niedziela, 25 sierpnia 2024

Substancja - Body horror dla biedaków

 


Gdybym miał wytypować, którą produkcję okrzyknę ,,najbardziej przechwaloną'', to ,,Substancja'' będzie wisieć smętnie na podium. Gromkie oklaski, do obrzydzenia pozytywne recenzje, temat feministycznej niezgody na starzejące się ciało. O, losie - wszystko, co najgorsze w dzisiejszym pokoleniu, które dało sobie wmówić, że piękno zewnętrzne jest największą wartością kobiety! Bzdura do kwadratu, powielana przez zgorzkniałych samców i niedowartościowane samiczki, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc swoją głupotę maskują nieskazitelnym ciałem, podkręconymi rzęsami i malinowymi ustami do bankietu. I z góry uprzedzam - nie jednym oberwie się za promowanie szkodliwych wzorców. Cwaniaki w garniturach myślą, że starsze kobiety nie są zdolne do wybitnych kreacji aktorskich, więc na scenę wkracza oraz paraduje bez śmiesznych kompleksów Demi Moore (już po sześćdziesiątce!) i sieje popłoch wśród zagubionych ludzi, którzy nie potrafią starzeć się z klasą. 

Obrzydliwe Hollywood, które nie szanuje własnych aktorów, jak Sean Penn (który gardzi feministyczną poprawnością, bo śmiał skrytykować czwartą generację feminizmu za jej bezpłciowość), obrzydliwa społeczność, która piękna szuka jedynie w witrynach własnych luster, standardy piękna narzucane przez mętnych, nieinteresujących próżniaków, którzy mają nierówno pod sufitem, to wszystko sprawia, że ,,Substancja'' jawi się jako arogancja zlodowaciałego świata zmęczona własnym odbiciem, które pęka, jak tafla szkła. ,,Substancja'' miał być swego rodzaju satyrą na podstarzałe aktorki, gdyż opowiada o gasnącej celebrytce w średnim wieku, gdzie marketingowcy uznali, że jej przemijające piękno uleciało, więc nie może robić dalszej kariery jako modelka (banda sflaczałych ponuraków, przecież w modzie liczy się elegancja, a nie, kto jak wygląda). Zostaje wypchnięta z branży przez młodszą koleżankę, która błyszczy, rzekomym, seksapilem - prezentując wdzięki na ekranie wyposzczonym odbiorcom. 

Porzucona kobieta przez branżę, której oddała się bez reszty - pogrąża się w rozpaczy i planuje akt zemsty za stracone lata młodości. Nihil novi - casus ,,Wszystko o Ewie'' (1950) czy ,,Twarze na sprzedaż'' (1966), gdzie ludzkość dała się nabrać, że młodością nadrobisz za osobowość, a twój image jest ważniejszy od duszy. Próbuje zgrywać makabryczny thriller po narkotycznych pigułkach, ale irytuje swoją jaskrawą paletą kolorów, bezmyślnymi zbliżeniami na tyłek młodej aktorki, gdzie seksualizacja przybiera formę opresji. To ironiczna pop-drama, dla smutnego pokolenia, która nie potrafi wyjść na przeciw zgrabiałej modzie, nie wykazując sprzeciwu przeciwko obowiązującym normom i standardom w kolorowych gazetach, która ma przyciągać napalonych chłopców. Nie dopowiada niczego niezwykłego, ani nie prezentuje kontrowersyjnych opinii, chyba że szczytem ,,oporu'' nazwiecie niechęć do Zachodu, że Hollywood promuje niezdrowe nawyki, jak fakt, że dyskryminuje starsze kobiety względem seksownych dziewcząt przed trzydziestką? Jeśli to ma być szokujące dla publiczności, to jest to niepoważne, bo o tym wiedzą wszyscy wtajemniczeni w realiach dzisiejszego świata.


Film nie stara się niczego zgłębić, tylko wypluwa znane, ograne piosenki, że uroda przemija, lecz każdy boi się utraty piękna powierzchownego. Nasza bohaterka o imieniu Elisabeth ulega wypadkowi samochodowemu na trasie międzystanowej, co prowadzi do mizernej fabuły, gdzie prowokacja jest tanim substytutem rzeczywistości, ludzi, którzy boją się przyznać, że daliśmy innym władzę nad naszym pięknem, którzy za nas decydują, co jest atrakcyjne, a co uważane za brzydkie kaczątko. Ta produkcja tylko pogłębia problem, skąd homogenizacja kultury oraz urody. Nie wykazuje niczego świeżego, to chore jabłko - zepsute, nadgniłe od potwornych naleciałości medialnej sensacji. Próbuje być ostrą satyrą na starzejącą się skórę, a jest próżnym pseudo-horrorem, gdzie bohaterka zażywa narkotyk (zastrzyk rewitalizującej skóry), aby odzyskać szlachetną młodość (co za kpina z tematu, kiedy próbujesz obalić stereotyp o pięknie, a jednocześnie go powielasz!). Demi Moore w zaawansowanym wieku wciąż wygląda świetnie, ale oczywiście musieli zagrać perfidną kartą, żeby proklamować młodszą wersję kobiet, bo tylko takie mają szansę przyciągnąć publiczność. ,,Substancja'' nie wzmaga dyskusji, lecz dystansuje i sprawia, że jest kolejnym prototypem filmowym, o którym zapomnę za tydzień. 

Tak bardzo skupia się na odmładzaniu, że nic nie mówi o starzeniu, o tym, że jest to cecha naturalna, tymczasem próbuje skrobać po tandetnych emocjach, zagrzebując się w płytkim, jednomyślnym punkcie, zamiast na sofistycznych dysputach o pięknie. Bazując na motywach ,,Doktor Jekyll i Mr. Hyde'' - nasza Elisabeth po zażyciu środka nowej reklamy odmładzającej rozdziela się na dwa ciała, gdzie z kręgosłupa wyrasta jej młodsza wersja - rozpuszczona swoim pyskatym pięknem młodszej ,,ja''. Jej starsze ciało powoli wygasa, gdy młodsza wersja hasa po wybiegach telewizyjnych i zgarnia niezasłużoną sławę. Ironicznie stwierdziłbym, że jej ,,wypuszczona'' wersja dawnej piękności z okładek i magazynów, to gwałt na oryginale oraz potwarz dla widowni, która woli celebrować sztuczną lalunię na wzmocnieniach. To uboga kaseta demonstracyjna wynaturzeń błyskotliwego Cronenberga, który nie bał się okazywać ,,szpetoty'' ciała, tymczasem ,,Substancja'' chce estetycznie zadowalać się ,,podkręconym'' ciałem, powielając hipokryzję telewizji oraz mediów, że tylko piękne, doskonałe ciało się sprzedaje (przypominam, że Lena Dunham w serialach potrafiła pokazywać niedoskonałości czy cellulit bez wstydu). 

Niestety, ale ten film powiela toksyczne wzorce, że starzejące kobiety czują się przygnębione, bo ich czar przemija, a Elisabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!). To obrzydliwy, paskudny pokaz, który nie pogłębia drażliwego tematu, jak społeczność czy telewizja zamyka się na ,,kanon'' urody. Wychodzi niejako hipokryzja dzisiejszych czasów, gdzie próbujesz przekonać widza, że przemijanie jest nieuniknione, a jednocześnie perfidnie zagrywasz młodością, aby jej kibicować. To słaba, obła satyra na miałkie pokolenia, puste dziewuchy, które same sprowadzają się do skorupy, i zewnętrznej fasady czy blichtru Hollywood. Utożsamiają się z żałosnymi kanonami mody, identyfikując się z płytkimi mężczyznami, którzy myślą między nogami, zamiast błyszczeć elokwencją na salonach. To bajka o ponurej rzeczywistości, którą nikt nie chce strącić z tronu. Nawet sam reżyser. Żadnego wyzwania, żadnej polemiki, tylko telegraficzny skrót z prasówki, że kobiety mają termin przydatności (według manipulacyjnych ustaleń, jakiegoś upośledzonego intelektualnie anonima od marketingu).

Wielka Brytania, USA, Francja, 2024, 140'


Reż. Coralie Fargeat, Sce. Coralie Fargeat, Zdj. Benjamin Kracun, 
Muz. Raffertie, prod. Blacksmith Pictures, Universal Pictures, Working Title Films, wyst.: Margaret Qualley, Dennis Quaid, Demi Moore, Hugo Diego Garcia, Oscar Lesage, Gore Abrams



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz