sobota, 10 sierpnia 2024

Hrabia Monte Christo - Uraz do wroga wiecznie żywy!

 



Produkcja zdaje się trafiać w sam środek celu - letniego blockbustera, gdzie przygoda, romans i akcja łączy się z wybuchową inscenizacją oraz teatralnym rodowodem. Istotnie, przełożyć ponad tysiącstronicową powieść na szklany ekran, to masowe samobójstwo, i to w oficjalnym komunikacie. Mimo to, z jakiegoś powodu działa jako gatunkowy miszmasz w sosie błękitnej krwi, która płynie żyłami, by zmierzyć się z gorącą twarzą, która żąda zemsty. Uwodzicielskie kostiumy, szachowanie wątkami, z aktorskimi popisami, gdzie największą zmorą jest grzmiąca muzyka, aktorska rozpusta i bieganie za sensacją, nie zgłębiając psychologicznej schizofrenii pomiędzy porządkiem, a bulgoczącym strachem, to całkiem świeże danie dla bibliofilów zakochanych w Monte Christo. 

Choć nigdy nie miałem okazji czytać oryginalnej historii spisanej przez Aleksandra Dumas (nie licząc wyrywkowych kartek czy streszczeń), z reguły jestem przesądny, czy ktokolwiek podołałby odtworzyć powieść w najmniejszych szczegółach - zwracając uwagę na ceglastą wagę oraz multum historii w historii; podejrzewam, że nikt nie byłby w stanie oddać pełnego ducha francuskiej poezji schowanej za murem powagi. Sam ,,Hrabia Monte Christo'' został pierwotnie opublikowany w odcinkach w piśmie Journal des Débats na przełomie lat 1844–1845, co skutkowało niemal brakiem możliwości przełożenia opowieści na multimedia. Dla purystów największą wadą, którą czuć od pierwszej sceny - jest fakt, że operuje stylizacją językową współczesnej gwary, gdzie jedne wątki zostają ucięte, aby przyspieszyć widowisko, wkradając do narracji drugorzędne grand cru (co z francuskiego możesz przełożyć na ,,wielką krucjatę'').

Przechodząc do sedna - zaczyna się miłosnym wotum. Edmund Dantes, młody marynarz, idealista niedostrzegający mrocznych sił, zamierza poślubić miłość swojego życia, niejaką Mercedes (i nie, to nie jest marka samochodu, Ty zboczeńcu samochodowy!). Zaś jego sukces budzi zazdrość na wielu frontach. Zostaje napiętnowany jako członek spisku pro-Bonaparte (realia historyczne mają miejsce po czasach rządów Cesarza Francji i pierwszego konsula Republiki Francuskiej, później po rewolucji lipcowej). Jak łatwo się domyślić - zostanie zdradzony przez podstępnych drani, co dramatycznie wychodzi na klasycystyczny XIX-wieczny pejzaż zdumionego narodu, który myśli, że jest pępkiem świata. W tej wysokobudżetowej epopei, gdzie inscenizacja jest wystawna, a aktorzy grają nad wyraz granicznie czy przesadnie ekspresyjnie, ma w sobie ziarno hollywoodzkiego ekscesu. Biegamy od jednej sensacji do drugiej, przez co czuć, że historia chce trafić do szerszego grona, a jego subtelność ginie wraz z epoką, która wstydzi się, że czyta klasykę literatury. Przede wszystkim, mnie, jako osoby, która lubi niuanse, przeszkadzała nadmierna ekspansywność intryg - Dantes nieustannie tkwi między młotem, a kowadłem, gdzie romanse kwitną, jak grzyby po deszczu, a zemsta jest remedium na niedostatki życia publicznego. 


Mimo to, nie mogę czuć rozczarowania, bo to całkiem sensownie oddana próba przełożenia książki, potężnego materiału na prostokątny obraz. Całkiem wiernie oddająca się orgiastycznym przygodom, gdzie bohater trafia do więzienia na czternaście lat, gdzie z pomocą opata ucieka z mamra i wyrusza na poszukiwanie skarbu na tytułowej wyspie Monte Christo. Spisek, który doprowadza do upadku niewinnego chłopaka szukającego emocji w martwym świecie zaczyna snuć mroczne wizje, aby odkuć się za stracone lata w zamkniętej celi. Spotykając innego więźnia politycznego daje się wyrwać z krat i rusza na podbój świata, niszcząc dawnych wrogów. Historia brzmi, jak nakoksowana fretka, ale trzyma się scenopisu oryginału. Jeśli szukasz imponującej akcji, gdzie miecz stale połyskuje, a koszule falują w rytmie katalońskiego tańca Sardana, jest duże prawdopodobieństwo, że wyjdziesz z seansu z uśmiechem na twarzy. W innym przypadku, możesz zmęczyć się powielaniem błędów nastoletnich adaptacji, gdzie opowieść gniecie subtelne aluzje i szkatułkową precyzję oryginału. 

Trudno jednak winić go za ekspresowe tempo, kiedy realizacja jest wzorowa. To prawda, niszczy psychologiczne gierki oraz mentalną głębię, ale za to oferuje popisowy numer z pirackimi awanturnikami, gdzie każdy ma kochankę na podorędziu, a trzygodzinna historia mija szybciej niż przeciętny mecz piłkarski. Trochę śmieszy nieco pierwszoplanowy aktor, którego cechuje chłopięca uroda i nerdowskie zachowanie, bo to mroczna krypta skrywająca niepożądane emocje, które dają upust w ranach ciętych podczas męskich starć. Delikatny żeglarz musi przeistoczyć się w niewygodną postać Doriana Graya - stając się ponurym i mściwym żniwiarzem. Głównie latamy po willach i rezydencjach, które swoim przepychem demolują słodki obraz XIX-wiecznej monarchii. Orkiestra przygrywa w tle, a historia biegnie z jednej warty na drugą - czasem bojąc się przystanąć, jakby obawiał się dzisiejszej publiczności wychowanej na szybkiej wymianie informacji, co pochłania krótkie filmiki, w bezrefleksyjny sposób. 

Koniec końców, to schludna, solidna produkcja, która nie zbawi kinematografii, ani nie stanie się klasykiem, jak oryginalna powieść Dumasa, który nie operuje szybkimi cięciami. Jest w tym duch staroszkolnej przygody, gdzie szermierka idzie w ruch, kostiumy wyglądają przyzwoicie, a nie po przecenie czy jak artystyczny cosplay na targach. Brakowało mi jakiegoś prawdziwego poświęcenia, bo po wyjściu z sali kinowej czułem, że materiał został wykastrowany z seksownej amplitudy, a ucieczka z więzienia wygląda komicznie, a nie jak thriller budowany przez sinusoidalną abstrakcję literacką. To miłe dla oka, pocieszne, ale gdzieś podskórnie odczuwałem pośpiech w budowaniu relacji i sieci intryg. Jest tego za dużo, nawet jeśli operujesz poetyką oko-ręka, gdzie dzieją się tajemnicze zwroty akcji oraz bez zastanowienia drwisz z narracji nie przejmując się, jak to wpłynie na fabularne nici. To przyzwoita rozrywka, kiedy chcesz w letnie popołudnie odczuć, jak to było onegdaj pisać monumentalną opowieść o zemście w czasach, gdy zdrada wlokła się jak cień za parszywymi niegodziwcami. 

Francja, 2024, 178'

Reż. Alexandre de la Patelliere, Matthieu Delaporte, Sce. Alexandre de la Patelliere, Matthieu Delaporte, Zdj. Nicolas Bolduc, 
Muz. Jerome Rebotier, prod. Chapter 2, Pathe, M6 Films, wyst.: Patrick Mille, Bastien Bouillon, Pierre Niney, Anamaria Vartolomei, Laurent Lafitte



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz