Kadr z animacji ,,Pies i robot''. |
Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.
Pies i robot
O samotności w Nowym Jorku z pozycji autonomicznego psa, który karmi się fast-foodami oraz reklamami z ramówki telewizyjnej. Wybrakowany oraz wypompowany z emocjonalnego kontaktu - postanawia sprowadzić sobie mechanicznego kumpla z serii Amica. I to, co miało żreć oraz być naczelną pochwałą w recenzji, czyli portretem odnajdywania szczęścia wśród otaczającej nas bezczynności zamieniło się w twardy głaz, a połowa materiału filmowego, to losowe epizody z dużego miasta odnoszące się do popkultury. W telewizji grają ,,Czarnoksiężnika z krainy Oz'', spotkanie na ławeczce koło mostu brooklyńskiego przypomina kadr z ,,Manhattan'' Woody'ego Allena. Obsypany tuzinem odniesień (jak Freddy Krueger na Halloween), które mają łechtać ego specjalistów od kinematografii, czy o co chodzi? W całym tym kołowrotku gubi namacalne piętno bycia osamotnionym w wielkiej metropolii. Do tego garść schematów: jak punkowcy rzucający środkowy palec w stronę nowych kumpli, czyli blaszaka oraz psa, myszkujący między niezdrowym jedzeniem, a krótkimi pamiątkami z miasta, gdzie szybki montaż ma zastąpić prawdziwie rodzącą się relację pomiędzy dwójką nieprzystających organizatorów dramatu. W teorii brzmi, jak lekcja o poszukiwaniu przyjaciół, ale robot wyląduje na plaży, przestanie chodzić przez wyczerpaną baterię, więc pies, mimochodem, będzie musiał porzucić towarzysza zabawy i przeczekać do lata, gdy otworzą drzwi prowadzące na piasek (z jakiegoś powodu, założyli siatkę, żeby nikt nie wbiegł na plażę!).Potem porzuca wspólne przygody, a my przypatrujemy się, jakim nieprzyjemnym bohaterem jest piesek z animacji dla najmłodszych: pożerający masowo niezdrowe jedzenie (obleśna scena, kiedy na rybach chwyta cheetosa z paczki połykając go z mrówkami - co to ma być?!), śmiejący się z dzieci, które dostają uwagę słowną od matki, a zamiast zaprosić kogoś (żywego!) do wspólnej biesiady - woli sztuczne, zaprogramowane roboty. Nie wiem, co w tym poruszającego, czy empatycznego. Opowieść jest niewiarygodna, a relacje suche, jak fakty. Grzęźnie w popowej muzyce, w popowych odniesieniach do kinematografii, a przaśna animacja jest pozbawiona duszy - lepiej zerknąć na niszowe produkcje, jak ,,Zakaz wstępu dla psów i Włochów'' z poklatkowymi zdjęciami, gdzie plastycznie błyszczy, czy ,,Titina'' - z psiakiem, który wybiera się na biegun północny. ,,Pies i robot'', to największe rozczarowanie roku. Przepełniony pustymi scenami, gdzie relacja nigdy nie nabiera właściwych wzorców, a empatię przetapia w bałagan krnąbrnego niezdecydowania.
Hiszpania, Francja, 2023, 90'
Reż. Pablo Berger, Sce. Pablo Berger, Sara Varon, Muz. Alfonso de Vilallonga, prod. Arcadia Motion Pictures, Canal +, wyst.: Ivan Labanda (głos), Rafa Calvo (głos), Albert Trifol Segarra (głos)
Lost in Perfection
Dziwaczny, niepotrzebnie nakręcany spiralą kryminał z Tajwanu. Mamy do czynienia z reporterką telewizyjną May, która nie ma szczęścia do miłości, za to ma fach w rękach i potrafi nagłaśniać głośne sprawy. Jej ojciec spotyka się z jakąś nieatrakcyjną Tajpejką o imieniu Lan. Mimo pewnych uwag, Lan uchodzi w środowisku za toksyczną wdowę, a w narracji policyjnej zostanie mianowana jako ,,nieatrakcyjna femme fatale''. Gdyż, na wczesnym etapie, zostaje podejrzana, że uwodzi mężczyzn, zabiera im pieniądze oraz podstępnie truje na pożegnanie. Najczęściej jednak giną przez samobójstwo - dosłownie - bo zakochani, gdy usłyszą, że Lan zrywa z nimi w sposób bezpośredni odbierają sobie życie. Intryga całkiem zmyślna, dlatego May knuje, aby Lan trafiła przed trybunał oraz zapłaciła za swoje grzeszne podboje. Sytuacja wydaje się oczywista w oczach widowni, która ma jakieś przemyślenia, ale scenarzysta mąci, i nie wiesz, czy Lan jest ofiarą spisku, czy kobietą, która bogaci się kosztem słabych mężczyzn. Prawda, jak to bywa, tkwi pośrodku. May nie ufa tej podstarzałej bogaczce, ojciec marzy o ślubie, a Lan co krok ujawnia nowe fakty, które pozwalają dojść do sedna sprawy.
To, przede wszystkim mała zabawa w domysły, zmiana warty w punkcie narracji, bo to, co wydaje się, że wiemy - nie raz wywraca naszą dedukcję do góry nogami, co powoduje lekkie niedowierzanie. No, chwilami jest naciągany. Manipulacja mężczyznami przez Lan od początku wydaje się nienaturalna, więc haczyk scenarzysty zawisł w powietrzu. May, to niezła, przebiegła informatorka, która sama knuje, jak upodlić przyszłą żonę ojca, a jednakowo, prywatnie, skacze na ,,dwa baty''. Romansuje z dwoma mężczyznami - nie wiedząc, kogo ma wybrać. Jakby chciała stworzyć związek poliamoryczny, ale to się nie uda - będzie musiała podjąć decyzję w finale. Czasem przypomina to niezręczną komedię, gdzie nie wiesz, dlaczego ci ludzie na ekranie zachowują się w sposób abstrakcyjny. Jakbym oglądał parodię kryminalną przemieszaną z telewizyjną rozprawą sędzi Anny Marii Wesołowskiej (powaga!). Jest to rozgotowane dzieło - przepełnione niezrozumiałymi decyzjami, ślamazarnością w dochodzeniu i jakąś taką próbą przemaglowania widza, aby nie skapnął się, że scenarzysta kręci telenowelę w oprawie detektywistycznej! Jest to solidne. Dobrze się bawiłem, aczkolwiek jest to dzieło na raz z kilkoma rzeczami, które wydają się nielogiczne (a co za tym idzie - absurdalne!).
Tajwan, 2023, 114'
Reż. Hsin Yin Sung, Sce. Hsin Yin Sung, zdj. Chi-Wen Chen, Muz. Cin Cin Lee, prod. Taiwan Television Enterprise, Tomorrow Together Capital, wyst.: Yu-Wei Shao, Mei-Hsiu Lin, Rhydian Vaughan, Figaro Tseng
Cerrar los ojos (Zamknij oczy)
Poszukiwanie zaginionego aktora jako przypadek religijnej eschatologii. Julio Arenas na ekranie otrzymuje ważne zadanie od starca, gdyż ma odnaleźć jego córkę Judith, nim umrze. Hiszpańskiego aktora czeka nie lada wyzwanie, ponieważ księżniczka znajduje się daleko za tym, co widzialne czy dostrzegalne. Zrzuca iluzję między widzem, a kinem. Jedno przenika przez drugie. Gdzie losy fikcyjnej persony odnajdują ujście w rzeczywistości. Fikcyjne emocje mogą stać się naszymi czy prywatnymi, dlatego notorycznie ścigamy to, co zostało bezpowrotnie utracone - szpula filmowa, która nie dokończyła seansu. Jakby kino chciało połączyć się z żywą istotą, która przeżywa coś, czego przeżywać nie powinna, czyli psychologiczne emocje targające fikcyjną jednostką. To prawie trzygodzinne dzieło odzyskuje widziadło na płótnie obrazu. Pozwala dojrzeć niedostrzegalne, sięgając po coś, co zgoła nie odda materiał, lecz odczucie błogiej kontemplacji. Czułostkowe pochylenie nad esencją tego, dlaczego pamięć jest ważna - niekoniecznie w kontekście ludowej mityzacji, gdzie logiczne wyjaśnienie, czym jest kino, albo to, co znajduje się poza przestrzenią sal kinowych - nie musi prowadzić do klarownego rozwiązania. Ponieważ ścigamy się z wybrakowanym obrazem - aktor znika z teatru marzeń, a my próbujemy odnaleźć zagubione akta wraz z poszukiwaczami.
To połączenie detektywistycznego ducha ze slow cinema, gdyż film płynie wolno, zatrzymując się na małych przyjemnościach, jak palenie papierosów, gra na gitarze, spis materiałów, posiłek przy stole czy próba odszyfrowania, jak zdobyć kawałek celuloidu, aby wyświetlić ostatnie fragmenty zagubionego filmu z zagubioną księżniczką. Victor Erice, jak na staruszka - rozumie, dlaczego kinematografia wciąż pozostaje żywym pomnikiem na kartach historii. Pozwala otrząsnąć się z cynicznej, korporacyjnej rzeźni, gdzie obraz jest środkiem masowego przekazu, a jego długodystansowa praca przynosi owoc w pełni blasku. Victor Erice, to uznany hiszpański filmowiec (na czele z ,,Duchem roju'' czy ,,Południem''). Wielka osobistość z półwyspu iberyjskiego oferuje coś na kształt kontynuacji duchowej schedy, jak Theo Angelopoulos w ,,Spojrzeniu Odyseusza'', gdzie odwiedzamy materiały związane z taśmą filmową, albo jak Tsai Ming-liang w ,,Dziurze'' łączy dwa oddzielne światy w jedno. Gdzie kino przemyka pośród prawdziwych twarzy, a fikcyjne imaginacje wpływają na widza, który oczekuje jakiegoś wstrząsu, gdyż podobnie, jak hiszpański aktor - chce wiedzieć, jak zakończy się przygoda z córką Levego, czyli z Judith, która gdzieś zniknęła, jak materiały z zakończeniem. Błyskotliwie skacze między fikcją, a materialnymi jednostkami, które stają się aktorami tej opery.
Jest to tajemnicze, nieodgadnione i lekko zawirowane, ale film przez powolne tempo zmęczy niedzielnych widzów. Ma w sobie ducha klasycznego kina, które nie szuka złotych recept, lecz pragnie pochłonąć cię razem z salą kinową. Czasem się gubi, jak to w życiu - meandruje niepotrzebnie, ale koniec końców przynosi upragnione spojrzenie na kino w stanie czystym.
Hiszpania, 2023, 169'
Reż. Victor Erice, Sce. Victor Erice, Michel Gaztambide, zdj. Valentin Alvarez, Muz. Federico Jusid, prod. Tandem Films, Nautilus Films, La mirada del adios, wyst.: Manolo Solo, Jose Coronado, Ana Torrent, Mario Pardo
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz