czwartek, 18 lipca 2024

Recenzja przedpremierowa: Rodzaje życzliwości



 Grecki fetyszysta (Lanthimos) powraca, ale w kiepskiej formie. Po całkiem niezłej satyrze na frywolne dzierlatki (,,Biedne istoty'') otrzymujemy niezdrowy pokazał sił, jak obrzydzić X muzę - kreśląc antypatyczny obraz masochistycznych okropności. Aż trudno uwierzyć, że kontrowersyjny twórca zamiast wzmacniać koncepcyjne idee - zafiksował się na punkcie obrzydliwości oraz niezdrowego sadyzmu. W tej mętnej antologii kłamstw, gdzie bohaterowie są sztuczni, jak kukły na treningu walk sportowych, to apoteoza dekadencji, unikania odpowiedzialności za to, co się tworzy. Opowiada trzy historie, które w żaden sposób nie szukają ukojenia dla strapionego pokolenia uzależnionego od pornografii czy ekshibicjonizmu emocjonalnego. 

Choć motywem przewodnim zdaje się, że jest chęć odnalezienia utraconych relacji interpersonalnych, to scenarzyści nigdy nie wydostają się z plugawego nihilizmu, gdzie autorzy kwestionują ludzką ambicję do zmiany. Jesse Plemons gra główną rolę we wszystkich trzech opowieściach, a reszta obsady (Emma Stone, Willem Dafoe, Margaret Qualley i Hong Chau) gra drugie i trzecie skrzypce w tej makiawelicznej masturbacji nad własnym zwyrodnieniem. Pierwsza z trzech opowieści skupia się na biznesmenie, który podporządkowuje się szefowi w niewdzięcznej robocie (ach, ci pracownicy korporacji, którzy uwielbiają być pod butem poddanych). Jest jednak różnica między obowiązkiem, a przymusem, a Jesse Plemons zmuszony jest, aby wykonywać cudze polecenia bez podważania kompetencji. Jest atakiem personalnym na wolność jednostki, gdyż musi czytać wybrane książki, stosując się do nawyków żywieniowych przez marionetkarza, który decyduje, kiedy może pójść do łóżka ze swoją kobietą! Rozumiecie, jak brzmi to kuriozalnie, jakby scenarzyści zapomnieli wyjść z Matrixa i narzucili pesymistyczną wizję Orwella z ,,Folwark zwierzęcy'', gdzie człowieczeństwo przeprogramowano na robotyczny automatyzm. 

Rzekoma satyra, którą posługuje się autor, to zaszyfrowane kłamstwo, bo podchodzi do społeczeństwa w sposób mechaniczny - nie chcąc dociec problemów epoki narcyzów zapatrzonych we własne lusterko, a szaleństwo natury ludzkiej zostaje sprowadzone do wymyślnej gry kombinacyjnej, gdzie Sara - partnerka w związku bezczelnie manipuluje męskim genem. To bezczelny, desperacki krok fabularny sprowadzający zabawę do cynicznej winy, że miłość przejęła kontrolę nad ludzkim umysłem. Drugie z opowiadań, to niemal kopia kopii. Ponownie uczestniczymy w samookaleczającym się związku, gdzie miłość miesza się ze śmiercią, co wychodzi kuriozalnie, gdy przypomnisz sobie najszlachetniejsze wiersze o uczuciach. Tutaj dochodzi do maksymalizacji wrażeń, bo para wzajemnie się upokarza oraz wyniszcza. Jeśli autorzy chcieli ukazać autodestrukcję, mogli to zaprezentować subtelniej, ale nie - lepiej walić widza łopatą po głowie, prezentując butny okaz, jak dwoje zakochanych wszczyna sztuczne konflikty, żebyśmy uwierzyli w fałszywą miłość na ekranie. Co za bujda! 


W trzeciej historii już przestaje się hamować, i mamy scenę wyjętą żywcem z pornola, ponieważ klan seksualnych dewiantów daje upust swojej niepohamowanej żądzy. Snuje się w motywach snu, ażeby wzbudzić litość w widzu, że jest to artystyczny performance. Nie wierzę w ani jedno słowo, które pada z ust aktorów. To kawał zgniłego owocu, gdzie robactwo zaległo na krawędziach, gdzie historiom brakuje powiązania, a Lanthimos obrzydza swoimi tanimi zabiegami scenograficznymi. Jego nieautentyczny atak na emocje obserwatora działa na nerwy, konfuduje oraz wrze podskórnie, i przysięgam, w połowie produkcji miałem ochotę zdjąć buta i walnąć w szklany ekran, to niepoważne dzieło o niepoważnych ludziach, w sztucznych, kartonowych pozach. Intryga? Wolne żarty, to kawał parującego łajna, gdzie dekadencja objawia się w przerażającym stężeniu. To obrzydliwy pokaz nieuzasadnionej przemocy, gdzie człowiek stał się bezmyślną kulką bez tkanki emocjonalnej. 

To pretensjonalna demonstracja chorych wyobrażeń, próba wyłudzenia ode mnie, że nabiorę się na marny eksperyment socjologiczny, który nie ma nic wspólnego ze sztuką. Jego bezwolność, ludzki duch zakuty w posłuszeństwie, to paralityczny szajs dla ludzi, którzy uwielbiają słuchać innych bez żadnego namysłu. Czcząc brudne interesy manipulatorów, którzy mają sito zamiast mózgu. Gdzie przemoc domowa łączy się z powtarzanym kłamstwem, że w miłości trzeba cierpieć, i oddać się ogłupiającej pornografii rzeczywistości, gdzie każdy aspekt ludzki został poddany seksualizacji. Lanthimos, który niegdyś dbał, aby ostrzec widownię czy społeczeństwo przed pułapkami poddania się trybom państwa (jak w ,,Lobster''), alarmując przed skrajnym wyzwoleniem seksualnym (jak w ,,Biedne istoty''), przed tyranią rodzicielską (jak w ,,Kieł''), to serwuje koszmarny nihilizm egzystencjalny, gdzie nikt nie potrafi wydostać się z zatrzasków. To film brudny, który atakuje instytucję małżeńską, drwi sobie z religii i jeszcze ma czelność śmiać mi się w twarz, co za obrzydliwy maniak! To ogłupiająca, nikczemna produkcja. Najgorsza w karierze Greka, który zapomniał o własnych korzeniach, który zapomniał, że po drugiej stronie ekranu ma inteligentnych, błyskotliwych widzów. 


Wielka Brytania, Irlandia, USA, 2024, 165'

Reż. Yorgos Lanthimos, Sce. Yorgos Lanthimos, Efthymis Fillippou, Zdj. Robbie Ryan, Muz. Jerskin Fendrix, prod. Element Pictures/Film4/Searchlight Pictures, wyst.: Emma Stone, Jesse Plemons, Willem Defoe, Hong Chau, Joe Alwyn, Hunter Schafer




0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz