czwartek, 28 marca 2024

Recenzja przedpremierowa: Księga luster


 ,,Księga luster'', to kino sprzeczności. Wyborny koncept wyjściowy i tona scen wykręcona w sposób fałszywej łamigłówki. Nasz protagonista Roy, to były detektyw, który ma zaniki w pamięci. Cierpi na Alzheimera, co nie ułatwia w codziennym użytkowaniu. Pokrywa kartki (małe paski) na lodówce, w szafie, aby nie zapomnieć własnego nazwiska oraz sprawy bieżące. Podejmuje się karkołomnego wyczynu, ponieważ musi poskładać brutalne dowody w kartotece kryminalisty, którego życie wisi na włosku. Dlaczego karkołomne? Bo sprawa ciągnie się od dekady, a sieć powiązań jest długa, jak zdrada jego znajomych.

Wije się w zwrotach akcji tracąc ducha detektywistycznego. Jego tajemnica rozwiewa się w skąpych retrospekcjach. Roy układa puzzle, aby ćwiczyć umysł uwalniając się od zawodnych komórek, gdzie twarze tracą znaczenie, a analityka zostaje pogrzebana na rzecz nieustannej stymulacji. Chodzi po lekarzach, ma halucynacje i nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie bez przypominania starych spraw tyrając nosem w śledztwie sprzed lat. Grzebie się ze wszystkim, jak twórca nie potrafiąc utrzymać widza w napięciu czy w stresie. Kryminalna zagadka jest wypłowiała, nikła w szczegółach. Dawkuje nowe źródła informacji, lecz woli skakać po skrzywionej pamięci niż uczciwie odkopywać zatarte ślady.

Brakuje w tej wizji czegoś ponadto niż ślizganie się po nagłych wspomnieniach, gdzie twarz kobieca objawia się niczym deja vu, a końcowy zwrot, podczas finału, to kalka lepszych scenariuszy, które nie rozwiązują zadania samoistnie. ,,Księga luster'' ufa przebitkom na ważne sceny niż inteligencji śledzących aferę po drugiej stronie ekranu. Wykorzystuje bohatera z dziurami w głowie, aby snuć zwodniczą tajemnicę odkrywając tożsamość brutalnej przeszłości, która drwi z naszej inteligencji dedukcyjnej. Równie dobrze mógłby lecieć wieczorem na Tv Puls, a nikt nie poczułby różnicy w jakości produkcji. Stosuje introspekcje, bo w nich ukryto prawdę, a osoby pojawiające się w kadrze zaznaczają, ile znaczą dla śledztwa.

Twórca prowadzi rozmowy na manowce, bo nie potrafi rozgrzewać czy podsycać atmosfery zagrożenia, aby detektyw czuł się niekomfortowo, więc brnie w sztuczki poza-konstrukcyjne uwalniając klucz do zbrodni w urywkach nieskładnej pamięci. I niczym puzzle rozwieszone po szklanym stole układają się w nikczemną całość. To film, który celowo niczego nie dowodzi poprzez kameralne śledztwo ex-detektywa, bo woli montażowy suspens. Gdzie z urywków czy pojedynczych przebitek ze skaleczonej pamięci układamy zbiór większej całości. To o tyle wygodne, że scenariusz zmusza do niepotrzebnych dialogów (nic nie wnoszących), ukrywania sprawcy czy nastroju niewiedzy do kilku szybkich cięć, przepoczwarzając montaż do kluczowego otwarcia głów, kto zawinił, i dlaczego. Biegnie na skróty, bo jego liniowość staje się przekrętem doskonałym. 


Pojawiające się postacie biorą czynny udział w grze, ale mają stanowić brzydki ekwiwalent utraconej pamięci. Gdyż tylko pamięć ma wpływ na przebieg zdarzeń. To sprawia, że podejrzani czy osoby postronne są narzędziem narracyjnym. Sama choroba, czyli piętno Alzheimera jest płytka i stanowi nośnik odkurzania bądź odkuwania faktów. To układanka ukartowana, bo w ,,Memento'' mieliśmy sprytniejszy zabieg fabularny cofając taśmę do końca programu, aby zrozumieć, że finał to początek filmu przesunięty w czasie. Tutaj pamięć nakręca spiralę zwierzeń oddelegując w czasie prymitywne rozwiązanie zagadki kryminalnej. Autor prowadzi to przedsięwzięcie niepewnie wzdłuż niepogodzonych kart z przeszłości, gdzie dla zwrotu akcji nakłada się drugi zwrot bez konsekwencji czy dla spoiwa narracyjnego. Wyjaśnienia bledną, kiedy analizujemy przebieg dochodzenia. Wypływają błędy z utrwalonego ciągu przyczyna-skutek, a raczej sprawia pozory, że historia nie naciąga faktów dla zwrotów akcji, aby pobudzić widza w fotelu. Narracja gubi się w rozmazanych wspomnieniach, miast potęgować ciśnienie w zagadce telewizyjnej. 

Brakuje jakiegoś zaskoczenia, bo kiedy pamięć, to jedyne źródło scalenia kartoteki kryminalistycznej sprawia, że kino traci tempo, a rozmowy są niepotrzebne, gdyż do niczego nie prowadzą, a przecież pamięć potrafi zawodzić, jak Roya. Jakie mamy przekonanie, że to prawda, co podpowiada zepsuta pamięć byłego detektywa? Czy to nie kolejny zwód czy zwodzenie umysłowe? Lubi dokładać klocki wyjaśniające w jeden, powtarzalny sposób odzierając ,,Księgę luster'' z magii czy analitycznej deluzji. Ślizga się po występach aktorskich, bo mechanicznie odgrywają skrywane sekrety przed schorowanym Royem. Sam bohater grany przez Russella Crowe sprawdza się nieźle, bo nowozelandzki aktor wygrywa pojedynczymi akcentami, gdyż zamyśla się w duchu, pragnie coś sobie przypomnieć skacząc oczami po pomieszczeniach, albo zerka lub wertuje kartki poprzylepiane w mieszkaniu. Układając puzzle, gdzie brakujący element układanki scala wadliwa pamięć. 

Ma to swój urok i nie stroni ,,Księga luster'' od humoru, ale jak na thriller o podłożu psychologicznym wypada nieautentycznie, sztucznie czy markotnie, bo jego jedynym celem jest mamienie, że wyjaśnienie znajdziemy w rzeczywistości, a nie w głowie brodatego pacjenta z Alzheimerem. W konsekwencji rozczarowuje ujednoliceniem śledztwa rozpatrując go pod kątem wadliwej, rozszarpanej pamięci (z bloku wspomnień), a przecież Alzheimer potrafi sprawić, że pamięć krótkotrwała ulega awarii. Twórca nie do końca zdaje sobie sprawę, że eliminuje prawdziwe śledztwo kosztem fikcyjnych zwrotów, aby szokować widownię szybkimi wyjaśnieniami (bez względu na to, czy mają sens), bez wgłębiania się w historię lub psychologię postaci. Zawodzi pod kilkoma kątami, które deprecjonują jego koncept wyjściowy, który zapowiadał się okazale. 

Australia, USA, 2024, 110'

Reż. Adam Cooper, Sce. Bill Collage, Adam Cooper, Zdj. Ben Nott, Muz. David Hirschfelder, prod. Film Victoria/Highland Film Group/Screen Australia, wyst.: Russell Crowe, Marton Csokas, Karen Gillan, Thomas M. Wright 



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz