wtorek, 9 lipca 2024

Zabierz mnie na Księżyc - Albo lepiej nie!




 W tej kostiumowej ekstrawagancji, gdzie romans przybiera szaty martwego, postrzelonego szczura; Hollywood zapędził się w ślepy zaułek. Chcąc przywrócić blask screwball comedy, jakże popularnych w latach 40. czy 50. ubiegłego stulecia. Tyle tylko, że autorzy nie zauważyli ważnej kwestii, aby nakreślić wiarygodny romans na ekranie potrzebujesz czegoś więcej niż retro zabawek i popularnych, bogatych, statycznych aktorów, którzy nie mają energii, aby przepełnić widownię zaraźliwym humorem. Jego schludny, telewizyjny charakter przyprawia o palpitację serca widza, który widział masę klasycznych komedii romantycznych, które miały powab, moc i osobowość. Przypomnijmy sobie ,,Drapieżne maleństwo'' z 1938 r., gdzie Hepburn opiekowała się lampartem, pamiętacie ,,Ich noce'', gdzie Clark Gable udawał królika Bugsa, i było to zniewalająco radosne? Tymczasem autorzy ,,Zabierz mnie na księżyc'', to asekuranci, którzy nie potrafią niczego błyskotliwego wyświetlić.

To korporacyjny romans, bez duszy i szacunku dla dawnej miłości, która trzaskała iskrami, jak w romantycznych balladach francuskiego filmowcy Jacquesa Demy, w fantazyjnych dekoracjach o tytule ,,Księżniczka w oślej skórze''. W opowieści, gdzie powinno buchać namiętnością, wzajemnym przyciąganiem, kogo przyjmujemy na plan pierwszy? Nerda oraz pracownika z NASA (granego przez niezbyt utalentowanego Channinga Tatum, bo to nie jest aktor, lecz celebryta), oraz seksowną Kelly o twarzy Johansson, która gra kokieteryjną seks-bombę, dla miłośników gorących lat 60., tuż przed wyzwoleniem relacji partnerskich na paryskim wiecu. Kelly w stylu ,,Mad Men'' - niemal z seksistowskimi uwagami do mężczyzn - reklamuje sportowe samochody w pokoju pełnym mężczyzn, by kolejno dostać jakąś szemraną propozycję od jakiegoś pana-widmo w barze, aby propagować, jacy to Amerykanie są wielkim narodem, dlatego muszą sztucznie biegać za atencją reszty świata. 

Od samego początku osadzony jest w realnym świecie wyścigu kosmicznego lat 60., wykorzystując archiwalne materiały filmowe, aby umiejscowić Stany Zjednoczone pod koniec dekady. W 1961 roku Jurij Gagarin ze Związku Radzieckiego został pierwszym człowiekiem, który zostawił ślad na kosmicznej satelicie, a zazdrośni, chciwi Amerykanie chcieli powtórzyć sukces, więc posłali własnych kowbojów w przestrzeń, aby butnie zaznaczyć, iż nie są gorsi od granicy wschodniej. Co doprowadziło do tego, co oczywiste, dla rządu amerykańskiego nie jest na rękę, że pogłębili kryzys ekonomiczny we własnym kraju, bo chcieli ścigać się w wyścigu technologicznym, udowadniając kto ma większe cohones. Woleli inwestować w drogie rakiety, niż pomagać ubogim czy wyjaśnić sprawę z zamachem na Kennedy'ego w maju 1961 r. 

Stany Zjednoczone, to pyszny naród, więc scenarzysta sprytnie stara się wyśmiać, jak łatwo manipulować mediami oraz wszelkimi wydarzeniami o zasięgu globalnym. Tylko jest jeden tyci-tyci problem, kiedy próbujesz udawać przygodę w zapisanych kronikach historycznych, dorzucając zbzikowaną komedię o niepoprawnych komandosach z Apollo 11, i puszczając felerny romans, rozwadniasz tę opowieść i przestajesz fascynować odbiorcę. Zdecyduj się, czy chcesz fantazjować, jak to kiedyś było, że porąbane komedie romantyczne rozbawiały do bólu brzucha, fantazjujesz o alternatywnej historii Stanów Zjednoczonych, czy snujesz dramat o pilotach kosmicznych! 



Czemu scenarzyści są nieprecyzyjni i próbują nacierać na wszystkie guziki w konsoli?! Jego rozstrojona narracja, to największa bolączka, ponieważ nie bawi, ani jako pulpowy hit, ani nie sprawdza się jako romantyczny kabaret z konwencjonalnych lat 40. Już wolałem obserwować podstarzałą Jennifer Lawrence w roli udawanej nastolatki w dorosłym ciele w ,,Bez urazy'' (2023), niż ciągnąć seans, gdzie sztywny pan z NASA, to mętna postać międzyplanetarna, a Kelly, to kłamczucha bez uroku osobistego, która nie porywa biodrem ani swoim czarownym głosem. Lepiej powrócić do ,,Papierowego księżyca'' z 1973 r. (skoro jesteśmy przy gwiazdach i zdobywaniu kosmosu), niż tułać się po martwej rekwizytorni, gdzie aktorzy figlarnie przebierają się na scenie i mamroczą coś pod nosem udając, że mają parujący romans.

Tatum w roli Cole jest etatowym męczybułą, bez charyzmy, wypłowiałym z emocji, a Kelly, mimo swojej zadziornej kreacji - jest zdystansowana wobec wydarzeń, więc ciężko przejąć się dwójką, niepasujących do siebie, charakterów. Sentymentalizuje lata 60., jakby chciał odzyskać wiarę od amerykańskiego widza, że nie stracili lata pracy na podbijanie ego, w międzyczasie kopiując sceny z popularnych filmów na księżycu, jak ,,Pierwszy człowiek'' (2018) - gdzie samotność na księżycu nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie była bardziej zarysowana. Przypomina korporacyjny produkt, gdzie wszystko podyktowane jest pod dyktando marketingu, wyświetleń, drogich ubrań i letniego scenariusza, który w żaden sposób nie oddaje ciepła między mężczyzną, a kobietą, choć stara się udokumentować kapryśny dowcip na taśmie filmowej - nie potrafi wyjść z jałowej komedii, która zapomniała wziąć bidon na długodystansowy przebieg wydarzeń. W dodatku wycinając z popkultury słynny cytat związany z teorią spiskową, jakoby lądowanie na Księżycu było ukartowane. 

Dziś fabryka snów niczego nie potrafi. To martwi artyści z martwymi produktami. Postacie są jednowymiarowe, humor zwietrzały, a całość przyprawia o nieświeżą sałatkę, którą zapomniałeś skonsumować przed wyjściem do pracy. Zatrudnia udawanych aktorów, którzy nie mają podstawowego wykształcenia teatralnego, sztucznie próbuje romantyzować dawne czasy, bo kiedyś Ameryka była wielka (och, czyżby, segregacja rasowa i rządy Nixona na pewno były błogosławieństwem!). Taka sama próba przekupienia widza, że sentymentalizm, to najlepsza droga do wyzwolenia, a prawdziwa komedia romantyczna umiera, bo związki są nieprawdziwe, napędzane sztucznymi ludźmi z syntetycznym sercem i błahostkami w fabule, które nie potrafią podtrzymać filarów, które zapadają się pod własnym ciężarem.


USA, Wielka Brytania, 2024, 132'

Reż. Greg Berlanti, Sce. Rose Gilroy, Zdj. Dariusz Wolski, Muz. Daniel Pemberton, prod. United International Pictures Sp z.o.o., wyst.: Scarlett Johansson, Channing Tatum, Woody Harrelson, Ray Romano







0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz