wtorek, 25 czerwca 2024

Recenzja przedpremierowa: Motocykliści


Jeff Nichols przekonany o swoich umiejętnościach przedstawia w pierwszych scenach przerysowaną przemoc w ujęciu stopmotion. Zatrzymując klatkę filmową, gdy z offu dobiega głos aktora mocującego się z uliczną trwogą, który opowiada o swoim parszywym życiu. To pierwsze alarmujące zachowanie, że otrzymamy postmodernistyczne puste dzieło z ładną reklamówką Harley-Davidson. Gdy Hunter Thompson (jako pisarz nowego dziennikarstwa w stylu gonzo) w 1967 roku opublikował ,,Hell's Angels'', książkę, która dała wgląd w gangi motocyklowe, to mniej więcej w tym samym czasie inny młody fotoreporter został zainspirowany do wydania albumu o gangu motocyklowym Chicago Outlaws. Wydana w 1968 roku książka Danny'ego Lyon ,,The Bikeriders'' jest materiałem źródłowym do filmu, który rujnuje dziedzictwo narastającej kontrkultury lat 60. XX wieku.

Twórca nie ma pomysłu na koniunkturalną przemoc, więc pcha ją niemal wszędzie, rozpędzając się w nadmuchanej formie, gdzie motocykle chopper robią za tło opowieści, aby zatuszować własną bezduszność. Choć z szafy grającej lecą minione utwory, drinki rozlewają się po barach, a przestrzeń zachęca, aby uciec w nieznane na jednośladowcu - nie otrzymujemy romantycznego czy szalonego, pełnego werwy obrazu o motocyklistach w skórzanym odzieniu podróżujących po zagłębiach Ohio czy wiejskiego Kentucky. To zbiór przypadkowych scen, które donikąd nie prowadzą, gdzie brak konwencjonalnej fabuły zastępuje się szklaneczką whisky, okładaniem po twarzy przy publiczności, przeklinaniem w nieskończoność. A to komuś złamią palec, a to komuś oberwie się z łopaty w potylicę. Absurd i groteska - zwichrowana część subkultury, która nie ma nic wspólnego ze zmieniającą się Ameryką Północną z tamtego okresu. Historia fikcyjnego klubu motocyklowego Vandals, to kawałek zgniłej pocztówki i sadyzmu w Stanach Zjednoczonych.

Doprawy - szykował się mięsisty film drogi i gorący towar tego lata, a dostałem żenujący pokaz gangów motocyklowych, gdzie dumą jest tatuaż na przedramieniu, ostra pijatyka przy akompaniamencie zdobywania nowych blizn do kolekcji. Mamy do czynienia z niezbyt rozgarniętymi fanatykami motoryzacji. Chcą buntować się przeciwko zastanej rzeczywistości, ale to pozoranci o nikłej inteligencji wrodzonej. Wpadający co rusz w beztroską przygodę, która kończy się sińcem, znakami na twarzy po ostrej bijatyce na pięści i udawaniem mięśniaka z problemami natury psychicznej. Gdzie na czele klubu stoi Johnny (w tej roli Tom Hardy), który faworyzuje Benny'ego w stadzie, bo zachowuje się, jak słynna ikona lat 50., czyli James Dean (odwieczny buntownik), który wpada w oko mało rozgarniętej Kathy mieszkającej na przedmieściach. 

Niegdyś autorzy przedstawiali motocyklistów jako uosobienie nieskalanej wolności, gdzie droga prowadziła do nowego rozdziału w życiu. Tymczasem szydercy z klanu Chicago, to nierozgarnięte chłopaki w skórzanym przebraniu, którzy podniecają się, że w telewizji Marlon Brando z filmu ,,Dziki'' (1953) uosabia indywidualność niepodważalnego Zachodu. Zamiast konstatacji na miarę ,,Easy Rider'' (1969), w poszukiwaniu autonomiczności w dobie uzależniających mediów społecznościowych, posłuszeństwa wobec rządu i zniszczonej polityki demokratycznej, to dostajemy miałki portret wariatów, którzy odpowiadają na zaczepki, jak panowie w podziemnym kręgu Chucka Palahniuk w książce ,,Fight Club'', gdzie obserwujemy niezrozumiałe bijatyki na błocie, przed knajpą i trwoniąc czas na martwe konflikty między sąsiedzkie. 


Twórca nie chce niczego innego, jak wyjazdu dla klubu motocyklowego na plemienne rytuały, które muszą zakończyć się nieoznakowaną, nastoletnią przemocą. Drga nieustannie w pantomimie ciosów, niepoukładanych relacji miłosnych, susząc włosy we krwi, gdzie z ust padają niecenzuralne słowa, a motocykle kurzą się na parkingu skażone niemocą artystów, którzy tworzą bezmyślne filmy dla nieokreślonej widowni. Cwaniactwo, szramy oraz taniec z szyjką od butelki, to jedyne, co ma do zaoferowania czy zaprezentowania autor projektu. Ignoruje manifesty, jakie wkładano w ubiegłym stuleciu, gdzie skórzana kurtka symbolizowała indywidualną jedność z pojazdem, a subkultura motocyklistów prowadziła do bram niezależności. Woli plątać się w utytłanej rzeczywistości, gdzie rozbijanie łbów jest miałkim sprzeciwem wobec zagrożonej polityki USA. 

Jeff Nichols zaprzepaścił jakiekolwiek racjonalne powiązania z dawnym, zastygłym światem. Prezentując szkaradną przemoc, braterskie więzy krwi sprowadzone do stłuczek, wymiany obraźliwych słów, nie ma w tym, ani młodzieńczego buntu czy naporu, ani radosnej amerykanki, która towarzyszyła motocyklistom na przestrzeni lat w modernistycznym kinie. Filmowca zamyka tę abominację skażonym pożegnaniem, a między wierszami wrzuca fotografa upamiętniającego złote czasy ulicznych wojowników. To film bez klasy, który minął się z powołaniem. Lekceważąc spuściznę charakternych panów na ślicznych maszynach ciężkich. Ta opowieść jest przeciwieństwem wyjścia z ograniczonych pól rozległej Ameryki, gdzie przyjaźń staje się pretekstem do lokalnego wszczynania burd. To motocykl, któremu za chwilę odpadnie koło, gdzie w baku zabraknie paliwa, olej jest niewymieniony, a policja zapoluje na niezarejestrowane tablice. 

Smutny obrazek, gdy oczekujesz na kino pełne wrażeń, swawolnej swobody, gdzie bezkres dróg prowadzi do alternatywnego edenu, a w zamian dostaje mokrą szmatą po twarzy, gdzie czujesz opary spalenizny chodząc poboczem, a zamiast przygody zaoferowali ci przedszkolne przedstawienie, dla amatorów szybkiej jazdy, oraz bufonady z wiejskimi burakami, którzy mitrężą życie dla błahostek i wygodnej przemocy. Masz w składzie Toma Harry'ego i robisz z niego błazna nie do poznania. Pusta wyprawa na piknik, gdzie entuzjaści brawury, stylowej elegancji oraz przyjemności wynikającej z jazdy chopperem otrzymują gorzki, rozczarowujący pokaz niemocy, jak współczesne kino nie szanuje, ani nie dba o indywidualność. To postindustrialne piekło niezamierzonego cynizmu, komiksowej przemocy i romansu dla spłaszczonych nastolatków, którzy wolą rozrabiać niż żyć po swojemu w pokoju. 

USA, 2023, 116'

Reż. Jeff Nichols, Sce. Jeff Nichols, Zdj. Adam Stone, Muz. David Wingo, prod. 20th Century Studios/New Regency Productions/Regency Enterprises, wyst.: Austin Butler, Tom Hardy, Jodie Comer, Michael Shannon



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz