środa, 23 października 2024

Ojciec roku - Raczej ku pokrzepieniu, niż o rodzicielstwie

 


,,Ojciec roku'', to przykład katastrofy filmowej bez huraganu czy trzęsienia ziemi. Dramat zapracowanego ojca, którego kariera stacza się po równi pochyłej, który nie poświęcał uwagi własnym dzieciom, to wdzięczny temat, ale nietrafiony, gdy rozkłada się po wydarzeniach, skacząc z oszalałym hukiem, bez rozwinięcia. Najzabawniej wypada początek, gdy Andy Goodrich (Michael Keaton - jeden z najbardziej niedocenianych aktorów swojego pokolenia) dostaje telefon w nocy, on budzi się w sypialni, i dostaje mocny strzał bez ostrzeżenia, gdy dowiaduje się, że jego małżonka planuje się rozwieść, oraz przejść na terapię odwykową, ponieważ przyznaje się, że jest lekomanką. Stracony mąż kontaktuje się z córką, aby złapać oddech od niesprzyjających wiadomości. 

Weźmie pod skrzydła dwójkę bliźniaków, którzy zachowują się nad wyraz mało dziecięco - bez śmiałych pomysłów, czy rozbrykanych nóżek wokół domu. Jakoś nie widać ich pokrzepiającego dzieciństwa, gdyż nie mają ochoty biegać po dworze. Pracoholizm Andy'ego nie zostaje uwydatniony, choć w jego biurze ściana udekorowana jest licznymi artystycznymi ozdobami, zaś problemy społeczne z wychowaniem dorastających dzieci bez troski ojca rozwiązują się same bez większego zaangażowania dużego pracusia. Początek jest obiecujący, bo zapowiada się nad wyraz tragikomicznie - żona odchodzi, on radzi się ciężarnej córki, żeby pomogła przy opiece małych rozbójników, a salonowa powiada, że ma męża geja, i przysięgam - śmiałem się z tego bezwstydnie, oraz z podgłośnionym aparatem mowy. Miły wstęp szybko ulega rozpaczy, ponieważ historia skacze po wydarzeniach nie skupiając się na rodzicielstwie. 

Oczywiście, jako wielki fan Michaela Keatona, który niejednokrotnie udowadniał, że jest aktorem o wielorakiej twarzy, doskonale wywiązuje się z roli nieszablonowego mężczyzny, który nie ma smykałki do ojcostwa, a jego gesty sugerują, że czuje się zakłopotany licznymi tarapatami, w które wdepnął, raczej niechcącą, niż chcąco. Ten nieszablonowy autor swojej roli musi na nowo przekonfigurować relacje w rodzinie, a zbliżanie się do konserwatywnej córki o imieniu Grace (w którą wcieliła się Mila Kunis, której nie jestem sympatykiem i uważam ją za przecenianą aktorkę młodszego pokolenia) całkiem zręcznie przekazuje ukryte emocje między tą dwójką, różniących się charakterem czy osobowością, postaci. Mimo że nie pałam sympatią do Kunis - wydaje mi się, że w tym filmie gra bardziej szczerą, oddaną dziewczynę z drugiego planu, niż kiedykolwiek wcześniej. W końcu oddaje na ekranie coś więcej, niż rozszerzony uśmiech uczennicy, choć udawany płacz w trakcie jednej ze scen mocno wybił z rytmu i przypomniał, dlaczego nie jestem jej oddanym fanem (także miłośnicy Kunis musicie mi wybaczyć, że jestem z wami szczery). 



Andy jako salonowy właściciel butiku galerii sztuk w Los Angeles pałęta się między telefonami, a spotkaniami z najbliższymi, podczas jednego z wieczorów ogląda z dziećmi jeden z najsłynniejszych filmów amerykańskich, jak ,,Casablanca'' - próbując, poprzez film, wyjaśnić, dlaczego relacja z innymi potrafi być przygniatająca. Jeśli pamiętacie ,,Casablancę'' - na pewno kojarzycie, że zakochani w sobie ludzie, podczas finału, żegnają się przed startem samolotu, i to poniekąd kładzie cień na ,,Ojca roku'', który chciałby być wrażliwy, jak klasyk kina, ale nie robi tego, zamiast tego skupia się na kilku otwartych wątkach, nie prowadząc do wstrząsającego katharsis, jak w filmie z 1942 r. Tytuł raczej stosuje pewnego rodzaju terapię, dla tych, którzy sami nie potrafią zajmować się własnymi dziećmi, tylko szukają bezpiecznej rozrywki, co przynoszą ze sobą pracę do domu, co osłabia jego nastrój i czyni z dzieła filmowego papierek lakmusowy, dla nieodpowiedzialnych rodziców. 

Tym bardziej, że Andy, to niewygodny mąż, a jego córka Grace pochodzi, według faktów, z pierwszego małżeństwa. Na pierwszym spotkaniu z dzieciakami robi podstawowy błąd, jak karmienie syna chińskim jedzeniem z marketu, z orzechami, na które jest uczulony (!). Poważnie, dorosły chłop, a robi taki dziecinny wybryk? Może to bawić, ale szczerze, to pokazuje, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. Później to naprawi, ale jego pierwsze wrażenie jako nieobecnego ojca jest co najmniej niedorzeczne. Twórcy starają się ukazać go jako ułomnego dorosłego, który ma niepoukładane relacje, co dotychczas zajmował się biznesami, choć co to za biznes, jak za chwilę może ulec bankructwu? Jest bardziej dziecięcy, niż młodociani aktorzy na planie, a jego nieporadność jest równie kłopotliwa, jak nieumiejętność dotrzymywania obietnicy, jak dostaje proste zadanie od Grace, aby zabrał ją do lekarza, gdy będzie wymagać troski (pamiętajmy, że jest w zaawansowanej ciąży). To sprawia, że tytuł jest nieuczciwy - próbuje być komedią, gdy nieustannie obserwujesz ludzkie dramaty. Jego pracoholizm nie jest w żadnym razie wyeksponowany - nie widujemy podczas zdarzeń jego bogatej kolekcji artystycznej w ekskluzywnym domu, a jego przemiana w dobroczynnego ojca, to jakaś zasłona dymna, aby udawać, że bycie rodzicem, to tania sztuka, kiedy wiemy, że to wymagająca harówka. 

Jego mania, aby usprawiedliwiać osowiałych, egocentrycznych mężów, to jakaś nowa półka hipokryzji, i braku zrozumienia, że to prowadzi do wszelkich nieporozumień w rodzinie. Prędko uwydatnia Andy'ego jako zdziczałego kapitalistę, który próbuje ratować biznes rodzinny, ponieważ jego żona ma problemy finansowe, a wątek z homoseksualnym panem (jako ojciec małej pociechy ze szkoły) zostaje wtrącony na siłę, w dalszej partii filmowej, jakby miał rozluźniać atmosferę, a pogarsza nasze uczucia względem anty-bohatera tej historii. Trudno traktować poważnie filmy, które o rodzicielstwie nie potrafią rozmawiać, jak cywilizowani ludzie. Tylko wymusza śmiech, kiedy cała opowieść wikła się w brudny świat, a bycie tatą sprowadza do dennej rozrywki w salonie czy przewózki dzieciaków do instytucji edukacyjnej. W niewytłumaczalny sposób rozwiązuje sprawę rodzicielstwa, na zasadzie, kiedyś gapa, teraz mistrz w zajmowaniu się bliźniętami. Jego nieuczciwość, oraz szafowanie wątkami, to przeklęta zguba, przez co traci rytm i brzmienie wiarygodnego dramatu ludzi, którzy poświęcili się dla pracy, zamiast oddzielić karierę od budowania przyszłości z osobami, na których powinno nam zależeć. 

USA, 2024, 110'


Reż. Hallie Meyers-Shyer
Sce. Hallie Meyers-Shyer, Zdj. Jamie Ramsay, Muz. Christopher Willis, prod. C2 Motion Picture Group, CaliWood Pictures, Gramercy Park Media, wyst.: Michael Keaton, Carmen Ejogo, Mila Kunis, Michael Urie



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz