wtorek, 1 października 2024

Saturday Night - Przekleństwo telewizyjnego szumu

 


Nostalgiczna przeprawa przez show nadawany w Nowym Jorku od 1975 r., to przepis na sukces, ale problem staje się uporczywy, kiedy twoje przygotowania do hucznej imprezy, to chaotyczna mieszanka ważniaków z kulawą dramaturgią. Jak nakręcić wartościową produkcję o programie, gdzie wypromowały się takie osobistości, jak komik Chris Rock, pamiętliwy Ed Grimley jako fikcyjna postać debiutująca po raz pierwszy w Second City w Toronto, gdzie występy Billy Crystal dały przepustkę do Hollywood, a Chevy Chase okazał się przebojem sezonowym. SNL słynął ze skeczy komediowych i ze śmietanki towarzyskiej, gdzie artyści stawiali pierwsze kroki w show-biznesie. Można powiedzieć, że to okno na Amerykę, gdzie stand-up, czy komediowy spektakl stał się ikoną amerykańskiej kultury. Tym gorzej, że film nie oddaje w jednej trzeciej potencjału, jaki mógł zaprezentować.

Jeszcze większą, nieintuicyjną porażką okazuje się, że oglądamy przygotowania do premiery programu, jakbyśmy byli zmuszeni do przetrawienia scen za kulisami, od kuchni produkcyjnej, co może dla laików jest pasjonujące, ale dla miłośników historii zwyczajną stratą czasu obarczone ziewaniem na kanapie. Podam pierwszy przykład z brzegu. Jedna z kluczowych postaci szuka przed występem Johna Belushi (aktor znany z ,,Blues Brothers'' z 1980 r.), i jeśli ktoś zna jego życiorys, wie, że nie skończył zbyt radośnie. Gdy on szukał przedstawiciela miałem w głowie ,,czyżby poszedł ćpać?'' - lekko nabijając się z formuły narracyjnej, ponieważ John cierpiał na potworne uzależnienie od narkotyków, przez co zmarł przedwcześnie w 1982 r. To prosty przykład, ale pokazuje, z jakim materiałem masz do czynienia. Kiedy znasz historię - prawdziwą, a nie fikcyjną - zdajesz sobie sprawę, że nie wiesz, po co ci robią materiał na film. Załóżmy, że nie znałbym szczegółów, co ci pozostaje? Dobry humor? Na pewno. Tylko że większość dowcipów jest bardzo umowna, a Willem Dafoe, gdy pojawia się w kadrze, staje się nieznośnym wujkiem od biznesów. 

Film śledzi wydarzenia godzinę oraz trzydzieści minut przed otwarciem wielkiej gali. I czerpie perwersyjną przyjemność, kiedy znasz wydarzenia dziejące się na scenie, i poza sceną. Przypominając widowni ikoniczne momenty, jak gag z lamą. Zawodową konkurencję przeprowadza Chevy Chase (Cory Michael Smith), co pogrywa z Johnem Belushi (w tej roli Matt Wood). Gdzieś w tle kręci się Jim Henson wyglądający jak hippis - najsłynniejszy pacynkarz na świecie kojarzony z ,,Muppetami'' (z ciekawostek powiem, że był niezwykłym pracoholikiem). Produkcja ma tendencje zasypywania cię smaczkami, które łechcą ego, ale są odtwórcze, kiedy znasz odrobinę amerykańskiej kultury. Produkcja robi jedną ciekawą rzecz, ponieważ historia kręci się w czasie rzeczywistym. Obserwujemy, jak kamerzysta i operator kręcą się po ciasnych korytarzach 30 Rockefeller Plaza (centrum biznesowe Nowego Jorku), gdzie odwiedzają kultowe postacie z programu, mieszając w wątkach i przybliżając sentymentalną podróż po szalonych latach 70., kiedy jeszcze nikt nie miał pewności, że program będzie przebojem, który jest wyświetlany do dnia dzisiejszego. Każdy wie, że SNL zmienił strukturę - kiedyś łączył przeciwne partie w Stanach, czyli Republikanów z Demokratami. Obie frakcje nigdy nie były sobie ufne, ale obecnie polityka w Ameryce skręca w kierunku Partii Demokratycznej - demonizując Republikanów. 


To smaczki, o których nie powie ci film, bo ,,Saturday Night'' kręci się jeszcze przed faktem, że nie był to program polityczny, a miła schadzka w dobrym towarzystwie. Problem z filmem jest też taki, że często kręci się wokół mało intrygujących person czy wydarzeń kulturowych - prezentując coś, co miało rozbawić, ale wywołuje grymas niedowierzania, jak scena, gdy kobiety w kaskach adorują jednoznacznie, nacechowane brutalną seksualnością, młodego ogiera w czerwonej koszulce i stylowych okularach na nosie. Najzabawniejsze sceny oferuje z początku, jak w tym programie Kamila Durczoka, przerywnik spada na podłogę i czyni raban na planie, gdzie ktoś wyskakuje z gaśnicą, bo zapaliła się kanapa dla gości. To groźna sytuacja, ale umiejętnie podana w kabaretowy sposób. Gorzej, kiedy snuje się po korytarzach szukając nowych rozrywek - prezenter telewizyjny rozmawia z Jimi Hensonem, puka do garderoby Georga Carlina (prawdopodobnie ulubiony komik ze Stanów Zjednoczonych, którego kiedykolwiek znałem), a to młody szuka Johna Belushi i z nerwów kopci papierosa, chociaż tego nie lubi (chyba najzabawniejszy motyw), a poza tym snuje się bez celu, bo to film niepotrzebny - chyba że jesteś psychofanem nocnego programu, którego masz prawo nie kojarzyć, bo przecież nie mieszkamy w Stanach!

Jego narzucona struktura cierpi przez to, że naśladuje różne wydarzenia dziejące się poza sceną, kiedy okazuje się, że ci ludzie wcale nie są mili czy uprzejmi, tylko panoszą się dumnie jak paw za kulisami. Nie czuć stawki, że za chwilę program będzie wyświetlany w Ameryce o jedenastej w nocy przed milionową publicznością, przed odbiornikiem telewizyjnym. Każda część produkcji wydaje się mechaniczna, a zabawne momenty giną w natłoku nieśmiesznych incydentów. Jego tempo również zwalnia, szczególnie w drugiej połowie filmu, kiedy autorzy zdają sobie sprawę, że kopiują znane przeboje i próbują wygłaszać pretensjonalne kazania. Jego struktura staje się wrogiem samego autora, który musi balansować między różnymi osobistościami, a anegdotkami z planu, o których możesz poczytać w internecie (z dwukrotnie większym zapałem, dodam, bo autorzy tych artykułów są zafascynowani tematem). Film, paradoksalnie, nie potrafi także zwolnić, bo ktoś nieustannie otwiera usta, a ty nie masz chwili oddechu, żeby przystopować, przez co robi się gargantuiczny chaos i kocioł, z miejsca, z którego masz ochotę uciec na świeże powietrze. 

W centrum chaosu tej napiętej nocy znajduje się twórca serialu, Lorne Michaels (aktor grający w najnowszy filmie Spielberga, Gabriel LaBelle), który, jak się dowiadujemy, został zasadniczo wrobiony w porażkę przez grube ryby NBC w trakcie sporu kontraktowego z Johnnym Carsonem. SNL, czyli Saturday Night Live, to pokaz mocy, jak połączyć uzdolnionych ludzi w jedną masę, kiedy dasz im szansę wyrazić na scenie własną osobowość, więc nie rozumiem, dlaczego autor scenariusza nieustannie próbuje wyśmiewać się z tych ludzi mówiąc, że do niczego nie dojdą, to jest dopiero absurdalne! Ci goście otrzymali zielone światło, żeby porwali publiczność, a autor sobie kpi, przez co opowieść staje się nieautentyczna. Najlepszy przykład, to nieszczęsny Jim Henson, który był prawdziwym talentem w tym zawszonym show-biznesie, gdzie został przedstawiony jako niezręczny kujon oraz beznadziejnie zakochany w marionetkach idealista. Każdy, kto czytał biografię lub oglądał programy dokumentalne wie, że była to bestia nie do zmordowania, pracuś, który kochał własne maskotki z oddaniem i pasją. Ilość rzeczy, którą mógłbym wytknąć temu filmowi, jest wprost proporcjonalna, do tego, jak nieznośny staje się w dokumentalizacji stylistyki (czy tam stylizacji) lat 70. ubiegłego wieku. Bo widać, że stroje, charakteryzacja pochodzi z tamtych lat, więc pochwalam autora, jak próbuje oddać ducha programu, jeszcze przed jego kasowym sukcesem. 

Kończąc, i tak przydługi wywód, to ,,Saturday Night'' nie wiele oferuje w zamian, szczególnie kiedy znasz historię twórczego serialu i jego przedstawicieli. To program, który wypromował znakomite rzeczy, jak skecze ,,Teddy Chainsaw Bear'' w wykonaniu Irwina Mainway czy przekomiczny przerywnik z ,,Bledding Julia Child'' przez Dana Aykroyd. Niegdyś liberalnie otwarty serial dla wszystkich stał się jakimś pokręconym, lewicowym programem, który pokutuje za to, że w debacie politycznej występuje Kamala Harris - być może znienawidzona przez wszystkich konserwatystów w Stanach, dawniej progresywna prokurator, ale trudno się dziwić, kiedy do władzy dobija się ktoś spoza twojego państwa i jeszcze ci mówi, jak masz żyć. A sama produkcja nie potrafi wyjść przed szereg i zaprezentować sławne show bez ucieczki w sentymenty, że kiedyś to było, kiedy twórca jeszcze nie był zorganizowany, a jego geniusz rozkwitał. 

USA, 2024, 109'


Reż. Jason Reitman
, Sce. Gil Kenan, Jason Reitman, Zdj. Eric Steelberg, Muz. Jon Batiste, prod. Broadway Video, SNL Studios, Right of Way Films, wyst.: Gabriel LaBelle, Rachel Sennott, Cory Michael Smith, Lamorne Morris, Kim Matula, Ella Hunt



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz