sobota, 22 czerwca 2024

Trzy na jednego #22

 

Kadr z filmu ,,Shackleton''

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.

Fresh Kills 

Prześmiewczo powiem, że to film antyamerykański, ale z reguły wiem, że Stany Zjednoczone, to jedna wielka struktura mafijna, jak niegdyś wypowiadał się Noam Chomsky w książce ,,Nowy świat w naszych sercach'' od wydawnictwa Vis-a-Vis. Jennifer Esposisto w swoim debiucie nie panuje nad relacją ze wspomnień z rodzinnego domu, jak Nowy Jork tonął w latach 90. w korupcji i nieładzie. To film krzykliwy, jednostronny i przesadnie zmuszający się do taniej telenoweli oraz jakości z podrzędnej gazety brukowej. Świat widziany okiem potulnej, cichej Rose, która ma napięte relacje z matką, a jedna z córek faworyzuje szowinistyczny przybytek niezgody. Czasy przestępczości zorganizowanej przedstawione jak jasełka dla nieobytych studentów historii. To zabawne, że autorka próbuje pokazać smak gangsterki z perspektywy kobiet, które próbują wydostać się z dołka, gdzie makijaż na twarzy i kiczowate programy w telewizji mają odsłaniać naiwny obraz kobiet, które utknęły w kulturze macho, a szemrane interesy stały się celem izolacji od społeczeństwa. Nie sprawdza się, ani jako dramat pokrzywdzonych kobiet w epoce mentalnego getta, ani jako film gangsterski o chłopięcym zabarwieniu. Może to zabrzmi szowinistycznie oraz nietaktownie, ale uważam, że kobiety nie nadają się do opowiadania historii kryminalnych, gdzie dominuje męska ręka, a Nowy Jork tulił do snu skompromitowanych mężczyzn przez systemową przemoc w hierarchii gangsterskiej. 


Skoro autorka chciała przedstawić realia historyczne, to dlaczego przedstawia wszystkich mężczyzn, jak sfrustrowanych inwalidów umysłowych? Mam wrażenie, że nieświadomie kieruje się ku mizoandrii oraz maskulinizacji, co sprawia, że tytuł jest karykaturalny i nieszczery. Nowojorskie dzielnice oddane w pełni, choć jego kiczowaty wystrój (w różowo-jaśminowych dekoracjach) bawi do rozpuku. Zważywszy że Scorsese nakręcił w przeszłości genialne ,,GoodFellas'' (Chłopcy z ferajny), to ,,Fresh Kills'' jest tandetny od początku do końca. Kiedy pomyślę sobie o prawdziwych filmach gangsterskich, to wypada jak nieśmieszny dowcip, który opowiadasz znajomym, a ty masz minę, jakby ktoś obraził twoją narzeczoną. Próbuje udawać, że to nowa rodzina Soprano, ale zamiast Soprano otrzymujesz bulion w kostce, z którym nie wiesz, co masz zrobić. Cała ta przeprowadzka z Brooklynu do Staten Island (hrabstwo w Nowym Jorku) jest jedną wielką stratą czasu, a kobiece bohaterki nieznośne. 

 USA, 2023, 120'

Reż. Jennifer Esposito, Sce. Jennifer Esposito, Zdj. Ben Hardwicke, Muz. Theodosia Roussos, prod. Fresh Kills Productions, wyst.: Jennifer Esposito, Odessa A'zion, Annabella Sciorra, Ava DeMary



South of Hope Street 

Europejskie Sci-Fi, to zawsze odmienna perspektywa od kiczowatego jutra w Stanach Zjednoczonych, które w ostatnich latach nie potrafi niczego frapującego nakręcić (wiem, nie mam o nich dobrego zdania w tym temacie). Co nie zmienia faktu, że szwajcarski tytuł gubi się w konwencji, gdzie Ziemia wkracza do tajemnego wszechświata wzorowanego na Alicji z krainy czarów. Ludzie chowają się za gigantycznym murem, jak bohaterowie mangi ,,Atak Tytanów''. Ni to kryminał, ni moralna szachownica obalająca królów. Próbuje być, jak rosyjski poeta kina, czyli Tarkowski na szklanym ekranie, w duchu ,,Solaris'', ale brakuje sensownej fabuły, akcja dzieje się, jak w telewizyjnej kablówce, a bohaterowie są przezroczyści. Denise jako protagonistka zostaje eksmitowana z własnego mieszkania, a od kariery zawodowej woli zestaw bucików. Jako jedyna zauważa podejrzane anomalie na niebie, co zdaje się, że odgrywa rolę wybrańca, niczym Neo z ,,Matrixa''. Jej dusza skłonna do poezji, odkrywania rzeczy niewidzialnych gołym okiem, to jedynie przedsmak do hermetycznej wizji jutra, gdzie dostrzegamy dwa księżyce, gdzie rząd, jak to w rzeczywistości, uwielbia coś ukrywać przed opinią publiczną, a grupka ludzi próbuje uciec z tej przyszłości, na jakiś odizolowany zakątek. Chwilami trzymający w napięciu, a chwilami zbyt chwiejny w manifestacji świata na krawędzi dystopijnej burleski. Gdzie czarny humor koreluje z szaleństwem kobiecej psychiki, która została rozstrojona oraz roztrzepana przez tiki nerwowe. 


Jego mglista narracja jest zarówno wartością dodatnią, jak wielkim skokiem na emocje. Jak na ponurą wizję jest zbyt letni, a chaotyczna przygoda przyprawia o ból głowy. Z jednej strony próbuje odszukać piękno w zagubionej poezji, która została strącona przez społeczeństwo, które uległo degradacji, to z drugiej umyka poważnej intonacji. W tym absurdalnym sosie, gdzie komediowe akcenty przecinają się z dramatem jednostki - próżno szukać odnowienia cywilizacji, która skazała się na dobrowolne wygnanie. Kolorowe plenery w miejskiej aglomeracji cudownie komponują się z czarno-białymi zdjęciami, które odnoszą się do emocji Denise, która raz promieniuje szczęściem, a kiedy indziej błądzi, jak strapiony podróżnik. Stara się być fantastyką naukową, ale nie zadaje pytań wykraczających poza świadomość ludzką, jak robił to wielokrotnie Lem. Jak na europejski film fantastyczny potrafi obronić się efektami wizualnymi, choć niekiedy przegina z groteskowymi przeciwnikami, jak diaboliczny porucznik stworzony na podobieństwo ludzkości. Niewątpliwie bywa oryginalny, ale krąży wokół tematów w sposób ukradkowy, i czasem próbuje umoralnić nasze sumienie, jakbyśmy byli robotami ze skazą. Gdzieś w połowie produkcji zaczyna się zapętlać w swojej opowieści, przez co traci na świeżości, ale nie ukrywam - liczę, że w przyszłości będą pojawiać się podobne, nieoczywiste projekty ze zdolnej Europy. 

Szwajcaria, 2024, 101'

Reż. Jane Spencer, Sce. Jane Spencer, Zdj. Frank Glencairn, Muz. Marcel Vaid, Marc Holthuizen, prod. Ward9 Productions, CARM-ONE Productions, Compos Mentis Productions, wyst.: Michael Madsen, Judd Nelson, William Baldwin, Angelo Boffa, Pascal Ulli



Shackleton: The Greatest Story of Survival 

Upodobałem sobie dokumenty, do których zaglądam coraz częściej. Po ,,Tunelu z gołębiami'' czy ,,Billy i Molly: Historia wydry'' (o której rozpisywałem się na blogu) ,,Shackleton'' wyrasta na kolejną cegiełkę do fantastycznych powieści rekonstrukcyjnych - o obieżyświatach, którzy nie bali się zawędrować na Antarktydę, czyli do najbardziej niewdzięcznego kontynentu na Ziemi. Mamy tu imponujący zestaw zdjęć wysokiej jakości, gdzie niskie temperatury powodują ciarki, a wieczna ciemność na biegunie południowym sprawia, że toniemy w ekstatycznej podróży, gdzie widok pingwinów maszerujących leniwie po zamarzniętej, jałowej scenie wprawia w stan zachwytu nad czystym pięknem surowej natury. 

Nieustraszony australijski podróżnik Tim Jarvis odtwarza pokaleczoną wizję, jakim wyzwaniem było znaleźć się na niegościnnych ziemiach, jak Sir Ernest Shackleton na przełomie XIX-XX wieku postanowił wyruszyć z załogą na statku Endurance do skutej lodem krainy, gdzie foki leżą brzuchem do góry, jakby to była plaża, a nie wyludniona anekumena. Jak wiemy z historii, angielsko-irlandzki odkrywca Ernest nigdy nie dotarł na biegun południowy, ponieważ ugrzązł w lodzie morskim na zamarzniętym morzu Weddella, a dokument przedstawia te mroczne karty z dziką fascynacją. Gdzie nasza załoga musi walczyć o przetrwanie w nieludzkich warunkach, gdzie statek został zmiażdżony, a psi zaprzęg ratował od pieszej wędrówki. Panowie na ekranie biwakują na pływającym lodzie, a zmniejszone racje żywnościowe powodują ubytek w diecie. 


Jest to rekonstrukcja niemal perfekcyjna - ekipa filmowa dostosowała się do dawnych ubrań czy sprzętu, gdzie otrzymujemy wywiady oraz wgląd w pamiętniki podróżnika! Tymczasem australijski badacz Tim Jarvis porusza przy okazji dokuczliwy temat o zmieniających się warunkach pogodowych (ocieplenia klimatu i tym podobne), ale nie zapomina, po co to powstało. To fascynacja karkołomnym przedsięwzięciem, gdzie jakiś szaleniec zaraził swoją pasją mężczyzn, stając na czele stada, jak przywódca, który rusza na podbój nieznanego świata. Jest to inspirujące, bo mamy niezłomny charakter człowieka, który ośmielił się wyjść z bezpiecznej strefy ludzkiego myślenia. Tak samo, jak osoby, które zginęły w tej apokaliptycznej wyprawie. Nie zabrakło anty-bohaterów tej szokującej historii, gdzie autor podrzuca ciekawostki czy plotki, jakie towarzyszyły ekspedycji w nieznane. Badanie polarnych barier, gdzie pingwiny maszerują dumnie po lodowatych terenach, to zawsze przykład, że odważni ludzie zasługują na nasz podziw. Pozycja obowiązkowa, dla każdego, kto mianuje się odkrywcą i człowiekiem renesansu. 

Australia, 2023, 90'

Reż. Bobbi Hansel, Caspar Mazzotti, Sce. Bobbi Hansel, Zdj. Cam Batten, Caspar Mazzotti, Nick Robinson, Miles Rowland, prod. Head Gear Films, Metrol Technology, Definition Films, wyst.: Rupert Degas (głos), Tim Jarvis



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz