piątek, 16 października 2015

Life is Strange - Life is Brutal?



Miałem o tym pisać po premierze piątego epizodu ,,Life is Strange'', ale ciekawość zdominowała moją osobę i dlatego robię to, czego unikałem. Nie mogłem się powstrzymać. Odpaliłem cztery epizody - przechodząc je w ciągu dwóch dni - by nie móc doczekać się finału, który pojawi się 20 października. Mój błąd, bo mogłem zacząć od 18 października, zdążyłbym się wyrobić. Ale nie mogłem przewidzieć, że z dziecinnym polotem śmigałem między rozdziałami przygody nastolatki? (wygląda jak nastolatka, choć skończyła osiemnastkę) w szkole sztuk pięknych.

,,Life is Strange'' zaczyna się jak thriller. Jakieś szalejące tornado, młoda, samotna dziewczyna błąkająca się wokół latarni. O co chodzi? - Zastanawiam się, po czym ląduje w szkolnej ławie. Zaskoczenie. Jestem uczennicą, która specjalizuje się w robieniu selfie. Mam na imię Max. Pozwólcie że na jakiś czas stanę się dziewczyną, pisząc w osobie żeńskiej! Przede mną objawia się lekcja fotografii prowadzona przez pana Jeffersona - ponoć świetny wykładowca, który nie wiedząc czemu, przyjmuje posadę w akademii Blackwell o niskim prestiżu, do której wstąpiłam. Omyłkowo potrącam coś z ławy - ehe, nadchodzą kłopoty. Jefferson zadaje mi pytanie na jakiś temat, ale koleżanka obok, Victoria, wie więcej niż szara myszka z pamiętnikiem, taka jak ja, gdzie zamieszczam wszystkie wydarzenia, które miały miejsca (małe wtrącenie - zapiski wyglądają młodzieżowo, język slangowy uwypukla różnice między profesorem wypowiadającym się na lekcji, który posługuje się gwarą zawodową). Nie znam odpowiedzi na pytanie Jeffersona, ale jeszcze zdążę się odegrać. Podwójnie.



Oho, słyszę dzwonek. Wychodzę na korytarz - zaczynają się napisy początkowe. Rozglądam się. Zaginęła niejaka Rachel Amber, w sprawie której podejmiemy śledztwo niebawem. Jakieś ulotki, zapowiadana impreza, mam za zadanie zrobić zdjęcie na konkurs, cudnie. Idę do damskiej toalety. Myję twarz i zaglądam do kąta. Skąd się wziął motyl? Ląduje na wiaderku. Wyciągam aparat i cykam zdjęcie. Kolejne kłopoty. Jakiś podenerwowany młodzian wchodzi do łazienki, a za nim Chloe - niebiesko włosa punkówa. Sprzeczają się, by... jako gracz wrócić do klasy? Sen śniony we śnie? Dobra. Chyba przewiduję przyszłość. Co więcej - potrafię manipulować czasem! Ekstra - Mógłbym piać z zachwytu, ale jak wiadomo, dostajemy super moc, po to, żeby się nie wygłupiać, lecz zmieniać zdarzenia, które są niemiłe. Po raz pierwszy skorzystałem z nowego daru, by odpowiedzieć na pytanie pana Jeffersona i przechytrzyć Victorię, z którą się nie lubimy. Biegiem do łazienki, by spowodować efekt motyla. 

Nie zdradzając szczegółów. Wsiąkam w świat geeków. Moim przyjacielem jest Warren - miły, sympatyczny ,,dzieciak'', który pomaga mi, jak jestem w opałach (na marginesie: podkochuje się w Max?). Pierwszy epizod to ciąg luźnych rozmów, nie każda mająca wpływ na fabułę. Nie trzeba z wszystkimi rozmawiać, ale warto! Pamiętnik uzupełnia się automatycznie, gdy jesteśmy uczestnikami ważnych wydarzeń. Mam wgląd do zdjęć, jakie chcę wykonać (w formie podpowiedzi, np. określony ptak, który ma się znaleźć na fotce). Uczę się nowej zdolności. Jeśli popełnię błąd - wystarczy, że cofnę się do chwili, gdzie nastąpiła zła odpowiedź lub reakcja (lewy górny róg informuje kropką, gdzie należy zatrzymać). Unikam negatywnych wzorców i zamiast gnoić Victorię, pocieszam ją, gdy dochodzi do incydentu. Ponownie widzę się ze starą przyjaciółką Chloe, poznaje skejtów i mam niezły ubaw, kiedy Alessa dostaje piłką. Ale od czego mam cofanie czasu? Nie bądźmy okrutni. 



Nie wiedziałem, czego się spodziewać po pierwszym epizodzie. Gra nie wymaga pośpiechu (nawet w trakcie podejmowania słusznych decyzji). Nikt nas nie goni. Spokojnie spaceruję po kampusie poznając uczniów i kadrę nauczycieli (w tym dyrektora, który wydaje mi się obojętny). Mieszkam w internacie, który jest połączony z uczelnią. Wyjeżdżam w miasto, gdy mam ochotę na gofry belgijskie. Ach, nie wiedziałem, że życie studenckie może być tak przyjemne. Sielanka trwa krótko, bo w amerykańskim miasteczku Arcadia Bay w stanie Oregon nawiedza fala nieszczęść: okazuje się, że nadchodzi apokalipsa. Koniec świata! Czaicie to? Muszę zapisać do pamiętnika. Czyżby miało nadejść wyśnione tornado?

W drugim epizodzie poznaję wszystkie postacie, jakie powinienem znać. Dzieje się więcej, w ogóle dręczą Kate z katolickiej rodziny, bo na imprezie przeholowała - więc idioci wrzucili do internetu jej brudy (skądś to znamy?). Ruszają poszukiwania Rachel Amber - zrozumiały nacisk fabularny, gdyż to ona napędza akcję. Chociaż przyznam, że zaintrygował mnie wątek śledczy. Dowiadujemy się szokujących informacji, które będą miały wpływ, jak postrzegamy innych (szkoła sztuk pięknych również ma mroczne sekrety). Podczas gry będziemy mieli szansę być włamywaczem, złodziejem, podglądaczem, podsłuchiwaczem, detektywem, fotografem, superbohaterem i co tam jeszcze? Nie pamiętam. Dobrych gier dla nastolatków nie ma za wiele. ,,Infamous: second son'' miał kretyński scenariusz, ,,Obscure'', to horror klasy B, gdzie poziom żartów zniżał się do obscenicznych uwag i szeregu bluzgów, do tego bohaterowie: ptasie móżdżki z niepełnosprawnymi komórkami myślowymi. Więc na tym poletko ,,Life is Strange'' jawi się jako guru, wzór do naśladowania. I ja wiem, że bazuje na kliszach, sięga po popkulturę, z którą na co dzień młodzież ma do czynienia, potrafi zaatakować wtórnością i kiczem (odwzorowując amerykański sposób myślenia), ale wiecie co, zlewam to, bo bawiłem się wybornie.



Radocha płynie, kiedy dostajesz sms-a od kumpeli albo od mamy, która pisze ci, że jest z ciebie dumna. Często z zabawnymi komentarzami od Warrena. Chyba, że ktoś ci grozi, więc wyślą ci wiadomość z numeru zastrzeżonego. Bawi i cieszy mnie to, że uczennice podkochują się w nauczycielu, że przyjaciółki trzymają się razem, pomimo urazy. I tylko czasem masz wrażenie, że twórcy celowo wystawiają cię na próbę, żebyśmy mogli pobawić się czasem. Albo manipulują skryptem scenopisarskim, żeby wzniecić puste emocje. Ratujesz ludzkie życie, by w między czasie pstryknąć zdjęcia wiewiórkom. Cóż za wspaniała korelacja i nieoczekiwana współzależność. Najmocniejszym atutem ,,Life is Strange'' jest, nie ukrywajmy, nośny temat (bazujący na młodzieżowych filmach, takich jak ,,Efekt motyla'', do którego bezpośrednio nawiązuje) oraz bohaterki. Max była dobrym wyborem, gdyż jest ona zwyczajną, niewyróżniającą się z tłumu ,,hipsterką'' (łatka przypięta przez popularnych uczniów), więc z takimi postaciami łatwo się identyfikować - szczególnie młodej osobie. Warto zwrócić uwagę na Chloe - jej ubiór, styl i charakter, plus za niebieskie włosy, które czarują oraz nadają jej aurę buntowniczki. W głównej mierze to ona decyduje, że chcesz w to grać - nie koniecznie dla fabuły, która instynktownie podkrada motywy z kultury młodzieżowej.

Siłą produkcji są proste dialogi, niesilące się na wybitność, więc przekleństwa występują w dozwolonej ilości. Są decyzje, które mają ogromny wpływ na otoczenie i ludzi, z którymi nam przyjdzie współpracować. To wystarczy, żeby zaangażować się w małe dramaty akademii Blackwell. Doprawdy, nie wiele trzeba. Odkrywanie tajemnic, poznawanie nowych osobników czy modulacja czasem jest na tyle wkręcająca, że nie uświadczyłem smęcących myśli o tym, żeby wyjść do pulpitu. Gra nie ma w zwyczaju toczyć się w obrębie jednego gatunku: przemierza komedię, dramat, przekrada się w film obyczajowy, stara się nawet być sensacyjny, ulega trendom Sci-Fi i bezczelnie staje się dreszczowcem z tanich książek za dziesięć złoty. Miszmasz i bigos w jednym. 



W ,,Life is Strange'' wybacza się każdą wadę, bo na rynku gier wideo nie ma żadnej fascynującej przygody dla kogoś, kto lubi klimaty uczelniane. Większość z nich opiera się na tępej rozwałce, przemocy i masowej głupocie. Asymilując zadumę, żeby gracz nie musiał myśleć i wytężać makówki. ,,Life is Strange'' tak czy owak wpada w sidła banału oraz chaosu gatunkowego, ale robi to bez spinki. Bawi się utartymi schematami, pokazując, że interaktywne powieści wciąż mogą zaskakiwać i zatrzymać na długie noce. 

Graficznie przypomina komiks. Niedbałe tła oraz przywiązanie do małych przedmiotów. Plądrując pokoiki w poszukiwaniu obciążających dowodów zauważamy podobieństwa, że strony internetowe wzorowane są na facebooku czy g-mailu. Zapożycza wiele patentów, które są wyrwane z naszej rzeczywistości. To by było na tyle w dzisiejszym programie. Czekam na ostateczny rozdział, w którym koniec świata jest bliski?

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz