czwartek, 3 października 2013

Walter Scott ,,Rob Roy'' - Zbyt dużo powabnego pustosłowia

  
Wyzywam cię na pojedynek. Stawaj do walki!



,,Młody Frank zostaje wysłany przez ojca do zamku szkockich krewnych Osbaldystone ów. Wykształcony, wrażliwy młodzieniec nie chce zajmować się sprawami handlowymi rodzinnej spółki. Pragnie się poświęcić sztuce oraz literaturze. Przebywając na przymusowym wygnaniu, nie potrafi zaprzyjaźnić się z nikim, a jedyną bliską osobą staje się tajemnicza Diana Vernon, jego daleka krewna. Kiedy do zamku przybywa Rasleigh Osbaldystone, sprawy zaczynają się jeszcze bardziej komplikować. Jedynym wybawieniem dla Franka i Diany będzie pomoc, jakiej prawdopodobnie może im udzielić legendarny szkocki buntownik Rob Roy McGregor.''



Akcja pędzi swoim spokojnym, leniwym, niezachwianym i rytmicznym tonem. Bez spektakularnych i przebojowych starć. Język pisarza jest żywy i dostojny. Opisy górują nad dialogami. Choć temu drugiemu składnikowi daleko do anoreksji. Scott wyraźnie robi wszystko, by postaciom towarzyszyła nuda i skłonność do marnotrawstwa czasu. Autor wyraźnie sugerujący tak pociągniętą agonię powinien, jak najszybciej zmieniać ten stan rzeczy. Tymczasem on drąży tematy, o których szybko zapominamy. Nawet nie chcę sobie wyobrażać z jakim mozołem pisarz umieszczał takie informacje. Moim zdaniem powinien ją okroić o co najmniej sto stron, bo niczego pożytecznego nie wnosi. Jego zadęcie opisywania niemal każdego szkopułu powodowało zwolnienia i tak wystarczająco opasłej lektury. 

Autor totalnie zignorował głównego bohatera. Pojawia się zbyt późno, przestał być dla mnie numero uno. Rob Roy zjawia się i nie robi na mnie wrażenia. Szkocki Robin Hood, zbójnik i banita, zbyt mało rozrabia i stał się dla mnie obojętny. Równie dobrze mogłoby go nie być. Nie zauważyłbym różnicy. Poza jedną, rozruszył kompanów do działania.

Brakuje więcej informacji o Szkotach. To, co mnie najbardziej interesowało zostało zepchnięte na bok i zmarginalizowane. Poświęcono treść na politykę i religię, sąd, opisy bohaterów, poznajemy ich myśli, zainteresowania. Przekopujemy się przez gadatliwych jegomości, rozmowy o lokatorach, sztuce, jadle. Szkoda, że chociaż wątek związany z romansem między Vernon a Frankiem nie przekonał mnie do siebie. Zbyt wpisujący się w schemat romantyzmu.


Przed każdym rozdziałem pojawia się cytat


Czasem zdarzyło mi się uśmiechnąć. W końcu się ktoś odważył na zastosowanie przywary Szekspirowi. Nie brakuje konwenansów historycznych, trwonienie słów na stereotypizację Anglików i Szkotów. 

Pięknie się to czyta, ale pragnienie poznania zakończenia nie nastąpiło. Dzieliłem sobie parę rozdziałów na jeden wieczór. Wielki podziw dla osób, które zetknęły się z ,,Rob Roy'' i doczytali od pierwszej do ostatniej kartki w ciągu pierwszych 24 godzin. Powolność i niepełnosprawność narracji sprawiła, że nie mogłem dotrzymać jej kroku na dłużej niż dwie godziny.

Nie jestem przyzwyczajony do tak staroświeckiej narratologii. Nie potrafię się unieść na to, że brakuje wigoru, świeżości w podejmowaniu tematu i absolutnie można żałować tego, jak autor nie wykorzystał w całości drzemiącego w powieści potencjału. Współczesny rynek ofiaruje inny rodzaj lektury, bardziej przystępny i nie trwoniący papier na długie wywody przy winie i pieczęci. Nie chcę smęcić o wadach, nie mam na to sił. Nie zamierzam obciążać się rozczarowaniem, ale czy naprawdę tak trudno napisać jest ciekawą i wciągającą powieść historyczną? Chyba tak, bo coraz bardziej ten gatunek przestaje mnie fascynować.


Żółty sznureczek jest zakładką do książki


Na starość pewnie bardziej docenię ową lekturą, ale do wieku po pięćdziesiątce jeszcze daleko. Uważam, że młode osoby mogą czuć niechęć do tak wysmakowanej literacko, acz opieszałej XIX wiecznej literatury. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz