wtorek, 9 kwietnia 2024

Mój pies Artur - Duch sportu zachowany

 


W kategorii niespodzianka roku, to ,,Mój pies Artur'' jest niewątpliwym liderem. Zero oczekiwań przed seansem, jakiś pies doklejony do miałkiego plakatu: pomyślałem ,,Ckliwe, koślawe kino dla cukierkowej rodziny''. I poniekąd nie mogę czuć się spełniony, ponieważ film ma kilka bolączek, które nie potrafił rozwinąć w trakcie burzliwej wyprawy po złoto olimpijskie, mimo to doceniam jego charakter, jak stara się udowodnić, że hart ducha jest ważniejszy od zwycięstwa. Nie unika manipulacyjnych chwytów, jak to bywa ze zwierzętami na ekranie, natomiast będę chwalił jego strukturalną podbudowę. 

Kojarzycie zawody Adventure Racing World Series? Jeśli nie - nie przejmujcie się. Też niczego nie wiedziałem, na temat szalonych zawodów, gdzie mamy sezon wyścigów w różnych konkurencjach, jak trekking, wioślarstwo, wspinaczka czy kolarstwo górskie. O, kochani - bałbym się wystąpić w sportach wytrzymałościowych. Moja kondycja z roku na rok słabnie, i to jeden z powodów, z których nie jestem osobiście zadowolony. Mistrzostwa Świata w Wyścigach Przygodowych był pomysłem Geoffa Hunta i Pascale Lorre, długoletnich kierowców wyścigowych. Wizja Hunta i Lorre'a została po raz pierwszy zrealizowana w Szwajcarii w 2001 roku, gdzie 41 zespołów wzięło udział w wyścigu Discovery Channel World Championship Adventure Race, który ostatecznie wygrał fiński Team Nokia Adventure. Drużyna z Nowej Zelandii, w tym Kathy Lynch, zajęła w tym roku drugie miejsce, amerykańska drużyna GoLite (w następnym roku przemianowana na Nike ACG) była trzecia.

Po krótkiej, wstępnej historii, jak wygląda przebieg fabularny? Otóż Mikael (w roli głównej Mark Wahlberg) uwielbiał niegdyś wyścigi przygodowe. Ostatnimi czasy niekoniecznie, ponieważ ostatnia przeprawa zakończyła się niepowodzeniem, gdyż jego drużyna utknęła w wyschniętym korycie rzeki. Teraz mieszka z żoną i córeczką w Kolorado - nie biorąc czynnego udziału w żadnych występach sportowych. I chociaż nie ma styczności z konkurencją regularnie ćwiczy, aby utrzymać sylwetkę (szerokie ramiona i mocna klatka piersiowa sprawia, że sportowiec ledwie mieści się w T-shircie, podobnie jak Wahlberg, który w każdym filmie gra twardych negocjatorów). Mimo przejścia na emeryturę postanowi wybrać się na imprezę, aby zetrzeć ujmę na honorze. Decydując się ostatecznie na to, co kocha i czego pragnie. Zamierza skraść show przebiegając morderczy maraton 400 mil na lądzie czy w wodzie - uczestnicząc w pięciodniowym szaleństwie? Brzmi, jak prawdziwe wyzwanie dla nieustraszonych pogromców eksploatując ciało do ekstremum. 

Mikael zbiera przedziwną drużynę. Kolegę z chorym kolanem (-serio?!-serio, serio). Jakiegoś zabawnego towarzysza, który spędza więcej czasu w mediach społecznościowych niż na siłowni (czy to przytyk do pokolenia generacji Z?) oraz imponująco zapowiadającej się córki słynnego wspinacza skałkowego o imieniu Olivia. Jego uroczy ton podkreśli pies, który w połowie produkcji stanie się głównym bohaterem? Tak, pies stanie się maskotką, która zadecyduje o losach spotkania. Mimo to wyścig w dżungli na Dominikanie, to seria wyczerpujących rozciągnięć mięśni. W samym sercu Karaibów wyskakuje futrzasty piesek i trafia prosto w serduszko naszych wychudzonych atletów. Król Artur - niepozorny zwierz stanie się kompanem, który podtrzyma na sumieniu w chwilach zwątpienia, będąc kompasem moralnym, a jednakowo, pewnego rodzaju słabością. 


To emocjonująca historia, gdzie więź zatacza coraz szersze kręgi, puls przyspiesza, gdy kaskaderka wchodzi w ruch, a kamera z ręki uchwytuje widowiskowe czyny na kajakach czy rowerze. Jak na historię opartą na faktach nie zabrakło kilku przeinaczeń. Przede wszystkim, nie wiedząc czemu, zamiast ekstremalnych popędów na Ekwadorze mamy występy mistrzowskie w Republice Dominikańskiej. Prawdziwy Michael, który naprawdę nazywał się Mikael Lindnord, był Szwedem. Ponadto produkcja pokazuje nam, zwłaszcza na początku, kilka scen z Arturem żyjącym jako bezpański pies, jedzącym ze śmieci i przeżywającym smutne chwile na ulicach Santo Domingo, które ewidentnie musiały zostać wymyślone bez żadnych realnych odniesień, bo nigdzie nie dokopałem się do źródeł (ktoś, coś wie?). Część informacji uzupełnia notka o rannym, zarażonym psie, ale to tylko fragment, który nie wiele wyjaśnia.

Naturalnie, nie ma co przejmować się wymyślonymi wątkami dla fikcji filmowej, ale bywa to kłopotliwe podczas zbierania dodatkowych informacji na poczet wypisywanej recenzji. Jedyne co wiem to, że Mikael na wybrzeżu Ekwadoru zaoferował klopsiki w puszce wiejskiemu psu. Pies podążał za drużyną przez resztę wyścigu. Czasami trzeba go było wyciągać z głębokiego błota, a podczas etapu spływu wskakiwał do wody i płynął obok, dopóki Lindnord nie wciągnął go na pokład, po czym opóźniał zaprzęg, wskakując z powrotem po ryby. Lindnord nazwał go Arturem na cześć króla Artura z Brytanii, ze względu na jego królewski wygląd.

Produkcja na przemian jest zabawna, zwłaszcza jak bohater historii coś tłumaczy Arturowi, co może, a czego nie robić, a małym natężeniem, zawirowaniami i nerwami, szczególnie rzuca się w oczy scena, jak jeden z towarzyszy zostaje zadekowany, zwisając nad dominikańską dżunglą (zawał gwarantowany!). Dwunożne istoty częstują psinę klopsikami, które rozdają organizatorzy imprezy. Biegamy po scenie pełnej wrażeń, gdzie naturalne plenery pozwalają uwierzyć w świat przedstawiony, który jest przewidywalny, a więź między człowiekiem a psem jest kategorycznie lojalna, to pozwala uwolnić rozpaczliwe uczucia, a bieg do mety staje się jedynie przystankiem do napędzającej siły duchowej, że warto poświęcać się dla innych. Wracając do tego, co mi się nie do końca podoba, to fakt, że ,,Mój pies Artur'' mógłby być czymś więcej, bo prawda jest taka, że porzuca drugoplanowe role na rzecz małego, sympatycznego, bezdomnego psa. Skupiając się tylko na relacji, widać to podczas finału, między Szwedem (tak, wiem, w filmie nie jest Szwedem) a czworonogiem, a szkoda, bo mamy plejadę przesympatycznych zawodników w tle, którzy nie zostali wykorzystani, jakbym sobie tego życzył. 

Przede wszystkim ,,Mój pies Artur'', to kino optymistyczne, którego brakuje w zalewie nihilistycznych treści z autorami o ponurych minach. Przywraca wiarę w nasze zdolności, pozwalając cieszyć się wyczynami sportowymi na krańcach psychicznego wyczerpania, a co ważne nie masz wrażenia, że sukces, to wartość sportowa. Od medali woli stawkę o przyjaźń, przyklaskując w bębny, że bez rodziny nie narodziłyby się żadne motywacje. W czasach, gdzie każdy chce być na szczycie, prowadzić komfortowe, wygodne życie, egzystując bez wewnętrznych wyzwań - ,,Mój pies Artur'', to woda na młyn dla zaciekłych sportowców, którzy w duszy tęsknią za rywalizacją oraz szczerą pogonią za samodoskonaleniem bez względu na końcowy wynik. Od premiery ,,Audi vs. Lancia'' nie poczułem zrywu, aby zapisać się na popisowe wyczyny, a duch sportu romansował z otwartą paszczą zwierzęcia, który bierze ,,nieformalny'' udział w dzikim przedsięwzięciu na Dominikanie. Chwalmy dzień sportowca, bo ,,Mój pies Artur'', to ratunek przed osiadłym trybem życia, wzmagający pasję w naszych kończynach.  

USA, 2024, 107'

Reż. Simon Cellan Jones, Sce. Michael Brandt, Mikael Lindnord, Zdj. Jacques Jouffret, Muz. Kevin Matley, prod. eOne Films, Lionsgate Films, Tucker Tooley Entertainment, wyst.: Simu Liu, Mark Wahlberg, Juliet Rylance, Bear Grylls



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz