piątek, 30 sierpnia 2024

Beetlejuice Beetlejuice - Pigułka refleksji

 


Choć Tim Burton zarzekał się, że nie robi sequela dla pieniędzy, lecz z powodów osobistych odnoszę wrażenie, że jego słowa uleciały wraz z wejściem na salę, gdzie reflektory padają na widzów. Karmieni nostalgią: od frontowych drzwi, poprzez kuchnię, kończąc na wizycie w łazience - wpisuje się w kanon filmów, które nie znają umiaru i robią mumbo-jumbo (gdzie jest więcej zamieszania niż treści), chłostając fanserwisem, powtarzalnymi rolami oraz kontynuacjami dla tych, którzy nie mają nic lepszego do roboty, tylko latać do kina za tytułami, które oglądaliśmy za małolatów! Niedługo zacznę chorować na ,,sequelozę'', i dostanę gorączki, jak usłyszę jeszcze raz, że ktoś wskrzesza martwą markę, rzekomo, nie dla pieniędzy! 

Przypomnę, że ,,Sok z żuka'' pojawił się równo 36 lat temu (jest starszy ode mnie!). Filmowca stara się odtworzyć gotycki chaos dominujący w oryginalnej makabresce, lecz jest to sztuczka wytarta, ponieważ czarny humor stępiał i jest dziecinną igraszką dla kinematografii, co zapętliła się we własnej zgryzocie. Niemal wyłudzają pozytywną opinię za sam fakt istnienia nowych części. Jakbym miał latać po pokoju w gromkim uśmiechu, bo dostałem zabawkę, o którą prosiłem za dzieciaka! To, w jakimś sensie sklejka udanych żartów z popkultury, ociekająca wodewilowym przybytkiem (makijaże na twarzy, taneczne, operowe sekwencje, figlarne sztuczki animatroniczne), do tego próba rekonstrukcji dawnych rekwizytów, które przeleżały w szafie w towarzystwie upierdliwych moli. Tim Burton nie potrafi odnaleźć się w XXI wieku, i wciąż myśli, że powtarzanie ekspresjonistycznych filmów z nonsensowną fabułą porwie publiczność? 

Jenna Ortega po sukcesie serialowej ,,Wednesday'' kontynuuje kreację zwariowanej maniaczki, która bardziej przejmuje się zmarłymi niż żywymi, ,,Życie pozagrobowe jest takie przypadkowe'' - powiada, jakby wiedziała, że dopiero co wyrwała się z pułapki neogotyckiej jako niesforna gotka bez inteligencji emocjonalnej. Sama historia oscyluje wokół pogrzebu, gdzie duchy nawiedzają dom sławnej rodziny Deetzów, o których nowicjusze mogą nie pamiętać, skoro sok z żuka powstał milion lat wcześniej (ironizuję, bo nie rozumiem tej manii posiadania sequela). Dawniej zbuntowana, nadąsana nastolatka Lydia (o twarzy Winony Rider, która pojawiła się na polecenie Burtona) jest obecnie niepewną siebie gospodynią programu telewizyjnego (jakby miała być odpowiednikiem celebrytów, którzy chorują na nadmiar atrakcji), bo jest zdolna do ujrzenia upiorów i zjawisk nadprzyrodzonych. Oględnie mówiąc - skupianie się na historii nie ma większego znaczenia, ponieważ pozszywana jest ze starych tematów, które twórca publikował w ubiegłej epoce, więc nie brakuje żelaznej konsekwencji, aby ubierać dowcip w archetypiczny, pulpowy wzór ze zwariowanych melodii od Warner Bros., gdzie fabuła przypomina kącik epizodyczny, a bohaterowie pojawiają się i znikają na przemian, jak w sitcomie na oparach. 

Najzabawniej wypada przerywnik z Danny DeVito, który korzysta z radośnie rasistowskich tekstów (których brakuje w kinie, nomen omen), że w piekle jest za dużo obcokrajowców (zacny żart, milordzie). Michael Keaton, który również miał udział w pierwszej części - tutaj pojawia się jako komiksowy błazen, który szczerzy się na ekranie. Jeśli kojarzysz scenografię z oryginalnej produkcji, będziesz zaskoczony, jak autor odtwórczo przekłada ją na nowe stulecie. Przez korytarze mkną martwi przechodnie, toż to kopia ,,Soku z żuka''! Betelgeuse wciąż myśli o poślubieniu Lydii, i tak w kółko, możesz mnożyć liczbę odniesień, ile razy Burton kiwa ci ręką, puszcza oko do kamery i ma ubaw, że nie robi kontynuacji dla pieniędzy! Mami oryginalnością, ale to powtórka z rozrywki - gorzka i uciekająca się do różnych żartów ze stylistyki filmowej, jak czarno-białe sekwencje, co odnoszą się do podgatunku włoskiego giallo, nabijając się z kiczu Mario Bavy. To hołd dla tych, którzy mają oko do starego kina, i nic poza tym, ponieważ historia leci na automacie i niczego nowego nie oferuje, poza małymi szczegółami, o których nowicjusze nie będą wiedzieć, bo przecież nie widzieli filmu z lat 80. (a może się mylę?). 

Trudno znaleźć mi prawdziwe pozytywy poza małymi wyjątkami, gdy Burton bawi się własnymi przyzwyczajeniami, zbiera arcyciekawą ekipę aktorską, odtwarza swoje błazeńskie relikwie scenograficzne, bo film struga tę opowieść bez większego przyspieszenia serca, spieszy się gdzieś i wątki poboczne umykają w bałaganie twórczym, a finał jest tak okrojony, że ma się wrażenie, jakby ktoś naprawdę myślał, że nie zauważę dziur w scenariuszu czy niedopracowania, i nie skapnę się, że jest tworzony dla młodszego pokolenia, które od kina nie wymaga tego samego, co stara gwardia odbiorców. Na pewno pochwalę styl retro, bo widać, że autor kocha stare zabawki, uwielbia bawić się choreografią, stylem niemal operowym, gdzie wszystko jest przesadzone i kreskówkowe, a podczas czarno-białej sekwencji używa włoskiego lektora, żeby podkreślić, iż nabija się z włoskiego giallo. Mimo to boli jego apopleksja, histeria i żonglowanie motywami z lat 80., żeby nabijać kabzę nostalgią za latami młodości, dla osób, które podrosły oglądając go w wieku szczenięcym. To nieuczciwe zagranie, pełne patosu i patynowej nieporadności. A może sam Burton tęskni za dawnymi czasami, kiedy czuł się na siłach i był na świeczniku? Kiedy jego popularność wzrosła po takich dziełach, jak ,,Sok z Żuka'' (choć miał mieszane opinie) czy później ,,Edward Nożycoręki''. To kolejna postać w kinematografii, która nie rozumie dzisiejszej widowni. 

Zabawy z gore wydają się dla niego bardziej zabawne niż same dowcipy czy dopięta fabuła. Być może Martin Scorsese stał się prorokiem ogłaszając, że jesteśmy w wymiarze parku rozrywki, skoro nikt nie potrafi tworzyć nowych rzeczy, bo ludzie nie chcą nowości, co pokazuje sukces kasowy takich produkcji, jak ,,W głowie się nie mieści 2'' - według mnie, jedna z najgorszych animacji od Pixara, czy ,,Awatar: Istota wody'', który wzniecał ekspresję na twarzy z powodów wizualnych, niż atrakcji oceanicznej dla aktywistów przyrodniczych. Być może to pewna nauka dla starszego pokolenia, która czuje się wyczerpana wszelkimi wznowieniami, ale twórcy nie widzą nadziei na zmiany, ponieważ widzowie chcą oglądać stare przeboje, a nie oryginalne historie. 


USA, 2024, 104'


Reż. Tim Burton, Sce. Alfred Gough, Miles Millar, Zdj. Haris Zambarloukos, 
Muz. Danny Elfman, prod. KatzSmith Productions, Plan B Entertainment, Warner Bros., wyst.: Michael Keaton, Winona Ryder, Catherine O'Hara, Jenna Ortega, Monica Bellucci



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz