poniedziałek, 16 września 2024

Eden - Fałszywe bramy do nieba


Ach, wielkie nadzieje, wielkie nazwiska, i klaps. Ekwadorska wyspa i mityczny raj tonie, jak niegdyś Atlantyda. To dwugodzinny, zmurszały kawałek kina nie przewidujący, jak podkopuje własne idee. Najłatwiej zrozumieć jego nieporozumienie, kiedy słuchasz Niemców, którzy przemawiają łamanym niemieckim, a kinowe doswiadczenie przypomina wiejski targ oraz teatr, bo każda z postaci chce się wzajemnie przekrzyczeć i udowodnić sobie, że zasługuje bardziej na urojony raj, z którego wolisz wypłynąć, niż zostać i użerać się z fałszywymi ludźmi. 

Piękne widoki, spokój, nowy rozdział w książce, jak w tej historii z DiCaprio w filmie ,,Niebiańska plaża" (2000). Sielanka, kwiaty, łąki i zabawa, lecz ekwadorski archipelag przedwcześnie zamienia się w pobojowisko. Zakładając fałszywe maski czy niewłaściwie szacując słowem. Garstka emigrantów ucieka z betonowej cywilizacji, by dowieść, że ludzie cywilizowani są nienormalni. On, z niemieckiej rodziny (Daniel Brühl) - mężczyzna po czterdziestce o duszy kolonizatora. Ona (Sydney Sweeney) - młoda, perfekcyjnie usługowa oraz ugodowa czyta w prasie o rodakach, którzy wynieśli się z miasta na bezludny kawałek na mapie świata, by wieść mityczne życie. 

Trafiają do bram niebios, gdzie na przeciw, na spotkanie wychodzi pionierski filozof Friedrich (Jude Law) i jego żonka Dora (Vanessa Kirby). Tutejsza spuścizna roślinna na wyspie Floreana jest średnio tolerowana, a na bagnach roi się od paskudnych komarów, które czekają, aby cię zaczepić. Pal licho, że twórca przedwcześnie porzuca pomysł, aby żyć w harmonii z naturą, aby snuć społeczne zaniedbanie i rozpad wspólnoty, bo przecież widz musi ujrzeć robotniczą intrygantke, która mentalnie egzystuje ze świadomością, że podziały są nieuniknione. Prezentując pewną utopię, która niezręcznie przypomina kiepskie, lub za długie seriale w stylu ,,Zagubieni", gdzie scenarzyści sami nie wiedzą, o co chodzi w fabule, więc dorabiają ideologię.

Na scenę wkracza baronowa Wagner Wehrhorn (Ana de Armas), która marzy o luksusach, jak blondynka z ,,So Blonde", która po wybudzeniu na plaży zamierza budować kurorty. Różnica jest taka, że tam była komedia, a otrzymujemy dramat z powikłaniami. Niby autor sugeruje, że państwo zarządzający wyspą stosują nową filozofię, to na dobrą sprawę, są ofiarami zgniłego, niepraktycznego systemu przetransportowanego z dumnie nazwanej niegdyś cywilizacji. Popadając w skrajny ideał nadczłowieka. Chwaląc sobie niemieckich filozofów, bo przecież tylko w Niemczech mamy wielkich myślicieli. Co gorsza - rzuca filozofią nie stosując się do niej, to raczej karykatura Schopenchauera, niż odwyk po totalitarnym XX wieku.



Pory roku zmieniają się, ale nie zmienia się narracja. Nie prowokuje do pytań, ani nie przekazuje wiadomości, dlaczegóż ci ludzie wolą gnić czy rozpadać się wśród jaskiń, miast urzędować w plebejskich mieszkaniach. Co prawda miejsce akcji ma tuż po kryzysie gospodarczym, po depresyjnych latach 20. ubiegłego wieku, ale jest on mglisty, jak mgliste jest spojrzenie na ludzi spoza okręgu robotniczego. Stosuje obrzydliwy, wyczerpujący klasizm oraz społeczną dychotomię i jej zakłamaną ułomność. Gdzie nie ma soczystych komentarzy, jak społeczeństwo niefortunnie polaryzuje się na wrogie obozy. Wkracza na tę piękną wyspę, żeby prowadzić do beznamiętnej wycieczki po archipelagu oraz wojny bez kłów. Izolacja staje się dosłownie spaczeniem psychologicznym, a nie zapowiedzianym wyzwoleniem. Otwarte konflikty byłyby skuteczne, gdyby nie fakt, że autor niczego nie pogłębia i stosuje zero-jedynkowe chwyty światopoglądowe, wręcz na poziomie mentalnej ameby, co osłabia odbiór treści.

Jego dystopijna utopia przeradza się we wzajemne koło nienawiści, dla samej uciechy, żeby coś się działo. Południowo-amerykański klimat gnije na rzecz europejskiej dekadencji. Osadnicy nie potrafią dojść do wspólnego porozumienia, a ich mityczny raj, to atrapa dla barbarzyńców. Wygląda, jak przestarzała mroczna baśń, która zapomniała o budowaniu konstrukcji, napięciu między rywalami oraz podziela sztuczny podział w społeczeństwie czy efekciarstwo pustych intryg. Napuszona baronowa, to wzdrygający alarm, że wszystko zepsuje.

Faszystowskie Niemcy rodzą się na tej małej wyspie, gdzie dochodzi do zdrady lub porażki narodu. Zamienia się przedwcześnie w operowy spektakl bez duszy, gdzie polowanie na ludzi jest prymitywne, jak sami bohaterowie, którzy nie dojrzeli, aby stać się ucywilizowanym człowiekiem w dziczy. Problem jest może taki, że za kamerą stanął Amerykanin, a nie Europejczyk, który lepiej rozumie historię Europy. Film miał premierę w Toronto, a w Polsce na salach kinowych pojawi się wraz z początkiem nowego roku.

USA, 2024, 129'

Reż. Ron Howard, Sce. Noah Pink, Zdj. Mathias Herndl, Muz. Hans Zimmer, Prod. AGC Studios, Imagine Entertainment, Wyst.: Sydney Sweeney, Ana de Armas, Vanessa Kirby, Jude Law





0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz