Ostatnie lata przyczyniły się w kinie do jakieś stagnacji, której nie sposób zrozumieć. ,,Lisa Frankenstein'' przecenia własne zdolności do dekonstrukcji, a kultura gotów zostaje ukazana w banalnej metamorfozie. Hipsterska mieszanka obrazu dla młodzieży przepołowiona przez niesubtelne aluzje oraz komedię, która nie bawi przez pryzmat rekwizytów wyciągniętych z szafy. Gdzie fantastyka zostaje przetopiona w sztafaż niepoukładanej układanki ze znajomych puzzli.
Lądujemy na przedmieściach, gdzie Lisa Swallows jest niespokojną uczennicą ostatniej klasy liceum, która nie ma wesołej przeszłości. Jej matka została zabita siekierą przez jakiegoś psychopatę. Dopiero co przeniosła się do nowej szkoły, więc czuje się wyobcowana, chcąc nawiązać nowe przyjaźnie, a ojciec zachowuje się nieprzytomnie, ponieważ ożenił się z niemiłą, pasywnie-agresywną pielęgniarką. Jej odchylenie społeczne wiążę się z pociągiem do cmentarzy, czarnego makijażu i stroju pogrzebowego. Klasyczna gotka - subkultura, która obrosła we wszelkie mity, które obraz powiela, jak podręcznik dla maniaków taniej sensacji. Mamy powielanie tego schematu we wszelkich konfiguracjach. Z głośnika samochodowego lecą utwory Depeche Mode, na ustach rozmazana szminka, a jej kumplem pozostanie przesiąknięty smrodem oraz zabłocony trup z cmentarnej okolicy. W wyniku wyładowań atmosferycznych zmarły w XIX wieku młodzieniec z kruczoczarnymi włosami ożywa - powstając z krypty.
Przygarnia go - oferując prysznic oraz garderobę, aby parodiował w gotyckich ciuszkach razem ze swoją gotycką koleżaneczką. Jedyne odstępstwo od normy, to wizualizacja obrazu - nie panuje mrok, lecz pomadkowy krajobraz wypełniony przejaskrawionymi kolorami, gdzie samochody z ubiegłej epoki wożą się z kierowcami po ulicach. Odkształcona, plastikowa rzeczywistość zostaje pochwalnie ceniona. Nie szuka wyjścia z błazeńskiej komedii, gdzie truposz z makijażem odszczepieńca rzuca się na dorosłych, a jednocześnie punktuje w chorobie psychicznej, gdyż otrzymujemy scenę, w zwolnionym tempie, gdzie odrąbuje narzędziem przyrodzenie młodego mężczyzny w łóżku. Jak na fantazję o młodych ludziach z amerykańskiego high-school jest potępieńczo maniakalna. W zwolnionym tempie, gdzie krew wylewa się na twarz przerażonej nastolatki, a chłopak traci swoją ,,męskość'' - wypada przerażająco okrutnie. Nieznośnie bagatelizując odklejoną psychikę trupiego koleżki, który porusza się jak mumia, gdzie trumna jest połączona z solarium, ponieważ oboje, wraz z Lisą zażywają sztucznego światła.
Blade twarze, jak cień stąpają po wymalowanej rzeczywistości z kreskówek, a my przypatrujemy się zgniliźnie kulturowej, która ma problem z tożsamością, bo dla kogo skierowano produkt filmowy? Kultura gotów pod pewnymi względami jest wiarygodna, bo czarne stroje oddawały sprzeciw mierząc się z neonowymi trendami w latach 80. XX wieku. Brylowanie w trupiej modzie wypada nieźle, ale całość przypomina skecz, który spóźnił się z premierą o dwadzieścia lat. Dzisiejsza popkultura nabija się ze wszystkiego, więc ,,Lisa Frankenstein'' nie ma powodu brnąć w komediową sztafetę, aby wyśmiać horror jako gatunek. Jego nadęta forma, nieprzyjemne postacie, wraz z siostrą Lisy, która jest cheerleaderką (powtarzane, jak mantra w kole motywów z przeciętnej szkoły licealnej), co jest próżna, lecz wystarczająca sympatyczna, aby nie wzdychać z niedowierzania - przynosi fatalne rezultaty. Fabuła skacze od jednej przypadłości schizofrenicznej do drugiej, gdzie siekiera jest znakiem polowania na ofiary. Ojciec wypada na monotonnego staruszka, Lisa sama skazuje się na wyrzutka, a ciąg biegania za nowym żartem, który nie bawi - szybko odkrywa pociąg do gotyckiej muzyki, gotyckiej garderoby, lecz jego próżność chcąca zaimponować młodzieży, która nie szuka w kinie niczego więcej niż hipsterskiej niezręczności bycia dziwadłem w towarzystwie - pozostaje nieporozumieniem kinematograficznym.
,,Lisa Frankenstein'' nie ma na siebie pomysłu, bo nieustannie próbuje kopiować cudze dokonania - mamy scenę odnoszącą się do najstarszych prac Georga Meliesa, który zapoczątkował gatunek fantastyczny w latach 10. XX wieku. Pamiętacie ,,Podróż na księżyc'' z 1902 r.? Jeśli nie - zaprezentuje, jak bawiono się popisami iluzjonistycznymi we wczesnych latach kinematografii, gdzie armata ląduje w oku księżyca. Przeplata monochromatyczne kadry (które odnoszą się do przeszłości, hołdując starym klasykom), by przenieść się w malownicze lata 80., gdzie czerń zostaje spopularyzowana przez ludzi, którzy nie potrafią się uśmiechać. Falbaniaste koszule dla tych nowych romantyków są jedyną okazją, aby się wykazać, bo fabuła nigdy nie zmierza do sensownych wniosków, nie ma żadnego spisu, związków przyczynowo-skutkowych. Pędzi przed siebie, na oślep i bez wyrozumiałości. Zabijają ludzi - stwór razem z Lisą, aby udokumentować zemstę. Kaleczą każdego, kto czemuś zawinił. Nonszalancja, z jaką błąka się pomiędzy pastiszem kina grozy, a zabójstwami - rozmywa się w nieokreśloną schizofrenię paranoidalną.
To bezkształtne cielsko piętrzy serię niepoważnych czynów z makabrycznymi odchyłami, które nie bawią, a całość pozostawia posmak niezgody na zniesmaczenie. Oferujesz kolorowe świecidełka, masz nieprzyjemnych bohaterów z subkultury, i do tego morderstwa, które uchodzą na sucho, i to w komedii high-school. Niezły bałagan, który nie ratuje sztafaż z kultury angielskiej z końca XVIII wieku. A fikuśne stroje są jedyną pociechą, aby nasycić oczy, ponieważ cała reszta jest nieskładną zbieraniną przypadkowych pomysłów, które nie łączą się w całość. Dziwadło dla zaburzonych, którzy nie chcą w kinie sympatycznych uczuć czy autentyczności, lecz hipsterskiej rozrywki na wieczór.
USA, 2024, 101'
Reż. Zelda Williams, Sce. Diablo Cody, Zdj. Paula Huidobro, Muz. Isabella Summers, prod. MXN Entertainment, wyst.: Cole Sprouse, Carla Gugino, Liza Soberano, Kathryn Newton
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz