Jeśli Euro2024 jest antyreklamą futbolu, to ,,Kąpiel diabła'' jest antyreklamą kina europejskiego, i to w dosłownym znaczeniu. To przykład, jak sprowadzić temat historyczny do histerycznej reakcji, a horror zamienić w protoplastę feministycznej dekonstrukcji. Gdzie atmosferę rozwadniasz do przeciągających się kadrów, a aktorom każesz cierpieć na ekranie, bo nie masz pomysłu na fabułę. Dramat religijny o bezdzietnej kobiecie jako sposób na zamaskowanie obrzydliwych praktyk i małpowania dialektyki Wschodu? Jeśli ,,Kąpiel diabła'' miała być głosem sumienia nieludzkich zachowań, to przecenił trajektorię lotu i chybił celu.
Górna Austria, mamy XVIII-wiek według kalendarza. Kobieta w starszym wieku podchodzi do krawędzi wodospadu i wrzuca w przepaść narodzone dziecko, jeszcze popłakujące, że wyszło na światło dzienne z łona matki. To dramatyczny obrazek, jakże szokujący i przygotowujący na coś ekstremalnie bladego, gdzie bogowie milczą na temat dzieciobójstwa, a wioska pozwala na ordynarne zachowania oraz prymitywne rozrywki. Zgubiona matka, co pragnie kary, zgłasza się po samosąd. Mściwi sąsiedzi z lokalnej podbudówki nie mają oporów przeczyć religijnym dogmatom, więc każą zagubioną matulę ściętą głową, która nie wisi dumnie jako oznaka miłosierdzia, lecz leży marnie jak eksponat dla gawiedzi, którzy przyzwalają na to, aby za zło karać złem. Religijny konwenans nikogo nie omija, jeśli złorzeczysz Bogu, to Bóg wyjawia swoje plany przez krzykliwy naród, gdzie wiejska parada udawanych katolików tworzy autorytarną społeczność.
Szokująca scena z noworodkiem upadającym z kaskady, to mroczny start, który nie zostaje potraktowany jak lekceważenie bożych przepisów prawnych, lecz jako przywilej przeciwstawieniu się roli matki do życia w awanturniczej wiosce w Austrii. Później otrzymujemy średnio angażujący dramat nowożeńców, którzy nie mogą mieć dzieci, bo żona nie zachodzi w ciążę, a zabójstwo dzieci czy zwierząt traktuje się w tej części Europy jako coś oczywistego. Poganie dumnie na wiejskim festiwalu uderzają kijem w stronę bezbronnego koguta, jakby to była zabawka, a nie żywa istota. Podobnie z dziećmi, które niby się kultywuje, ale wykorzystuje jako niewolników w osadzie pod przykrywką rodzicielstwa. W tym ponurym dramacie nie ma prawdziwych emocji czy próby ukazania dawnego, okrutnego świata na antypodach kobiecości, gdzie kobietę sprowadzano do prymitywnej ,,rozpłodniarki''. Szokuje, żeby przykryć wachlarz osobistych problemów z tonacją - opowieść płynie markotnie, gdzie krzyki i wrzaski są pretensjonalne, a dzieło skończonym wyparciem idei feministycznej. Skrzywionym portretem dzisiejszych kobiet, które tkwią w fałszywych wyobrażeniach o świecie.
Jasne, twórcy starają się być wiarygodni i rzetelni, więc przedstawiają religijną schizmę jako objaw skrytego totalitaryzmu. Kobiety, które nie mogą urodzić potomstwa są uznawane za grzesznice, za czyste skażenie, to naturalny lęk przed nieznanym, bo, jak to? Bezpłodność kobiety w dojrzałym wieku? Najwidoczniej Bóg miał powód, żeby ukarać ją po wsze czasy, więc dlaczego lokalni sąsiedzi nie mieliby jej potraktować jak czarownicy, która nawołuje do grzechu? Skrajny paraliż na farmie powoduje, że kobietę traktuje się jako kogoś obcego, jak obce ciało, niezdolne do przekazywania życia. Zostaje napiętnowana przez społeczeństwo, które nie żyje według kodeksu chrześcijańskiego, raczej próbuje manipulować faktami i nieracjonalnie chłostać kobietę za inność. Agnes, nasza główna bohaterka w oczku kamery faworyzuje przyrodę, która nuci do trawy i zaprasza na paluszek motylki z łąki. Jej łagodność nie komponuje się z siermiężnym społeczeństwem, która ślepo wierzy w ukrytych bogów, w rytuały czy kary za nieposłuszeństwo. Problemem narracji nie jest opanowanie dramatu rodzicielskiego do sennej historii w leśnych okolicznościach, lecz serwowanie opresyjnej atmosfery kosztem rozwijania fabuły i zrobienia czegoś więcej, niż przekształcania dawnych wierzeń w anty-feministyczny esej, ku współczesnej publice, która uwielbia udawać, że jest zaangażowana w budowę roli kobiet we współczesnym świecie.
W tej szarej, nieinteresującej opowieści na pograniczu pastiszu i taniej operetki, to błędne koło szukania winnych w opresyjnej rzeczywistości, gdzie patriarchat kojarzy się z uciskiem, a mężczyzn za zbędny balast dla wykształconych kobiet w dobie neo-liberalnej debaty. Mętny to film, gdzie cierpiętnictwo kobiet wyłania się na plan pierwszy, dominuje monochromatyczny kadr, gdzie odcienie szarości nie znikają, jakby szarość pochłonęła radość z bycia w związku z mężczyzną, bo Agnes tkwi w beznadziejnej relacji. Pobożna Agnes zostaje napiętnowana przez nieświadome społeczeństwo, ponieważ nie potrafi zaakceptować jej inności i niemocy bycia brzemienną. Kultura wstydu i hańby jawi się w ,,Kąpieli diabła'' w cyniczny sposób. Jakby twórcy celowo podkarmiali niechęć do modlitewnej bohaterki, której jedynym defektem jest brak dziecka, jakoby kobiety miały zostać sprowadzone do genetycznej ciągłości narodów. Ten dawny, okrutny świat staje się nieco odbiciem dzisiejszego okrucieństwa, gdzie drwi się z rodzicielstwa, a kobiety przeciągają w terminie jakiekolwiek poślubiny. To tylko luźna dygresja, ale zauważyłem, że recenzenci uwielbiają rzucać podobne uwagi, które mają się nijak do ,,Kąpieli diabła''. Jego feministyczna próba przekonania widza, że kobieta jest gorsza bez dziecka, to jawna dyskryminacja i szerzenie nienawiści w stosunku do płci przeciwnej.
Stąd trudno nie przewidzieć zakończenia, jak okrutnie traktuje się kobiety bezdzietne, ba, matka męża Agnes stara się narzucić rewelację, że to ona jest powodem nieszczęść w wiosce, bo nie może zajść w ciążę, a zamiast uczestniczyć w pseudo-religijnej ceremonii woli kultywować przyrodę, co jak wiemy, jest postrzegane jako plugastwo. Niestety, jest to historia absolutnie pozbawiona większej dramaturgii czy próby zrekonstruowania roli kobiet w patriarchalnej matni. XVIII-wiek ukazany w pełni, ale bez jawnych kolorów. Obserwujemy długie sceny prania, polowania na ryby w błotnistej rzece, a gdzieś pośrodku dorzuca się głowy na pal, torturuje niewinną kobietę w imię jakieś chorej, ślepej wiary. To pokaz, jak religijny autorytaryzm zabija w ludziach ekspresję do wyrażania siebie. Agnes jako jedyna próbuje wyrwać się z zacofanej egzystencji, gdzie lokalsi są nieznośni, cierpiętnictwo aktorki wyraża się na sto sposobów, a ja cierpię wraz z nią, bo to film jednostajny, grany na jednej nucie. Szary, brzydki i dystopijny, jak w filmach fantastycznych dla amatorów wrażeń. Próbujący wyłudzić emocje kosztem zszarganych feministycznych idei.
W bezlitosnych zdjęciach na taśmie 35mm obserwuję zdarzenia w letnim letargu, bo film nigdy nie jest płynny, lecz serwuje bezmyślną przemoc: od uderzenia kijem koguta, po wisielców, którzy wiszą, jakby mężczyźni w ten sposób samobiczowali się za to, że traktują kobiety jako czarownice, które swym blaskiem i urodą kuszą najtwardszych realistów czy racjonalistów. Jak widać - dzisiejszy udawany feminizm ma się w najlepsze, skoro kobiety wierzą, że dalej potrafią zaczarować mężczyzn, czymś więcej, niż roszczeniową postawą, a paradoks chrześcijaństwa polega na tym, że głosi nauki wybaczania, a mimo to, katolicy nie uczą się na własnych błędach i powielają błędne przekonania, że wiedzą wszystko, wieszając innych za to, że próbują zachować własną osobowość - bez względu na to, czy to się komuś podoba czy nie.
Austria, Niemcy, 2024, 121'
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz