sobota, 14 stycznia 2017

Najlepsze filmy 2016 r.


Rok za nami. Nabrałem dystansu i nie spieszyłem się z listą, ponieważ chciałem poświęcić jej trochę czasu, a nie gonić za jakimś terminem, bo po co? Przygotowałem ją z myślą o sobie - wybrałem to, co mi się podoba - nie zważając na krytykę filmową, widzów czy box office. Kierując się własnym gustem mogę pisać o kinie szczerze i oddanie bez zająknięcia. Uważam, że Quentin Tarantino nakręcił najsłabszy film w swojej karierze. ,,Nienawistna ósemka'' okazała się rozwleczoną tv-dramą z zza dużą ilością ketchupu (sztucznej krwi). Natomiast Jim Jarmusch stworzył jeden z najlepszych filmów w filmografii. Starzy mistrzowie nie mają lekko w branży filmowej, ponieważ utrzymać formę jest o wiele trudniej niż zaplanować debiut kinowy (co widać po Tarantino). Ale nie winię go - zrobił dla kina wystarczająco, żeby zapisać się dużymi głoskami.

Był to rok wielkich rozczarowań i wielkich zaskoczeń. Gigantyczne premiery okazały się klęską, ale przybysze z dalekich krain łatali dziurę oferując niecodzienne doznania. Głośne premiery zaczęły męczyć, gdyż mało obiecują, a żądają pieniędzy, które wolę zainwestować w inne, wartościowe media, jeśli oferują coś dużego i bogatszego w doświadczenie. Chodzę na blockbustery, kino artystyczne, kino niszowe, na kino gatunkowe, ale przestaję zwracać na to uwagę, gdyż kino to kino - ma wiele do zaoferowania i każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to, co ci się podoba. Nie powiem czy był to rok przełomowy, bo nie o to chodzi - każdy rok ma dobre, jak i słabe strony. Wspaniałe produkcje czy mieliznę intelektualną lub rozrywkową. Nie chce mi się w to bawić i oceniać, jaki był to rok - sami oceńcie, bo mnie nie zależy. Zaczynamy za 3...2...1... 

Zanim przedstawię najlepsze filmy ubiegłego roku - chciałbym wyróżnić kilka rzeczy.

Najlepsza animacja: Kimi no Na wa. (Twoje imię)



Zdziwieni wyborem? Sam długo myślałem, kogo i co umieścić na pierwszym miejscu. Makoto Shinkai słynie z przepięknych animacji o młodych ludziach, którzy znajdują miłość bez proszenia się na romans. Oscyluje wokół granicy przecinającej zauroczenie i zakochanie. Są to historie ślimacze, nastrojowe, wypełnione melancholią czy tęsknotą za bogatym uczuciem wewnętrznym. Ciężko rozpisywać fabułę, gdyż posiada podwójny twist oraz składa się z serii małych scen, które budują opowieść o poszukiwaniu drugiej osoby. Bohaterami są: licealistka, która marzy o życiu w wielkim mieście i chłopak z Tokio, który po szkole dorabia we włoskiej restauracji. Nigdy się nie widzieli, nie poznali osobiście, ale mają sny, w których zamieniają się ciałami. Wychodzi zabawna sytuacja, bo zmiana płci przynosi nowe wyzwania. 

Z pozoru: historia o singlach z aspiracjami. Zapowiada się jak komedia pomyłek, ale solidnie scala dramat samotnych serc, wątek Sci-Fi z kometą (małe ciało niebieskie ma zamiar odwiedzić ziemię) czy komentarz na temat młodzieży, która wierzy w metafizyczne skupisko lub w miłość bez cienia rysy. Mamy piosenki, które uzupełniają treść, mamy nielinearną narrację, mamy szkolny charakter opowieści (przynajmniej z początku, bo później rozwija się motyw fantastyczny z kometą - celowo nie zdradzam szczegółów, gdyż streściłbym fabułę). W każdym razie doceniam ,,Kimi no Na wę'' za to, że ja, jako młody człowiek - widzę samego siebie w bałaganie uczuć, które trudno posprzątać. Uczucia, które mogą zranić, ale przynieść nadzieję, że żyjemy dla kogoś, po coś i że czemuś służą.

Na podium: 2. Daleko na północy 3. Zwierzogród
Za podium: 4. Kubo i dwie struny 5. Anomalisa

Najlepszy dokument: Komunia/Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham



Wspaniały rok dla polskiego kina i polskiego dokumentu. Paweł Łoziński powrócił z terapeutycznym tytułem, czyli ,,Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham'', gdzie dwie kobiety znajdują porozumienie w ranach, oczyszczając się z zarzutów i napiętej relacji. ,,Komunia'' wikła się w temat o przedwczesnym dorastaniu brnąc w sytuację krytyczną, gdzie córka robi za głowę rodziny, co jest patologią z samego założenia, ale życie czasem kopie po tyłku - wymaga poświęceń, a jeśli ktoś ma naprawić bałagan we własnym otoczeniu - zróbmy to sami, bo zaczynając od siebie - reperujemy rzeczywistość, wzmacniamy charakter oraz stajemy się wrażliwi na boleści grona społecznego. Szczególnie polecam ,,Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham'', ponieważ koi relacje i daje sygnał, że na poprawę nigdy nie jest za późno. Polska potrzebuje optymistycznego akcentu. 

Najlepsze entrance (wejście filmowe): Egzamin


Wybite okno w akompaniamencie ciszy przyczyną narastającego niepokoju i analizy społecznej. Rumuński dramat zbija fasady bezpieczeństwa.


Najlepsza scenografia: Jestem mordercą


Marcin Pieprzyca razem z ekipą zadbał o realia PRL-u, aby wydarzenia z przeszłości miały klimat, wyrazisty posmak komuny i tego, co wiąże się z wampirem z Zagłębia. Wódka wylewa się po brzegi stołu, dym papierowy nieustannie nakręca smoliste powietrze, a kobietobójstwo staje się wizytówką lat 70. Gwara śląska służy jako miły dodatek. Wymowny tytuł podkreśla, że milicja potrafi się mylić, jak zwykły obywatel. Kostiumy, wystrój wnętrz i technikalia - pierwsza klasa.

Najlepszy soundtrack: Aż do piekła 

Muzyka country decyduje o jakości filmowej (uwypuklając atmosferę sennych pejzaży). Odgrywa ważną rolę w przedstawieniu realiów na prowincji Stanów w Ameryce. 




Najlepszy team aktorski:
Siedmiu wspaniałych



Popatrzcie na nazwiska: Denzel Washington, Chris Pratt, Ethan Hawke - sama trójca zasługuje na miano wspaniałych. Są charyzmatyczni, windują na okładkach filmoznawczych. Są rozpoznawalni, ich kariery zaowocowały wysokim stażem w Hollywood. Washington czy Hawke są weteranami, Pratt uczy się wizerunku, a tacy panowie, jak Vincent D'Onofrio (zagrał u Kubricka w ,,Full Metal Jacket'' czy u Burtona w ,,Ed Wood''), Byung-hun Lee (miał okazję wystąpić w ,,Dobry, zły i zakręcony'' czy ,,Słodko-gorzkie życie'') mają doświadczenie oraz większe możliwości niż przeciętny aktor z ładną buzią. Szkoda, że nie otrzymali lepszego scenariusza...

Najbardziej zaangażowane kino: Nawet góry przeminą

Nie koniecznie Polska korzysta z wiwisekcji społecznych. Rumunia ma ,,Egzamin'', USA ,,Aż do piekła'', Turcja ,,Mustanga'', a Chiny ,,Nawet góry przeminą''. Społeczny przekrój, gdzie klasa robotnicza jest ,,słabszym'' materiałem na męża niż elita. Chiny według Zhangke Jia stoją w rozkroku między echem przeszłości a futurystyczną utopią, gdyż ludzie są podzieleni, a kontrasty nazbyt widoczne, jak odwiedzasz Daleki Wschód. Ekonomiczne problemy nie wynikają z samego założenia, że chcesz budować kapitalistyczne imperium, lecz z wizji społeczeństwa: czy kultywujesz tradycje, a może odrywasz się od przodków i dążysz za technologicznym miastem skupionym na jednostkowych potrzebach? Chiny rysują się jako kraj sprzecznych podążań: uciekając od kultury Wschodu, po nienawiść do Zachodu, który przyniósł modę na gospodarkę wolnorynkową. 

Najlepsze zakończenie: Julieta



Nie pokazuj, jeśli nie musisz. Nie dopowiadaj, skoro finał jest do przewidzenia. Almodóvar wrócił z nowym projektem i pokazał, że sceny, które za dużo mówią - należy usunąć w montażowni. Uczcie się, reżyserzy. 


Największe rozczarowanie roku:




 ,,Deadpool'' oraz ,,Suicide Squad''

,,Deadpool'' sprawdza się jako ekranizacja komiksu (tytułowa postać wiernie odwzorowana), ale nie broni się jako film. Osoby, które są dłużej z kinem i znają klasyczną rozrywkę, jak ,,Naga broń'' czy ,,Goldfinger'' - humor sprawi im fizyczny ból, bo wulgarna zabawa nie nadaje się dla każdego odbiorcy. Żarty poniżej pasa trzeba zaakceptować - inaczej zirytują i zniesmaczą. Ale największym błędem ,,Deadpoola'' nie jest to, że ma kiepskie poczucie humoru (bo taki charakter ma w komiksach), ale żaden wątek nie prowadzi do satysfakcjonującego finału. Generyczna fabuła, to największa zaraza kina gatunkowego. ,,Deadpool'' nie ma ani interesującego wątku romantycznego, a skoro już się pojawił, należałoby go rozbudować. Złoczyńcy to parada błaznów, która nie stanowi żadnego zagrożenia. A brak zagrożenia równa się brak napięcia. Poza solidnym burzeniem czwartej ściany ,,Deadpool'' nie ma argumentów, żeby podobać się wymagającym odbiorcom. Nawet jeśli lubimy ostre żarty o waginach i penisach - ,,South Park'' robi to lepiej, bo za soczystymi bluzgami stoi komentarz społeczny oraz przekraczanie granic. ,,Deadpool'' nie przekracza granic. Jest bezpieczny - zawsze wygrywa i nigdy nie dostaje w łeb.

,,Suicide Squad'' ma inny problem. Studio filmowe ogranicza biednych reżyserów, przez co produkują ,,chłam'' na potęgę. Jako fan DC jestem zażenowany, że jedna z moich ulubionych marek komiksowych robi z siebie ladacznicę i daje się wykorzystać za drobne, miast traktować się jak luksusowy towar. Już pomijam fakt, że nikt nie zna tej brygady szaleńców, bo mainstream ogranicza się do wybranych postaci. Jeden wielki teledysk dla osób, które chcą się nabawić epilepsji. Skacze z kwiatka na kwiatek i do niczego nie prowadzi. Męczący w odbiorze, bo muzyka nigdy nie cichnie, a z zabawnego Jokera zrobili jednowymiarowego psychopatę - jedna z najbardziej rozbudowanych, klasycznych postaci w uniwersum DC staje się oficjalnie prostakiem. Wstyd dla branży rozrywkowej. Szkoda mi fanów DC, bo muszą żyć w świecie, który nie potrafi gospodarzyć ich ulubioną marką.

Najlepsze filmy 2016 r. :

Miejsce 10. Mustang (reż. Deniz Gamze Ergüven)




Miałem liczne problemy z dziesiątką. Chciałem umieścić najlepszy western, jaki wyszedł w 2016 r.: Bone Tomahawk. Zamierzałem postawić na horror: The Witch. Kilka tytułów konkurowało o miejsce przepychając się do ostatniej prostej. Zdecydowałem się na ,,Mustanga''. Debiut fabularny kobiety, która odsłoniła kurtynę Bliskiego Wschodu. Turcja dla dziewcząt jest więzieniem, z którego nie wolno wychodzić. Dosłownie i w przenośni. Zamknięte na cztery spusty, z zakratowanymi oknami, w zagrodzonej posiadłości. Więzione za to, że pragną wolności oraz prawa do samodzielności. Wąsaci panowie decydują, co kobieta może, a czego nie. W chwili, gdy Europa otwiera się na żeńskie szkoły (bez samców), a mężczyźni ustępują kobiecie, żeby spełniała się zawodowo (z osobistych pobudek, a nie po to, żeby pozować na wyzwoloną) - na Wschodzie dochodzi do przymusowych małżeństw i religijnego fanatyzmu. Film, który uświadamia, że XXI wiek to mrzonki, bo mentalnie żyjemy w czasach, gdzie zakazuje się decydowania o sobie - marzenie nagminnie rujnowane czy zaprzepaszczone przez system państwowy czy zagrywki kulturowo-społeczne. 

,,Mustang'' opowiada o losach pięciu sióstr, które postanowiły się zbuntować, żeby nie żyć w zamknięciu, ale czynnie uczestniczyć w męskim świecie (chodząc na mecze piłkarskie!). To próba wyrwania się z patriarchalnego myślenia, chęć zmiany i głos pokolenia, który nie chce dusić się we własnym kotle, ale otworzyć na to, co oferuje społeczeństwo. Miejscami tendencyjny (wyraźnie podkreśla, kto jest zły, a kto dobry). Panowie - szarzy z charakteru, w garniturze robiących za ważniaków, a uśmiechnięte dziewczęta biegają w białych szatach uzewnętrzniając czyste sumienie (motyw przejęty z ,,Pikniku pod Wiszącą Skałą''). Dlatego kibicujemy panienkom, ale nie zagłębia się w psychologię ukształtowanych mężczyzn i kobiet, bo traktuje ich jako relikt przeszłości, którego należy się pozbyć, a to błędne założenie.




Miejsce 9. Na skrzyżowaniu wichrów (reż. Martti Helde)


Specyficzne kino. Obramowane w czarno-białe kadry, korzystające z nowoczesnej techniki, gdzie obraz płynie, jak po szynach, a postaci zatrzymują się w czasie, żeby odsłonić detale, do których nie przywiązujemy uwagi podczas pospiesznego montażu. Mieliśmy sporo produkcji o hitlerowskiej zagładzie, więc reżyser postawił na Stalinowską operację, w której 40 000 niewinnych ludzi zostało zesłanych na Sybir. Czystki etniczne ludów pochodzących z krajów bałtyckich stały się źródłem żywego materiału. Żywego, ponieważ epistolarna forma stanowi o dowodzie prawdomówności. Kobieta o imieniu Erna zostaje odłączona od rodziny - ukochanego (Heldur). Podczas rozłąki pisywała listy, w których ujawniała trudy pracy, nadzieję na lepsze jutro, obrazując ciężkie warunki, gdzie chleb stał się towarem pierwszej potrzeby, którego zazwyczaj brakowało, bo było go za mało dla pracownic. Nigdy nie przestała wierzyć, że wróci do ojczyzny, do miłości swojego życia, do domu. Kiedy inne kobiety rozpoczęły nowy rozdział - Erna oddychała wspomnieniami licząc na koniec wojny. Nie chciała obcego mężczyzny, dlatego cierpliwie znosiła znój oraz tęsknotę. Śniąc o Heldurze pod jabłonią.

,,Na skrzyżowaniu wichrów'' wygląda jak rekonstrukcja minionych zdarzeń, gdzie krzyk i płacz małych dzieci żegnających się z rodzicami przyprawia o ciarki, cierpiętnicze spojrzenia żegnają się w milczeniu, a wizerunek Stalina, wiszący dumnie na ścianie, ukazuje chorą demonstrację ludzi wierzących, że radziecki polityk robi to dla szczęścia swojego kraju, co przeraża mnie za każdym razem, gdy pomyślę o zniewolonych sąsiadach z Europy, którzy musieli poddać się machinie niezdrowej fascynacji. Ważny ,,dokument'', zważywszy, że temat nie został wyeksploatowany, a obok szarych i chłodnych poranków - pomimo trwającej wojny - był czas na uśmiech, tańce oraz sercowe podarunki, gdzie radość nie znikła, życzliwość nie została wytarta przez bezduszne rozkazy, a chęć powrotu do narodu stała się silniejsza od mrozu czy wysiłku.




Miejsce 8. Wołyń (reż. Wojciech Smarzowski)



Kiedy Mel Gibson stworzył jeden z najgorszych filmów wojennych w historii kina - zasmarkanego przez patos, opisując fałszywy chrystianizm z perspektywy żołnierza i salwą przekłamań historycznych - Smarzowski poszedł po bandzie przedstawiając wojnę jako bolesny portret starcia skazanego na wzajemną nienawiść. Nawet ,,Syn Szawła'' robi większe wrażenie od kiczowatej pretensji ,,Przełęczy ocalonych'', choć produkcja zawiodła pod względem estetycznym oraz przez kamerę ,,przyklejoną'' do aktora. ,,Szyn Szawła'' miał na siebie pomysł, ale forma przyćmiła ludzki dramat. ,,Wołyń'' też kuleje pod względem filmowym, ale jest czystą historią wyjętą z kart podręczników. Przedstawia rzeź wołyńską jak bestialski pakt z diabłem, którego cieszy widok martwych dzieci, ojców i matek. Bez względu na to czy jesteś Polakiem czy Ukraińcem - nie powinno dochodzić do sytuacji, w której sąsiedzi mordują się w imię niczego. Po filmie nie mam urazu do prostych ludzi z Ukrainy, ale czuję gorycz, że ich przywódcy (banderowcy) odpowiedzialni za podniesienie ręki na drugiego człowieka - skazali niewinnych polaków na bezlitosną śmierć: ćwiartując ciała na kawałki. Powinno się surowo karać za propagowanie niezdrowych indoktrynacji, a nie głosić hymny na cześć fałszywych ,,bohaterów''. Co to za ,,bohaterowie'', którzy mordują? Nie wiedzą, co oznacza, to pojęcie. 

Programowe ludobójstwo, które miało miejsce na Wołyniu niech będzie przestrogą dla przyszłych pokoleń, dla osób, które uważają, że nienawiść i zabawa ludzkim życiem jest czymś wpisana w ludzką naturę. Wołyń, to nie tylko przykra historia dwóch narodów, która żyła w komitywie, by przez działania frakcji rewolucyjnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów - doszło do makabry oraz zbrodni na człowieczeństwie, ale przede wszystkim odwieczna historia o wojnie, która z założenia prowadzi do rozszczepienia społeczeństwa oraz przyczynia się do konfliktów na poletku narodowościowym. ,,Wołyń'' wygląda, jak ,,Teksańska masakra piłą mechaniczną'' - gore i zgroza na ekranie. Smarzowski zaczyna, jak Paradżanow - poetyzuje wesele, ale szybko wkrada się okropieństwo zdradzieckich sąsiadów, którzy postanowili zepsuć sielankę siejąc terror prowadząc do absurdalnej rzezi, która nie ma nic wspólnego z chlubą i pochwałą. Jako zdeklarowany pacyfista mogę rzec jedno - nigdy więcej bezmyślnej sieczki. Szkoda tylko, że to nie zależy od nas, tylko od psychopatów i urodzonych morderców. 





Miejsce 7. Aż do piekła (reż. David Mackenzie)



Najbardziej amerykański film roku. Po 11 września zachodni producenci przestali interesować się brutalną polityką Stanów Zjednoczonych, dlatego otrzymywaliśmy przeciętne historie, a USA jako kraj wydawał coraz większy szajs zapominając, że najlepsze historie powstają wówczas, gdy nie boimy się reakcji widza, gdy nie rezygnujemy ze swojej siły przekazu. W latach 70., kiedy Amerykanie byli szczerymi mówcami kina powstały ikoniczne tytuły, jak ,,Taksówkarz'' czy ,,Strach na wróble'', gdyż amerykanie nie bali się podejmować trudnych tematów: o męskich prostytutkach, o chorych psychicznie jednostkach wracających z wietnamskiej zawieruchy czy biedocie, która realizowała swoje marzenia, jak Rocky. ,,Aż do piekła'' wraca na właściwe tory. To ballada o zmurszałej Ameryce - rozczarowanej codziennością, podzieloną przez banknot i zastygłą przez liczne podziały oraz okaleczającą przeszłość.

Historia skupia się wokół braci okradających banki - coś jak ,,Bonnie i Clyde'', tylko że w wydaniu męsko-męskim. Napadają na złoża pieniężne. Nie dla korzyści materialnych, lecz po to, by ocalić rodzinną farmę w Teksasie oraz udowodnić machinie funduszowej, że nie jest doskonała. Po piętach drepcze Marcus Hamilton, czyli strażnik Teksasu, który nie ma ochoty na pościgi za złodziejami, bo czeka na spokojną emeryturę. Nie jest to film o poszukiwaniu przestępców - szybko rezygnuje z sensacyjnej otoczki, ponieważ skupia się na drobnych relacjach, objeżdża prowincje, aby wykazać, że Ameryka to stan umysłu - wszędzie grasują szyby naftowe, lokalna kelnerka chętnie obroni winnego, aby zachować pieniądze jako zabezpieczenia na przyszłość (bo nikt nie ma wystarczającej ilości gotówki, by pozwolić sobie odebrać zasłużony napiwek), ranczerzy prowadzą bydło, udowadniając, że radzą sobie bez władzy i pomocy z zewnątrz. Indianie pogodzili się, że Amerykanie ich zgnietli, a młodzież nie rozumie starego porządku, bo wolą rozbijać się drogimi brykami, zamiast spokornieć i uszanować starszych. Ameryka nie jest już krajem dla starych ludzi, jak pisał McCarthy, ale państwem dla bogaczy, które nie traktuje biednych zbyt poważnie (na serio), bo świat poszedł do przodu, a banki stały się synonimem ,,amerykańskiego snu''. Stonowane kino, z nieprzeciętnymi ujęciami kamery, z muzyką country, z nostalgią o czasach, których nie można przywrócić.




Miejsce 6. Julieta (reż. Pedro Almodóvar)



Nie da się ukryć, że kobiety stanowiły o sile 2016 r. - na nich skupiałem wzrok, kręciłem się po sali kinowej w oczekiwaniu na żeńską postać, próbując nawiązać sensualny kontakt. Tytułowa Julieta jest wypalona wewnętrznie. Straciła męża, córka odeszła bez słowa wyjaśnień, a przyjaciele wyparowali - pozostała sama ze swoim problemem. Poznajemy ją jako zmęczoną kobietę, którą dręczą wspomnienia, nierozwiązane sprawy z przeszłości oraz życiowe ,,porażki''. Bolączki odcisnęły piętno na jej twarzy - niegdyś piękna i pogodna - obecnie obolała bądź zrezygnowana. Almodóvar pokrótce zagłębia się w psychikę kobiet oraz sprawy dotyczące damską część widowni, co nie zmienia faktu, że jako facet bawiłem się przednio. Cofamy się wstecz odkrywając meandry smutnej historii o tym, że nadopiekuńczość prowadzi do desperacji i ucieczki dzieci, iż będąc blisko drugiej osoby nie znaczy, że znamy ją na wylot, ba, możemy nic o niej nie wiedzieć, bo człowiekowi się zdaje, że rozmowy załatwią potrzeby innych. Zapominając, że trzymać kogoś pod kloszem, to jak skazać na wyrok niesłusznie oskarżonych. Ale pod warstwą dramatu rodzinnego kryje się drugi wątek - kobiecych tajemnic. Niewiedzy wynikającej z buty czy wywyższania się.

Film o fałszywej kindersztubie, o przeciwległych ideach córki od matki, o niezrozumieniu uczuć i ludzkich relacjach, które nigdy nie będą idealne i trzeba się z tym pogodzić. Kolorowa fantazja z nadzieją o odbudowaniu familijnego porozumienia. Nie sili się na wielkie kino, co więcej - wygląda jak depresyjna telenowela. Być może dlatego, że życie Juliety nie nadawałoby się na kryminał czy thriller, bo za dużo tu gawędy o miłości, samotności wynikającej ze sprzecznych oczekiwań środowiska czy komentarza na temat banalnej rzeczywistości, gdzie dramaty są wyśrubowane, a kłótnie zbędne, jak przełożona kartkówka z matematyki. ,,Julieta'' ma najlepsze zakończenie ze wszystkich filmów, które widziałem w 2016 r. - urywa się z wyczuciem i przekonaniem, że naprawa losu jest kwestią akceptacji. Jeśli zaakceptujemy bliskich, takimi, jakimi są - zatrzymamy koleje cierpienia.




Miejsce 5. Fusi (reż. Dagur Kari)


Największa niespodzianka roku. Dlaczego? Ponieważ głównym bohaterem jest introwertyk (a to już wyróżnienie, bo nie często mam z nimi do czynienia na dużym ekranie). Fusi mieszka z mamą, z którą tworzy toksyczny związek oparty na przywiązaniu. Ma pracę, ale nie wychodzi do ludzi. Czas wolny poświęca pasji. Koleguje się z małą dziewczynką, która nie ma z kim się bawić, więc dorośli, jak to dorośli - uważają, że jest dziwakiem skoro zgadza się poświęcić czas obcemu dziecku. Fusi jest postacią dramatyczną, z kilku powodów - cierpi na otyłość, młodsi koledzy z pracy dokuczają mu, żeby pokazać, jacy oni wspaniali, a nie wiedzą, że są po prostu żałośni żerując na ludzkiej odmienności. Chce kochać, jak każdy zdrowy człowiek, ale z trudem wychodzi ze skorupy. Stara się iść na lekcje tańca, żeby ,,odblokować'' wycofanie społeczne. Widzowie mogliby rzecz ,,nieudacznik'', ale nie mamy podstaw. Jest sympatyczny, nieśmiały, to prawda, ale kibicujemy i życzymy szczęścia.

Fusi poznaje kobietę, a potem ,,akcja'' nabiera tempa i przeobraża się w film o nieprzystosowaniu do życia, o wzajemnym uzależnieniu, o zmianach, które są potrzebne, jeśli chcemy wyjść z sytuacji patowej, nie tkwiąc w martwym punkcie, unieszczęśliwiając się przez ograniczenia. Jako widz uwierzyłem, że nikt nie jest skazany na przegraną tylko dlatego, że komunikuje się z ludźmi odrębnym kodem. Nie każdy urodził się Gandhim, nie każdy ma słuch, jak Beethoven, nie liczni zostaną superbohaterami (ratując kogoś od śmierci), a w życiu zawsze trzeba wybierać - być sobą bądź ubierać maski. ,,Fusi'' nie stawia niewytłumaczalnych pytań, ale skupia wzrok na ludziach, którym należy się przyjrzeć i nie osądzać bezpodstawnie. Zakończenie? Dowolne do interpretacji. Ufam, iż nie jest za późno na człowieczeństwo. Oby.




Miejsce 4. Barany. Islandzka opowieść (reż. Grimur Hakonarson)



















Islandzkie kino z roku na rok coraz ciekawsze. Filmy o braciach przyjmuję z wielką aprobatą, ponieważ sam mam brata i wiem, jak to działa w rodzinie. Niezgoda rujnuje oraz przyprawia o złość. Skłócone rodzeństwo musi współpracować, jeśli chce ocalić owce, które hodują na co dzień. Ponoć wybuchnie epidemia, gdy wirus rozprzestrzeni się z owcy na owcę, więc eksperci zalecają zabić zwierzęta, nim będzie za późno. Żeby uratować hodowlę brat poprosi brata, by pomóc w ukryciu je przed eksterminatorem. Zimny pejzaż zostaje pokryty jeszcze zimniejszą reakcją ,,paniki'' lokalnej, a desperacka wieź między krewniakami zmienia się w nieodłączny opis o przywiązaniu do starych, niepraktycznych zasad i motywów działania. Bracia żyją w zgodzie z naturą, a nie potrafią dać sobie rękę na zgodę, jakby to był problem wagi światowej, ale widać, że obowiązuje ich kodeks, który dla przeciętnego człowieka okaże się niezrozumiały i lekko niedojrzały. Sceny, które z założenia mają śmieszyć - mogą wydawać się przygnębiające. Są ludzie, którzy po prostu wolą towarzystwo zwierząt.

Skandynawska temperatura udziela się tempu filmowi: jest surowo, bez pospiesznych dialogów i obrazu uciekającego do miejsca, gdzie coś się dzieje. Długie brody oraz symboliczne spojrzenia przyjemnie zastępują rozmowy, ale nigdy nie miałem wrażenia, że robi to po to, żeby utrudnić seans. Raczej świadomie unika mozolnych dialogów, a uczucia rysuje poprzez atmosferę Islandzkiej wioski oraz strach o owce, które stały się członkiem rodziny - nie mniej ważnym od więzów krwi. Nie ukrywam, że to kino dla wąskiej publiczności - dla osób, którym nie zależy czy film się spieszy z wątkami czy zwalnia, jak mu się podoba. Ma rytm, którego się trzyma. Ma temat, którego nie opuszcza aż do napisów końcowych, a sama historia o braciach nie ma na celu wywoływać burzy dyskusji o porąbanych relacjach wśród ludzi. Nie interesuje go powierzchowna waśń ani ciekawskie spojrzenia widzów - jest samowystarczalną produkcją, dla takich jak ja, którzy rozumieją, co się dzieje z ich braćmi, gdy za sobą nie przepadają z różnych, pokracznych powodów. 




Miejsce 3. Wróble (reż. Runar Runarsson)



To nie jest kolejny film o (durnych) nastolatkach, lecz o bolesnej rzeczywistości, która czasem przegina i robi nam przykrość bez powodu. Szesnastoletni Ari ma fantastyczny głos, więc zachwyca słuchaczy w kościelnym chórze. Tymczasem jego życie osobiste zostaje wywrócone do góry nogami, ponieważ matka postanawia wyjechać z nowym mężem do Afryki - odsyłając syna do biologicznego ojca, który, powiedzmy szczerze, ma w nosie jego obecność i wrażliwą duszę. Jego staruszek to hedonista, z wieczną potrzebą alkoholizowania się i chęcią balowania do rana, dlatego Ari nie odnajduje się, ponieważ nie przywykł do otoczenia, w którym imprezuje się do upadłego. Jedyną pociechą jest dawna koleżanka, którą zawsze darzył sympatią - od razu podejrzewamy, że miał miłosny akt. Pomaga rozeznać się w terenie łapiąc nowe znajomości starając się zrozumieć rówieśników, aby wkupić się w łaski nowego świata. 

Bolesne dorastanie jest jednym z głównych powodów, dla którego warto poświęć czas, ponieważ został zrealizowany po europejsku - bez łopatologii, hollywoodzkiego upraszczania problemów czy sztucznych dialogów z aktorami-amatorami. Znienawidzone postaci nie są jednowymiarowe - ojciec Ari'ego otrząsa się z pijackiego snu, by dojrzewać jako ojciec-opiekun, którego nie musiałby się wstydzić syn. Kobiety są silnikiem napędowym przyspieszającym rozwój męskości, a wredna, oschła atmosfera powodująca mdłości czy będąca przyczyną pogłębiającej się samotności może okazać się lekiem na przełamanie nieśmiałości czy zaniżonej samooceny. To drapieżny proces - skutki będą nieodwracalne, ale każdy z nas musiał uporać się ze szpetną twarzą dorastania.




Miejsce 2. Ostatnia rodzina (reż. Jan P. Matuszyński)



Polskie kino ma długą, pokrętną ścieżkę niezwykłych tradycji i wpadek. Kręcimy przeciętne komedie romantyczne, sensowne kino gatunkowe (przeważnie kryminały z amerykańską manierą) czy zaangażowane kino społeczne. Cóż, ,,Ostatnia rodzina'' jest autorską wersją (czy też wizją) rodziny wyklętej, jak francuscy poeci. Nie jest to film biograficzny, bo wyrywkowo przedstawia Beksińskich i to jeszcze w dość kontrowersyjnych metodach aktorskich (o czym można poczytać na forach internetowych). Ale reżyser, po mojemu, nie potrzebnie obrał na warsztat popularną rodzinę artystów, przez co widzowie biorą go za film o prawdziwych ludziach, zamiast traktować, jak uniwersalny obraz o familijnej spirali wzlotów i upadków. O sznytach relacji między bliskimi czy meandrach rzeczywistości, która okazała się ,,mało sensacyjna'', dlatego jednostki przerodziły się w twórców, by odejść zapamiętanym - utrwalając się w zbiorowej świadomości. Stając się symbolem zeszłej epoki.

Jest jak gorzka komedia: ,,Dzień świra'' zremasterowany. Doprawiony szaleństwem i duchoty w mieszkaniu, gdzie nie starcza miejsca dla trojga. Mamy partie komediowe, horror powszechności, jak w ,,Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela'' czy żar wylewnych scen dialogowych oraz kapitalne ujęcia statyczne w samochodzie. Tomek przejawia cechy osobowości borderline, a jego ojciec wygląda na mentora, którego po cichu zabija synowska pandemia, jedynie matka jest głosem rozsądku - głębokiego artyzmu wewnętrznego, którego nie przelewa na media informacyjne. Zagrożenie wisi nad nami, gdy w domu gotuje się od emocji i przeszarżowanego ego. Podgląda bez wstydu oraz szczypie po policzkach, a w tle realia, które przemijają wraz z ostatnią rodziną, o której wszyscy, podejrzanie, pamiętają.




Miejsce 1. Paterson (reż. Jim Jarmusch)



Bliski mojemu sercu. Zmagam się z codzienną prośbą, aby świat nie wydawał się płaski czy sztywny, jak naleśnik, lecz ciekawy, gotowy na śmiałe propozycje oraz poetycki stan duch, jak wiersz napisany pod wpływem natchnienia, jak uczucia wydobyte podczas smacznego posiłku lub w trakcie hipnotycznego spojrzenia z kobietą na drugim końcu korytarza. Jarmusch nakręcił film o mnie. O człowieku celebrującym najdrobniejsze czynności. Podobnie, jak bohater ekranu - piszę teksty dla osobistej satysfakcji, aby zgłębiać własny umysł czy duszę. Jarmusch uczy obserwacji, bo w nieoczekiwanych chwilach odnosi się do poprzednich dokonań filmowych, a jednocześnie kusi, by zachwycać się miejscowym wodospadem lub skrawkami wypowiedzi pasażerów w autobusie, które potrafią przywlec uśmiech na twarzy - rozumiejąc drugą osobę bez jej poznawania. ,,Paterson'' ma coś z twórczości Ozu, którego kocham jako artystę - jest symbiozą oraz kumulacją wszystkich smaków, jakich doznajemy w życiu. Starając się znaleźć radość w mikroelementach rzeczywistości. Próbując zgłębić arkany szczęścia za pomocą rutyny oraz odtwarzania schematów, do których przywykliśmy - przynosząc pocieszenie bądź oddech od niepokoju wewnętrznego, gdyż bez pukania potrafi nachodzić człowieka, jak staramy się za mocno, co widać po Laurze (partnerce tytułowego Patersona).

Jim Jarmusch mógł ulec patynie, zawieszając się w pustostanie czy w pustosłowiu, w niedźwięcznych nutach, gdzie ,,Paterson'' stałby się pretensjonalnym wyrobem bez cienia szansy, że go polubimy, ale unika nieszczerych tez oraz kompromitujących tyrad. Jest sobą, nawiązuje prywatną rozmowę z widzem, jakby stał na uboczu przystanku autobusowego, szepcząc: nie pomijaj niczego - delektuj się pogadanką w barze. Kierowca autobusu, to trafny bohater, bo podobnie jak on, jesteśmy skazani na pętlę - odwiedzając tych samych ludzi czy maszerując po drodze, po której stąpaliśmy wczoraj. Jeżdżąc po trasie, którą znamy, ale wciąż odkrywamy drobne poszlaki, coś czego nie dostrzegliśmy, a jest ważnym detalem, by zrozumieć miejsce, do którego uczęszczamy lub oglądamy z oddali. Muszę przyznać, że na cichej przystani odnajdzie pasażerów, którzy zabiorą się z Jarmuschem na przejażdżkę, aby sprawdzić czy nadajemy na identycznych częstotliwościach - w przeciwnym razie widzowie odpadną i powiedzą ,,pa, pa'' nie wsiadając nigdy więcej do magicznego autobusu.





Pozostałe filmy, które brałem pod uwagę: Alicja po drugiej stronie lustra, Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, Batman: Zabójczy żart, Big Short, Bone Tomahawk, Bridget Jones 3, Carol, Cloverfield Lane 10, Creed: Narodziny legendy, Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii, Człowiek, Egzamin, Gdzie jest Dory, Głośniej od bomb, Hardcore Henry, Jak uratować mamę, Jestem mordercą, Kamper, Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów, Księga Dżungli, Kung Fu Panda 3, Kwiat wiśni i czerwona fasola, Lobster, Łotr 1. Gwiezdne Wojny, Pitbull. Nowe porządki, Nasza młodsza siostra, Nawet góry przeminą, Nienawistna ósemka, Nowy początek, Obecność 2, Oddychaj, Osobliwy dom Pani Peregrine, Pasażerowie, Piknik z niedźwiedziami, Pokój, Przełęcz ocalonych, Sausage Party, Sekretne życie zwierzaków domowych, Spotlight, Sprawiedliwy, Syn Szawła, Tarzan: Legenda, Warcraft: Początek, Widzę, widzę, Wszystkowidząca, Zabójczyni, Zanim się pojawiłeś

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz