skip to main |
skip to sidebar
UWAGA! Tekst prawdopodobnie nie będzie zaakceptowany przez osoby wierzące albo przez osoby zafiksowane na punkcie logiki czy fizycznych przedmiotów, osobników twardo stąpających po ziemi, którzy wolą realizm od stref astralnych czy nagromadzenia oniryzmu. Dla wielu z was mogą być to szokujące informacje lub rzeczy, które mogą sprawiać wrażenie zmyślonych czy wyidealizowanych, natomiast surrealiści muszą być odważni, jeśli chcą pozbyć się blokad mentalnych czy pretekstów, żeby chwalić rzeczywistość, którą sobie ludzie narzucili. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Od razu spieszę z wyjaśnieniem, że surrealiści nie są heretykami czy jakąś sektą, która manipuluje rzeczywistością. Każdy surrealista ma prawo być wolny i wykraczać poza wolność i poza rzeczywistość, którą ludzie sobie zbudowali lub odtworzyli na wzór bliskich. Zanim wykreowałem czwarty manifest surrealizmu (Zapraszam, jeśli chcesz go poznać) musiałem przez długie lata dostosować się do własnej psychiki, poznając pierwsze, drugie czy trzecie ja, niszcząc skostniałe mechanizmy myślenia, stając się z roku na rok świadomym indywidualistą, który nie chce żyć jak inni z otoczenia. Pierwsze ,,objawy'', a raczej przemyślenia sięgają głęboko wstecz, bo należy wrócić do dzieciństwa, gdyż kolportowałem cudzą wyobraźnię (indukując wydarzenia z seriali animowanych zamieniając fikcję w rzeczywistość) czy cudze hasełka, takie jak bądź sobą albo bądź odpowiedzialny. Z racji, że wychowałem się w domu katolików musiałem przyjąć znak krzyża i dogmaty, których nigdy nie chciałem, bo zostały mi narzucone. Nie prosiłem się o chrześcijaństwo, nie prosiłem się o to, aby czynili ze mnie sługę bożego, ponieważ miałem inne zadanie, które ostatecznie wyszukałem (odnalazłem) dla samego siebie.
Żeby zrozumieć, dlaczego zostałem surrealistą nie wystarczy głosić rewolucyjnych przemów, chociaż one się pojawią i będą dla wielu z was druzgocące. Żeby zrozumieć moją obecną sytuację - należy objąć dzieciństwo od strony duchowej i fantazmatycznej. Jak to w katolickiej rodzinie - raz w tygodniu msza święta, nabożeństwa, modlitwa i czytanie Biblii. To ostatnie sprawiało mi przyjemność, ponieważ łechtało wyobraźnię - jedyny czynnik, który przemawia za religią. Przysiągłbym, że rozmawiałem z Bogiem, ale nie z tym sadystą ze Starego Testamentu, z żadną ikoną czy wizerunkiem - tym Bogiem byliśmy my, ale zostaliśmy podzieleni na atomy, porozrzucani po kontynentach i w kosmosie. Z Bogiem, którym rozmawiałem nie miał twarzy, nie miał ciała (materialnego skupienia), nie miał barwy głosu czy jakiś podprogowych słówek - niczego nie kazał, jak mawiali w kościele, niczego nie narzucał, jak rodzice wiary. Prosił o jedno - krocz ścieżką współczucia. Długo o tym myślałem, ale nie wiedziałem, co z tym zrobić. Jako szczenię, które głęboko wierzyło w to, co do mnie mówią oraz w narzuconą mi rzeczywistość, w narzuconych hasełkach ze szkół - byłem przekonany, że ktoś mię okłamuje, że to nie jest mój świat i ktoś tu kręci, kłamie i podkarmia nienasycone ego. Ocenianie uczniów za wiedzę jest jedną z tych rzeczy, przez którą znienawidziłem szkołę, edukację i rolę nauczycieli, którzy byli uroczymi ludźmi (miałem dobry kontakt), ale ich zakodowane mózgi były dla mnie, niczym innym, jak przeszkodą do własnego świata - pozbawionego sztucznej wiedzy, mętnej logiki i wiary, która robiła ze mnie niewolnika cudzych zdań.
Kiedy zdałem sobie sprawę, że pieniądz to wymysł pustych, próżnych istot, a szkoła jest zbiegiem przeinaczeń i błędów, bo jak mam traktować poważnie nauczycieli, którzy uczyli mnie o czasie, że jest czas przeszły (który minął), teraźniejszy (chwili obecnej) i przyszły (coś, co nastąpi), skoro czas to wymysł istot, które lubią się zamartwiać (co z nami będzie), wracać do wspomnień (do czegoś, co nie wróci), wymyślili sobie czas, żeby jakoś odróżniać dzień od nocy, żeby wiedzieć, o której mam wyjść z domu do szkoły lub do pracy. Jako zdeklarowany surrealista wykroczyłem poza czas i znajduję się poza jego zasięgiem. Odrzuciłem tę koncepcję i dzięki temu potrafię rozmawiać z Teslą przy obiedzie - zniknąć i pojawić się w dowolnym miejscu - nawet na Aldebaranie czy wyjść z ciała i odwiedzić byty, które są poza orbitą ziemską. I to nie jest takie proste odrzucić myśli bliźnich, jeszcze trudniej wyjść z ciała, a jeszcze trudniej kontaktować się z bytami niewiadomego pochodzenia, na które trzeba uważać, bo nie każda istota emanuje ciepłem i współczuciem - słowem klucz do zrozumienia tego, kim się stałem. Dalej walczę z własnymi słabościami i poirytowaniem, ale przynajmniej rozumiem, że popełniam błąd, kiedy się irytuję, kiedy mam czegoś dość - ponieważ rujnuję własny świat, w którym odrzuciłem modne hasełka, podziały słowne, a jedyna słuszna polityka to ta, gdzie kierujesz życiem, a nie jak wariaci zrzucasz bombę na Hiroszimę albo infiltrujesz cudze państwo, żeby je demonizować i niszczyć od środka. Nawet drugie czy trzecie ,,ja'', które posiadam, to czysta fikcja - wymyślona po to, aby się ich pozbyć, ponieważ ego jest próżne, jak sztuczny materiał, jak banknoty.
Jeszcze w gimnazjum byłem katolikiem, ale potem coś pękło - zadawałem coraz więcej pytań, a nikt nie znał odpowiedzi, nikt nie wskazał drogi, nie podsunął sensownych wskazówek, co zrobić, żeby zrozumieć niedolę człowieczą. Byłem smutny, bo żyłem w cudzym świecie, na cudzych papierach, w cudzych wspomnieniach, w cudzych zasadach, zachłystując się cudzymi obietnicami, że jak dorośniesz, to zrozumiesz, dlaczego ludzie pracują albo martwią się o to, jak będzie wyglądać ich przyszłość. Co za brednie - narzucili sobie rzeczywistość, a potem mają czelność kłamać, że to ich wybór, to ich wola - co za brednie... Nie zrozumcie mnie źle, nie potępiam, ale nie potrafię przyjąć do wiadomości, że ktoś dobrowolnie przyznaje się, że przyjął cudzą myśl, nakazy, ideologię - wmawiając sobie, że to ich słowa i zasady. Gdzie są ci racjonaliści, którzy uważają, że to rozsądek. Gdzie ci pedagogowie, co chcą narzucać dzieciom własne nauki, i gdzie ci księża, którzy każą czcić krzyż. Religia się nie sprawdziła - rzuciłem to. Zainteresowałem się naukami dharmy, ale skoro Budda twierdzi, że nawet jego nie powinienem słuchać (to znaczy, wierzyć na słowo), lecz na własną rękę poszukiwać - porzuciłem buddyjskie ,,talizmany'' (mądrości), choć wiele z ich nauk miały jakiś wpływ - otwierając czakry czy ścieżkę do oświecenia lub pomogły mi otworzyć portal do własnej rzeczywistości - drążyłem dalej.
Niedługo później dowiedziałem się o surrealizmie, o kierunku artystycznym, o którym ludzie najwidoczniej zapomnieli albo stał się mało chodliwy - nawet w technikum na zajęciach z wiedzy o kulturze - nie przerabialiśmy tego tematu. To ciekawe, że rewolucja surrealistyczna ,,wybuchła'', gdy na świecie hulała wojna - surrealiści z założenia byli przeciwni konfliktom, był to ruch założony po to, aby przeciwstawiać się zbrodniom, wyjść z tego szaleństwa i szukać siły do życia poprzez podświadome sygnały, wychylić się zza krawędzi fałszywej rzeczywistości narzuconej przez kultystów szatana, materialistów i zbrodniarzy, którzy nie szanują ludzkiej świętości. Odkrycie surrealizmu zmieniło moje postrzeganie zmysłów, byłem oczarowany sztuką, która otwierała przejście do wymiarów, do których miałem się wprowadzić.
Któregoś lata, gdy chadzałem z dziewczynami na spacery snując o Atlantydzie i egipskich bogach powiedziałem jednej z nich, że odchodzę do innego świata. Zaintrygowana, ale również z miną o wyrazie ,,no chyba coś za dużo wypiłeś'' - zapytała, ,,Tak, a gdzie, na wyspę mamucią?". Zakrzywione kąciki ust zdradzały, że mam na myśli coś bardziej niewiarygodnego - nie, popłynę przez nieboskłon do sąsiadów, którzy nawiedzają tę planetę, ale się nie ujawniają. Coś jak alternatywna rzeczywistość. Szczerze rozbawiona poleciła mi lekarza, bo mam uszkodzone komórki mózgowe czy coś koło tego. - Uśmiechnąłem się i powiedziałem - masz rację - jestem nieuleczalnie chory, bo mam czelność podważać zasady rządzące światem. Miałem z nią przelotny romans, coś jak tymczasowy związek, który nie mógł trwać bez końca, ponieważ nasze dusze nie doszły do porozumienia. Lato mijało błyskawicznie - wiecie, jak to jest, gdy człowiek ma szesnaście, siedemnaście lat - wciąż myśli świeżo, a z racji tego, że uwielbiam otaczać się kobietami, to miałem wiele okazji, by poznać drugą płeć. W międzyczasie spotkałem się z istotą pozaziemską - zapalczywe pragnienie zostało spełnione. Otworzyłem tunel czasoprzestrzenny, który wrzucił mię w drugi wymiar - równoległy, czas stanął (przepraszam, zmienił stan skupienia, ponieważ czas nie istnieje - jest ludzkim wymysłem), a pole pszenicy zmieniło się w bazę dla przybyszy z odległej galaktyki. Kontakt telepatyczny wystarczył, abym dostał klucze (niematerialne, rzecz jasna) do środowiskowych wymiarów.
Podróże, których pragnąłem - zaczęły się urzeczywistniać, choć wiedziałem, że nikogo z otoczenia nie zabiorę ze sobą, ponieważ jest to niemożliwe, dopóki nie zmienią nastawienia do rzeczywistości, którą ludzie sobie narzucili - prawdopodobnie nieświadomie, bo człowiek wolny chce korzystać z wolności, a nie być zamknięty w barierze jednego, i to cudzego świata. Pogłębiająca się fascynacja surrealizmem i światami o różnej częstotliwości i świadomości (bo dzięki niej można być w kilku miejscach naraz, o czym za chwilę) utwierdzałem się w przekonaniu, że chcę dążyć ścieżką surrealisty - oderwanego od sztucznych podziałów na czas, grawitację czy materialną powłokę. Tak stworzyłem swoje nowe ,,ja'', zburzyłem świątynię człowieka, który kierował się naukami Kościoła czy bliźnich, co chcieli narzucić własny światopogląd. Całe szczęście miałem przyjemność poznać ludzi, którzy uważają podobnie, że zostali zaszczepieni ideałami materializmu czy niedoskonałego umysłu, który tworzy iluzję po to, aby trzymać ich w ryzach. Gdy zdmuchnąłem cudze przekonania i otrzepałem się z tego letargu (bo inaczej tego nazwać nie potrafię) - kierowałem się ku wewnętrznej, przepastnej krainie, gdzie spotkałem wiele osobistości - do miejsc odległych, jak Lechia, czyli do starożytnej Polski, kiedy nie było chrześcijaństwa, albo na Kasjopeję - cudowny gwiazdozbiór.
Gdybyście się zastanawiali, dlaczego surrealiści umieszczali w swoich obrazach, np. schody donikąd, byłby to błąd poznawczy, gdyż one nie prowadzą donikąd, lecz dzięki temu, że nie mają skończonej konstrukcji sprawia, że możesz wyjść gdziekolwiek - chcesz rozmawiać z Ramzesem II - nie ma problemu, przenosisz się świadomością do odległych dynastii, bez naszej skorupy - być w ciele, poza sztuczną grawitacją i czasem - jest niemożliwe, ponieważ nasze ciała nie wytrzymałyby tego obciążenia. Jako wolna energia czy duch, czy jak chcesz to nazwać - przemierzasz w jednej dziesiątej sekundy (aczkolwiek nie da się tego policzyć jednostką czasu, którą my uznajemy), ponieważ czas uważam za świadectwo fałszywych bogów - trafiasz do bytów, które nadal istnieją, trudno to wyjaśnić, ponieważ w ludzkim słownictwie nie ma wyrazów, które wyraziłyby doświadczenia, jakich nabyłem. Powiedzmy, że to iluzja, że to co było, nie jest osiągalne - tymczasem jest to realne i namacalne. Oglądając obrazy wykreowane przez surrealistów można dostrzec m.in. wzburzone, ekspresyjne fale, choć w rzeczywistości nie są ,,uaktywnione'', lecz zachęcają do przejścia w tunel - do morskich cywilizacji. Z początku miałem obawy, czy nie mam trudności z koncentracją albo że miesza się fikcja z rzeczywistością - jako początkujący, jako rewolucjonista surrealistyczny, miałem przekonanie, że zmyślam albo zmieniam się w bajkopisarza. Powiem tak - bez praktykowania niczego bym nie osiągnął. Wielokrotnie łapałem się, jako amator, iż wpadam w tunel międzygwiezdny, po czym wracam do sztucznego świata, którym się otaczam. Rzucenie cudzych poglądów i dogmatów nie sprawi, że wpadniesz w portal do mieszkańców odległych galaktyk, nie sprawi, że porozmawiasz z postacią historyczną, nie sprawi, że odmienisz ego lub je porzucisz. Zacząłem praktykować medytację, abym sprawniej nauczył się tego, o co prosił mnie Bóg, żebym współczuł, żebym wyciszył to ciało i wszedł do Królestwa Bożego.
Rene Magritte - ów słynny belgijski artysta narysował kiedyś obraz, gdzie pojawia się jedna postać w wielu postaciach - można uznać, że został skopiowany, wtedy doszedłem do wniosku, że byli, to znaczy są surrealiści, którzy zaczęli przebywać w kilku miejscach naraz. To trudna sztuka, która zajęła mi lata, zanim zacząłem ją praktykować. Kiedy nauczysz się dostrzegać aury między ludźmi lub kontaktować się z nimi na odległość - dochodzisz do wniosku, że surrealizm to ruch pożyteczny, choć nikogo nie namawiam, żeby zostali surrealistami - muszę pamiętać, żebym sam nie indoktrynował, ponieważ zaburza to relacje między ludźmi, sprawia, że coś komuś narzucam, a przecież chcę, żebyście porzucili cudze zdania i sami odnaleźli to, co chcecie odnaleźć. Jesteście wolni, macie prawo obarczać mnie herezją lub nazwać bluźniercą, jednocześnie pamiętajcie, że w piśmie świętym są słowa, które kują w oczy ,,Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni'' (Łk 6,37-42).
Po licznych wypadach zza morze, zwiedzając królestwa Brytanii, obserwując makabryczne prześladowania Irlandczyków - zdałem sobie sprawę, że należy coś zrobić, szykowałem się do własnych postulatów i czwartego manifestu rewolucji surrealistycznej. W międzyczasie spotkałem surrealistów nie mniej wtajemniczonych, którzy uznali, że niebawem znikną z Ziemi i nigdy nikt ich nie odnajdzie, no chyba, że odwiedzisz świat poza duchowy - znajdziesz, kiedy zostaniesz wpuszczony do ich wnętrza. Jednocześnie należy pamiętać, że trudno jest porzucić ziemską powłokę - chciałbym stąd odejść, ale nadal mam wiele do zrobienia, dlatego piszę tekst, przygotowując się do wypraw poza granicami narzuconego czasu. Tymczasem do następnego...
3 Komentarz(e):
Dla każdego człowieka ten blog na pewno jest bardzo ciekawy.Dla mnie on jest niesamowicie ciekawy tak naprawdę.
Znakomite ;)
Znakomity wpis.
Prześlij komentarz