czwartek, 8 sierpnia 2024

Borderlands - Kolejna nieudana adaptacja znanej gry wideo?

 


W dzisiejszych czasach coraz trudniej uciec od ekranizacji gier wideo - adaptacji, które stały się katapultą dla wielu karierowiczów. Po sukcesie ,,The Last of Us'' czy serialowego ,,Fallout'' ekranowi autorzy uwierzyli, że są fenomenalni, czy znakomici jak twórcy gier wideo (to mylne wrażenie, dla osób, które boją się autokrytyki), i próbują sztucznie podbijać ego, że są wielcy, jak drapacze chmur w metropoliach dużego państwa. ,,Borderlands'', to modna brawura, aby skopiować znane, wymęczone schematy z youtubowych gameplay'i kreśląc przestarzały film akcji, który nadaje się po seansie na wtórny przemiał. To absurdalna, groteskowa i freakowa rozrywka, w której brakuje finezji oraz gracji. 

Zacznijmy od tego, że tytuł bazuje na grze wideo z 2009 r., i opierała się na tym, iż gracze wybierali jedną z postaci, reprezentującą Vault Hunterów, którzy podróżowali na planecie Pandora, aby spróbować odnaleźć jej legendarną Kryptę. Już oryginał nie błyszczał fabularnymi smaczkami, lecz był pierwszoosobową strzelanką z humorystycznymi inklinacjami, gdzie liczyły się zdolności koordynacyjne operatora, niż wielopiętrowa fabuła, która nie istniała, stąd trudno o sukces dla premiery filmowej, która musiała bazować na szczątkowych informacjach podanych przez kod programistyczny. Jak łatwo się domyślić - scenarzysta nie ma pomysłu na długofalowy projekt, a historia filmu zostaje streszczona do areny, gdzie bohaterowie wzajemnie się likwidują lutując ogniem do maruderów. Mały żółty robot Claptrap, jakże znany fanatykom gier od studia Gearbox pojawia się jako klasyczna maszyna rzucająca pustymi żartami, które nie są ani oryginalne, ani dowcipne czy zgryźliwe, jak w pierwotnym projekcie. Ta blaszana puszka, jakże przechwalająca się w zdaniach, to tylko jeden z czynników, jak twórcy filmu próbują powtórzyć sukces gry wideo sprzed ponad dekady.

W tej punkowej, post-apokaliptycznej wizji główną bohaterką jest Lilith (Cate Blanchett) - łowczyni nagród wynajęta przez schematycznego biznesmena z korporacji do odzyskania jego córki na planecie Pandora, gdzie zostaje wciągnięta w konspirację do otwarcia starożytnego skarbca obcej formy spoza ziemskiej atmosfery. Kampowa stylistyka idealnie oddaje ducha tej miernej przygody, gdzie przemoc jest umowna, klimat westernu zmiażdżony przez producenckie łapy, a humor spłaszczony do wydelikaconej pianki, gdzie finał jest banalny, jak rzut lotką do tarczy. Czarny, komiksowy złoczyńca jest bardziej komiksowy niż same komiksy, a bohater zbiorowy ginie w natłoku nieprzemyślanych decyzji. Oprócz Lilith pojawia się umięśniony Krieg z wielkimi barami od szafy, elitarny marines Roland, który nie ma nic ciekawego do powiedzenia czy Tiny-Tina z uszatymi ozdobami, aby przypominać maskotkę, która ma robić za meta-żart z uniwersum Borderlands. Dla nerdów - odbębnianie kultowych postaci, dla przeciętnego widza piekło współczesnej megalomanii, że panowie od kina znają się na grach wideo. 

Niechlujna adaptacja, która chciałaby być rozbrykana, jak wizja wczesnego ,,Mad Maxa'' z niewinną stylizacją wzorowaną na ,,Astro Boy'u'' i przepompowany testosteronem, jak bicek Arnolda z sympatią do ,,Atomic Robo'', ale pod każdym względem leży i kwiczy jako nieudany twór, który jest pocięty montażowo, nieprzemyślany strukturalnie oraz fabularnie nędzny, jakby brakowało zębatek w maszynie do napędzania historii. Aktorzy męczą się na planie, sceny filmowe starają się nieudolnie ukryć pośpiech i bałagan na stole montażowym. To udawana zabawa, z plastikowymi zabawkami, gdzie kosmiczny pojedynek został sprowadzony do dziecięcej intrygi, gdzie ukryte skarby nie pasjonują, a przekłamany złoczyńca, to zwykły intergalaktyczny złamas z podrzędnej kreskówki. Do tego dziwny, pompatyczny ton, jakby historia wzorowała się na antycznej ,,Diunie'' i chciała uchodzić za klasyk kina, kiedy po premierze filmowej stanie się wzorowym kandydatem na najgorszy film roku. Nic nie działa na jego korzyść - nieprzemyślany casting, fabuła głupsza od buta, trywialne, nieśmieszne żarty (pod tym kątem wypada gorzej od nowego ,,Deadpoola''!, który starał się być ostry, jak tabasko).

Choć bohaterowie chcą być odjazdowi i pyskaci, jak największe zbiry z Gotham, to zawsze wychodzi na to, że są niefajni, groteskowi i nietaktowni. Lilith udaje, że jest antybohaterką większą niż sugeruje scenariusz, postacie drugoplanowe nie wiedzą, co mają grać, bo twórcy pogubili się na planszy i próbują zgrywać wariata, że to partia strzelecka w miejskim parku, gdzie panowie i panie grają w kolorowy paintball dla gawiedzi. Bo wystrzały z jarmarcznych pistoletów wyglądają jak sygnalizowany odruch, a strzelanina to tylko zabawka dla dzieci, które szukają szybkiej rozrywki. To film notorycznie niezrozumiały dla osób, które nie miały ochoty grać w gry wideo, a sami fani ,,Borderlands'' będą wściekli, że ich ulubione postacie, to martwe kartony z tekturki, a niepełnoprawne osobowości. Artefakty obcych nikogo nie interesują podczas śledzenia fabuły, a udawana ,,fajność'' produkcji jeszcze mocniej podkręca irytację, że kolejna adaptacja została sprowadzona do bezmyślnej pop-atrakcji dla niewyżytej publiczności, która non stop oczekuje nowej sensacji w dziedzinie kolorowych rozrywek z IQ od podeszwy buta. 

USA, 2024, 102'

Reż. Eli Roth, Sce. Eli Roth, Joe Crombie, Zdj. Rogier Stoffers, 
Muz. Steve Jablonsky, prod. Lionsgate Films, Arad Productions, Media Capital Technologies, wyst.: Cate Blanchett, Kevin Hart, Edgar Ramirez, Jack Black (głos), Jamie Lee Curtis



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz