piątek, 23 sierpnia 2024

Kruk - Szalony skok w przepaść

 



Przeglądając zagraniczne fora zauważyłem, że najnowsza odsłona z mrocznym aniołem śmierci nie przyjęła się w świadomości społecznej jako coś godnego uwagi. Moja recenzja nie będzie się różnić od minorowych nastrojów, jak popkultura zjada własny ogon, a twórcy jadą na autopilocie próbując powtórzyć sukces ,,Kruka'' z lat 90. Natomiast mam jednego asa w zanadrzu - początek zapowiadał przyjemny fanfik, gdzie obejrzałem fantazyjną ucztę seksualną, gdyż dwoje więźniów zostaje kochankami i niczym w baśni uciekają z krat bez większego sprzeciwu straży. To sympatyczne odczucie ginie, gdy zakochani zostają zabici bez powodu, a my musimy wracać do smutnego, ponurego dramatu o zemście, który nie działa i jest pusty, jak rozmowy o popkulturze na konwentach. 

Może nie wszyscy wiedzą, ale przypomnę, że oryginalny ,,Kruk'' powstawał jako komiks o zabarwieniu superbohaterskim, gdzie ponadnaturalne zdolności przejmowały kontrolę nad rzeczywistością. Mimo że to historia undergroundowa, nie mająca nic wspólnego z mainstreamem, stała się kasowym przebojem, więc producenci zwęszyli pieniądz i nakręcili swoją wizję na dużym ekranie w 1994 r. Historia była prosta, bo koncentrowała się na zabójstwie narzeczonej z rąk gangsterów, a sam bohater z ikonicznymi słowami ,,Za niektóre rzeczy nie ma przebaczenia'' stał się klasycznym przedstawicielem, jak mścić się na wrogach ze złowrogą pieśnią na ustach. Czy potrzebowaliśmy odnowienia tej opowieści? Nie, skądże. Czy wierzyłem, że autorzy dodadzą coś od siebie? Ślepo im ufałem, a po premierze wychodzę na głupka, który nie rozumie dzisiejszej kinematografii umaczanej w podejrzane biznesy. Jestem zaskoczony, że autorzy nie starają się jakoś unowocześnić tę opowieść. Jest brutalnie, naiwnie oraz zwyczajnie sensacyjnie, jak w podrzędnych filmach klasy C. 

Jego największym błędem jest brak kreatywności w przedstawieniu paranormalnego świata. Zamiast gotyckiego przebrania mamy coś na kształt wydmuszki, gdzie ponury ton, to ledwie siarczysty deszcz, mrok, noc skąpana w bezbarwnych choreografiach - brakuje tu prawdziwej wizji, gdyż oryginalny ,,Kruk'' błyszczał jako ekspresjonistyczny, gotycki, zaduszony sen o mrocznych koneksjach, gdzie kruk ujawniał się niczym totem, przewodnik po krainie zmarłych. Kolejno - wizja, gdy przechodzimy do świata ponadnaturalnego, wygląda zwyczajnie bez fantazji, jakby osoby odpowiedzialne za scenografię nie potrafiły wykrzesać z siebie nic więcej, jak mosty i opuszczone stacje. Nie czuję, że znajduję się poza światem materialnym, tylko w jakiejś alternatywnej, post-apokaliptycznej rzeczywistości. Wytatuowany Eric jako przyszły, okrutny morderca zaczyna niewinny flirt z Shelly, na początku seansu, gdy romans ożywa, a oni, jako odmieńcy odnajdują siebie w klatce niepowodzeń. Kobieta podbija do samotnego mężczyzny szukając okazji do niezobowiązującej pogawędki, która przeistoczy się w zażarty, namiętny pokaz Erosa. Scenarzysta dość konsekwentnie zmierza w kierunku rozpalonego romansu, który nie będzie trwał wiecznie. 


Wiadomym jest, że sytuacja stanie się przykra, kiedy jacyś zwariowani przestępcy zaprezentują obrzydliwe show, znokautują biednych zakochanych, uduszą i pozbawią tchnienia. Z jakiegoś powodu Eric otrzymuje szansę, aby zrewanżować się mordercom - samemu stając się okrutnym tyranem. I tak, przez ponad połowę seansu mamy wrażenie, że uczestniczymy w jakieś telenoweli, jak Eric szuka wspomnień za widmem ukochanej, robi za uciemiężonego, zrozpaczonego kochanka, któremu odebrano miłość życia, więc zastosuje prywatną krucjatę przeciwko zwyrodnialcom. W filmie nie brakuje makabreski, dużej ilości krwi, co sprawia, że czuć ciężar śmierci, ale chwilami tytułowy Kruk staje się postacią z przerysowanej kreskówki - szczególnie scena, gdy nastawia sobie nogę z wysuniętymi kośćmi przyprawia o niemiły żart (już pomijam wątpliwości, czy ktokolwiek przeżyłby taki ból bez utraty przytomności?). Jego wendetta niczym się nie wyróżnia, to konstrukcyjnie prymitywny mechanizm stosowany od stuleci. Problem jest kategorycznie inny, na pewnym etapie, staje się nieśmiertelnym bossem, który drwi sobie z ludzkiego życia, przez co trudno kibicować komuś, kto wcześniej jawił się jako nieco nieszczęsny kochanek o połamanym sercu. 

Stosuje liczne retrospekcje, które są niepotrzebne, a w najgorszym razie, tanim trickiem, aby przywołać wspomnienia, które mieliśmy okazję oglądać wcześniej (!) Jak scena, gdy Shelly czyta poezję Arthura Rimbaud, więc później, już po utracie ukochanej, szuka jej oznak w tej francuskiej czarnej poezji o depresyjnej aurze. Co dziwniejsze, twórcy postanowili iść śladami Zacka Snydera i potrafią spowalniać sceny, aby przekonać widza, że to jakiś tajemny motyw ze zmianą czasu, wyjściem poza barierę życia (ta, jasne!). Bohater jest mroczny, jak samo miasto - jedzie na przejażdżkę czarną limuzyną, snuje się po nocach wśród wron i metalowej muzyki, jakby ktoś specjalnie chciał zaznaczyć, że to kampowy utwór, robiony pół żartem-pół serio. Ludzie celowo są ubrani na czarno, żeby jeszcze bardziej podkręcić jego quasi-mroczność, co wychodzi absurdalnie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to wszystko wygląda nienaturalnie. 

Mimo wszystko na koniec muszę pochwalić jeszcze jedną rzecz, a mianowicie, końcową sieczkę, którą urządza kruczoczarny jegomość z kataną, gdzie podczas opery ubija rzezimieszków niczym anioł śmierci, któremu nie staniesz na drodze, bo jesteś tylko marnym śmiertelnikiem. Wiem, że rzucam spoilerami na potęgę, ale to film o prostej konstrukcji, a jego zemsta nie jest wymyślna, jak czynił to Hrabia Monte Christo. To prosty chłop, który staje się ucieleśnieniem śmierci - dosłownie. Czy uważam, że straciłem czas? Chyba nie. Czy uważam, że to coś godnego uwagi? Niestety nie. To niepotrzebny remake, który nie ma na siebie pomysłu, więc wrzuca opowieść od linijki, tak leniwie, jakby twórcy zrobili go od niechcenia. Czuć, że brakuje autorom jakieś iskry, a gdy bohater staje się pół-bogiem, nie ma co oglądać, bo wiemy, jak to się skończy. Jeśli nie oczekujesz od kina niczego więcej niż prostej sieczki o dwóch kochankach, co nie mogli być ze sobą - być może ci się spodoba? Ma swoje zalety, ale upada pod ciężarem niepoważnej stylistyki oraz nadmiernej telenowelizacji tematu. 

Wielka Brytania, Francja, USA, 2024, 111'


Reż. Rupert Sanders, Sce. James O'Barr, Zach Baylin, William Josef Schneider, Zdj. Steve Annis, 
Muz. Volker Bertelmann, prod. Davis-Films, Hassell Free Productions, The Electric Shadow Company, wyst.: Bill Skarsgard, Danny Huston, Laura Birn, Jordan Bolger, David Bowles



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz