się Corbelan, a to nawiązanie do książki Josepha Conrad o tytule ,,Nostromo''! Takich małych smaczków jest więcej, ale ja nie jestem fanem fanserwisu, i robienia z kina płytkiej wyliczanki, kto lepiej zna serię od samego autora! To karygodny błąd filmów XXI wieku: dotyczy to systemu producenckiego Marvela (a Deadpool jest najświeższym przykładem, jak fanserwis zabija fabularne niuanse kosztem sentymentalizowania przeszłości i robienia dobrze fanom, którzy najwidoczniej uwielbiają, kiedy ktoś karmi ich losowymi nawiązaniami, jak w paczkach cheetos). Pod pozorami złowieszczego klimatu mamy nastoletni bunt na pokładzie, ponieważ to zdolne dzieciaki, które są ciekawe galaktycznego świata, a śmiercionośne ksenomorfy czekają na sygnał od scenarzysty, żeby zaatakować bandę dorastających łobuzów. 



Rain Carradine (Cailee Spaeny, która grała nieszczęśliwą Priscillę w związku z teokratycznym Elvisem Presleyem) jako prowodyrka, to osierocona małolata, która myśli, że jest więziona w kolonii górniczej, więc zabiera się na tę misję z ekipą chcąc pozować na gwiazdę wielkich hitów na listach przebojów, ale wolę tę aktorkę w delikatnych rolach, gdyż jej niewinna twarzyczka średnio pasuje do ciętego metalem ,,Obcego'', gdzie struktura statków pulsuje od zła, a ksenomorfy czają się za plecami, żeby pozbawić cię szans na defensywę. Ucieka od przeklętego losu, ponieważ zalega z czynszem, i ma pociesznego, przybranego brata Andy'ego, który rzuca żartami o tacie, jakby jego nie-biologiczność miała być jedynym powodem, dlaczego nabija się ze starych. Nie serfuje humoru najwyższych lotów, ale cała seria nigdy nie miała ciętego dowcipu, co najwyżej twardych, hiper-seksualnych mężczyzn i proto-wojowniczkę (Ripley) w męskim kinie. Biologiczna zależność od poprzednich części nie ginie, jak pamiętamy, w ,,Prometeuszu'' mieliśmy autopsję szwedzkiej aktorki na planie, w ,,Przymierzu'' oficjalną wieść o planetarnym ludobójstwie, czy ,,Alien: Romulus'' mógłby posunąć się dalej? Mógłby, ale jest bezpieczny, bo twórca uważa, że dzisiaj trzeba schlebiać klasykom, nie posuwając marki ani cala wprzód, stąd wydaje się powtarzalny, a niektóre dialogi brzmią, jakby przepisano je ze ściągawki w klasie (które słyszeliśmy w poprzednich odsłonach). 

Trudno mi jednoznacznie ocenić, czy to sequel czy reboot, bo poniekąd skacze między wydarzeniami między częścią pierwszą, a drugą, a jednocześnie odnoszę wrażenie, że to początek nowej sagi, która ma przynieść kolejne rekordy ze sprzedaży ukochanej serii na całym świecie. Jego przykładne, wręcz obsesyjne przywiązanie do detali, aby przełożyć neony czy korytarze z lat 70. jest niemal ślepym kultem. Podąża drogą biomechanicznej degradacji, ciemnych alejek ze świecidełkami na planszy, jakby chciał oddać złowieszczego ducha czającego się na quasi-opuszczonym statku kosmicznym. Problem jest taki, że aktorzy są za młodzi, żeby uwierzyć, że to rozrywka dla dorosłych, a jak na horror, za dużo tu akcji i wymuszonej komedyi. I pomimo ponurej aury nadal wygląda jak schludna wersja paskudnego statku z oryginału (widać, że to kopia, i to niezbyt lotnego artysty). 

To kinowe doświadczenie wiele obiecuje, ale staje się hauntologią. Seria chce iść w przyszłość, a jednocześnie powiela to, co sprawdzało się w oryginale, bo wszyscy kochają ,,Obcego'' z lat 70., prawda? Przez co autor panicznie boi się być sobą, a w zamian cytuje losowe scenki, odnosi się do gry wideo ,,Obcy Izolacja'', puszcza niezdarne oczko, abyś nie zapomniał, że to wszystko dla ciebie, drogi widzu, który nie oczekuje nowej fabuły, tylko powielania starych, wytartych schematów zgodnie z duchem interesów, żeby zarabiać na nostalgii widza, jego znajomości uniwersum i tego, że ma na półce z książkami ksenomorfa z paskudnym ryjem, który karmi się nadzieją, że kiedykolwiek seria ruszy z kopyta, po nieudanych reinterpretacjach (jak ,,Prometeusz'' z 2012 r.) czy kampowych wygłupach (jak ,,Przebudzenie'' z 1997 r.). To wciąż tytuł, na który pójdziesz, bez względu na to, czy ktoś napisze pozytywną czy negatywną opinię, ale pamiętaj jedno - granie na sentymentach, to droga donikąd. 

USA, 2024, 119'

Reż. Fede Alvarez, Sce. Fede Alvarez, Rodo Sayagues, Zdj. Galo Olivares, 
Muz. Benjamin Wallfisch, prod. 20th Century Studios/Brandywine Productions/Hulu, wyst.: Cailee Spaeny, Archie Renaux, Isabela Merced, Spike Fearn, David Jonsson



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz