Rysunek Enki Bilala. |
,,Paczka ulubionych komiksów'' to zbiór, seria historii obrazkowych z Argentyny, Iranu, Kanady, Francji, Polski, Portugalii, USA czy Węgier. Z dowolnego państwa na kuli ziemskiej, gdyż komiks ,,dorobił się'' na wielu ciekawych nazwiskach, które będę promował i zachęcał do czyjejś twórczości. Tytuły, które wymienię ukształtowały mój światopogląd na scenę komiksową. Jak przedstawieni autorzy sprawili, że pokochałem opowieści rysunkowe. Pojawią się obrazki dla dzieci, młodzieży czy dorosłych (z naciskiem na opcję trzecią, ponieważ wolę historie skierowane do osób starszych). Seria skierowana do ludzi, którzy chcą poznać komiks – czym jest to medium, i co ofiaruje w zamian. Celuję w różnorodność, dlatego wielogatunkowość to cecha, jakiej ulegnę.
,,Paczka ulubionych komiksów'' wskaże listę tytułów, które ja osobiście cenię – niekoniecznie zgadzając się z tym, co mówią inni, bo nie zawsze lubię to, czym zachwyca się czytelnik i krytyka. Mam nadzieję, że wybór, który dokonałem spodoba się zarówno osobom, które czytają komiksy od małego, jak i osobom, które mają awersję do historyjek graficznych...
Tytuł: Eksterminator 17
Rok wydania (świat): 1979
Rok wydania (Polska): 2016
Wydane jako: Album (liczba stron: 64)
Wydawca: Kurc (Polska)
Gatunek: Sci-Fi
Scenariusz: Jean-Pierre Dionnet
Rysunki: Enki Bilal
Francuski klasyk. Wiekowy komiks, co się nie zestarzał,
bo zadane w nim pytania pozostały uniwersalne do dnia dzisiejszego –
są kwestią dyskusyjną (sporną) - a rysunki, jak to u Bilala –
jedyne w swoim rodzaju. Prace Bilala biorę w ciemno, bo to artysta
– obok Jeffa Lemire czy Regisa Loisel – do którego mam zaufanie,
choć nie uniknął słabszych pozycji, ale wiadomo jak jest –
życie bez wpadek byłoby za idealne. ,,Eksterminator 17'' opowiada o
robocie-wojowniku, którego zadaniem jest wyzwolić maszyny spod
ludzkich władz. Tytułowy eksterminator to nie tylko zabijaka, ale
myślący android prowadzony ludzkimi uczuciami i religią
babilońską. Przemierzający planetoidy, aby uzyskać prawo do
wolności i wzajemnego poszanowania bytu. Czy sztuczne organy i ciała
mogą równać się ludzkiemu życiu – uważając ich za godnych
sprzymierzeńców? Czy roboty mogą stać się częścią ewolucji
człowieka?
Na te czy inne pytania stara się
odpowiedzieć Jean Dionnet. Scenariusz na pierwszy rzut oka wydaje
się oklepany, ale nigdy nie popada w komunalne teorie czy sofizmatyczne wypowiedzi. Komiks daleki od prostej space opery. Akcji
jak na lekarstwo, bo scenarzysta wraz z rysownikiem oddali się
naturze psychologicznej, teologicznej i semantycznej. Ludzie
przypominają roboty, a roboty ludzi, aż można się zastanawiać –
czy aby na pewno ludzie, których spotykamy na planszach są
rzeczywiści, stworzeni z krwi i kości? Czy jedynie dziełem rąk
ludzkich? Metafizyczna atmosfera nie pozwala się oderwać – krótki
to komiks, ale rysunki przykuwają dostatecznie długo, by się
zatrzymać i pooglądać osobne kadry z zaciekawieniem. Są
szczegółowe, przepełnione futurystycznymi pojazdami, technologią
i próżnią kosmiczną. Oderwane od realizmu i statyki. Treść
wymusza zaangażowanie czytelnika. Łatwo się pogubić, kto tutaj
stoi po złej stronie, a kto mówi, jak człowiek, a nie jak sztuczna
maszyneria. Do tego dochodzą prywatne osądy na temat świata,
gwiazd czy planet, więc niezgoda z czyimś zdaniem - gwarantowana.
Może kosmos podbije robot, a nie istnienie ludzkie, ale co w takim
razie, gdy maszyna stanie się ludzka i wrażliwa? Nadal będzie
robotem z imienia?
Tytuł: Gotham Central: Na służbie (tom 1 z 4)
Rok wydania (świat): 2011
Rok wydania (Polska): 2016
Wydane jako: Seria (liczba stron: 240)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Kryminał
Scenariusz: Greg Rucka, Ed Brubaker
Rysunki: Michael Lark
Nie znam nikogo, kto orzekłby, że
,,Gotham Central'' mu się nie podoba. To wyjątkowa seria, gdzie
mamy do czynienia z GCPD, czyli policją bez nadludzkich mocy, która
musi utrzymywać porządek w najbardziej niebezpiecznym miejscu na
Ziemi, czyli w mieście Gotham, gdzie Batman sprawuje samowolkę. To
komiks kryminalny, w którym poznajemy cały szereg ludzi mających
udział w makabrycznych sprawach, jak poszukiwanie gwałciciela. Zajęci szukaniem złodziei, terrorystów czy łapaniem zwykłych
obywateli, którzy sobie nagrabili według przepisów prawnych. Nie
zapominajmy też o superzłoczyńcach, z którymi regularnie mierzy
się człowiek-nietoperz. Na samym początku historii spotykamy Mr.
Freeze'a, jakby wyrwany z innej rzeczywistości, bo policja w starciu z
kimś więcej niż przypadkowym mordercą ma niemały kłopot ze złapaniem go i wsadzeniem do Arkham, do szpitala psychiatrycznego.
Gotham central sprawdza się jako
wymagająca rozrywka, oraz jako serial telewizyjny. Śledzimy ruch
naszych ulubionych policjantów (czy też policjantek) wspólnie
rozwiązując zagadki czy przestępstwa, jakie mają miejsca w
mrocznych dzielnicach Gotham. Realistycznie podchodzi do pracy w
policji – muszą zmagać się ze śmiercią swoich kolegów z
wydziału, wykonywać papierkową robotę, badać ślady i
przesłuchiwać świadków, by dowiedzieć się, kto stoi za porwaniem lub
incydentem w sklepie. A z drugiej strony dużo się dzieje –
policjanci nigdy nie odpoczywają, bo nowe poszlaki prowadzą do
kolejnych. Poza sensacją przyglądamy się, jak wygląda życie
osobiste naszych ulubionych postaci, z jakimi problemami muszą
radzić sobie poza pracą, gdy mają wolne godziny i nie ścigają
dziwacznych złoczyńców ubranych w karnawałowy strój. Niechętnie
współpracują z Batmanem – nie zamierzają się od niego
uzależniać, niekiedy policjanci zajmują się gorącą sprawą z
przyczyn osobistych, dlatego czują się usatysfakcjonowani, gdy sami
dojdą do rozwiązania zbrodni. Batman pojawia się, ale są to
pojedyncze kadry. Wzywają go tylko w ostateczności, gdy sprawa
wymyka się z rąk, dlatego nie polecam go osobom, które chciałyby
zobaczyć Mrocznego Rycerza, bo to nie ten komiks, gdzie ma najwięcej
do powiedzenia.
Gotham Central skupia się wokół departamentu policji. Spotkania z ćpunami i rzezimieszkami, to dla nich chleb
powszedni, dlatego nie brakuje silnych charakterów, a każda z
postaci w policji ma charakterystyczne cechy np. nietuzinkową
fryzurę czy odmienny kolor skóry, okazałą posturę czy łysinę.
Ciężko byłoby ich nie rozpoznać. Pomału poznajemy tę zgraną
ekipę, jednych polubimy – drugich nieco mniej albo wcale. Rysunki
nie są jakoś szczególnie zapadające w pamięć – może nawet
lepiej, gdyż rozpraszałyby nas od czytania kryminalnej intrygi,
która nie maleje, a wzrasta z kolejnym odcinkiem komiksu. To komiks
skupiony na mocnym, przemyślanym scenariuszu, który układ
graficzny traktuje jako drugi plan, ale nie powiedziałbym, że jest
to słaby rysunek – Gotham Central wygląda jak neo-noir. Klimatyczny,
utrzymany w półcieniach oraz w ostrych, kontrastowych światłach.
Zapuszczanie się nocą nigdy nie jest bezpieczną opcją dla osób, które mieszkają w Gotham. Koniecznie
zapamiętajcie nazwisko Ed Brubakera, bo jeszcze nie raz zawita na
mojej liście.
P.S. W Polsce pojawiły się dotychczas dwa tomy. Pozostałe pojawią się w 2017 r. Czekamy!
Tytuł: Pixy
Rok wydania (świat): 1992
Rok wydania (Polska): 2005
Wydane jako: Album (liczba stron: 72)
Wydawca: Kultura Gniewu (Polska)
Gatunek: Komedia
Scenariusz: Max Andersson
Rysunki: Max Andersson
Pierwszy szwedzki komiks na liście. Pora na odrobinę humoru. ,,Pixy'' to
odjazdowy, postrzelony komiks dla wariatów, którzy lubią absurd,
groteskę i szaleństwo pomysłowe. Wyobraźcie sobie odlotowy
komiks, gdzie płody wąchają klej i strzelają z bazooki, gdzie
pieniądze piją alkohol, ludzkie ciała są na sprzedaż, budynki
mają ludzkie twarze, a kartony z mleka przewidują przyszłość.
Ostro, co? Jest tego więcej, ale nie będę wymieniał wszystkiego
po kolei, bo nie oto w tym chodzi. Jeśli macie gorszy dzień –
sięgnijcie po ,,Pixy'' – gwarantuję poprawę nastroju. Historia
jest pretekstowa, choć opowiada o parze kochanków z marginesu
społecznego, która dowiaduje się, że ich wyskrobane dziecko –
żyje!
To nie fabuła jest najważniejsza, ale
łańcuszek gagów, prześmiewczych scen, mocnych dialogów,
ciekawych postaci i przede wszystkim zabawa bez ograniczeń. Twórca
się nie ogranicza, przez co lądujemy w środku pokręconego humoru
– bardziej dla dorosłych niż dzieci. Gadające płody i samotne
bloki są wisienką na czubku zwariowanych przebojów, aczkolwiek nie
zabrakło śmiechu przez łzy – Max Andersson wnikliwie między
wersami boleje nad światem, gdzie ludzie pozwalają sobie odbierać
czas, pieniądze czy szczęście. Jest taka nutka dramatu, bo wiele
komicznych scen można by przemodelować na tragizm, ale twórca tego
unika i serwuje niesmętne obrazki – tylko poprzez śmiech zdajemy
sobie sprawy, ile jest w tym prawdy i przykrej rzeczywistości.
Czarno-biały kadr zupełnie nie przeszkadza, bo uwydatnia prostotę
treści i formy. Jest w tym urok, a czasem podkręca zwichrowany
humor. To bezkompromisowa zabawa na deszczowe, ponure dni czy noce.
Nie zmieni twojego życia, ale rozluźni, rozbawi i da poczucie, że
nigdy nie jest źle, nawet jak jest najgorzej. Humor nie dla każdego,
ale fani Monty Pythona, Bustera Keatona czy braci Marx powinni czuć
się zadowoleni z zakupu.
Tytuł: Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona - Esencja/Romantyzm - wydanie kolekcjonerskie
Rok wydania (świat): 2007 (osobno, bez kolekcjonerki)
Rok wydania (Polska): 2015
Wydane jako: Album (liczba stron: 88)
Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe (Polska)
Gatunek: Komedia kryminalna
Scenariusz: Grzegorz Janusz
Rysunki: Krzysztof Gawronkiewicz
,,Przebiegłe dochodzenie Ottona i
Watsona'' tętni polskością. Cytaty z Mickiewicza czy spacer po
Łazienkowskiej stanowi element kultury w dziele Janusza i
Gawronkiewicza. Nie byliście nigdy w Warszawie? – nie szkodzi –
komiks ,,oprowadzi'' was po mieście i pokaże m. in. Pałac Kultury,
Bibliotekę Uniwersytecką czy Plac Zamkowy. Głównym bohaterem jest Otto – detektyw pijaczyna, który lubi zaglądać do
kieliszka i kopcić na potęgę. Jego partnerem jest przemiły szczur
Watson – niezwykle inteligentny, pomocny w śledztwie, gdy wymaga
tego sytuacja. Razem prowadzą biuro detektywistyczne, co niegdyś
należało do pracowni kapeluszy. Otto Bohater żegna się ze swoim
przyjacielem Aptekarzem - uczestnicząc w jego oficjalnym pogrzebie. Potrafił
on zamieniać książki w napój - pomagając przyswoić wiedzę
poprzez wypijanie słów...ów wynalazek przeszedł do historii wyraźnie zbierając sprzymierzeńców i krytykę.
Nasi dzielni towarzysze mają dwie
sprawy do rozwikłania. Jedna ma coś wspólnego z niebieskim
światłem, druga z romantyzmem, czyli epoką w polskiej literaturze,
bo najwyraźniej Minister Kultury postanowił, że w Polsce wskrzeszą
XVIII-XIX wiecznych poetów czy kompozytorów, aby szerzyć sztukę.
Panowie Janusz/Gawronkiewicz czerpią przyjemność z motywów
popkultury przedstawiając nowy rodzaj Sherlocka Holmesa – który gada do szczura, szukając rozwiązania w przypadkowych skojarzeniach,
będąc rozrzutnym kawalerem, któremu podobają się żarty o
wampirach oraz zabawy z bronią. Komiks kryminalny, ale z ogromnym
dystansem i przymrużeniem oka. Niepozbawiony komedii i komentarza
społecznego na temat kultury i słowiańskiej tęsknoty za pięknem.
Rozrywka na wysokim poziomie.
Niewulgarna, za to korzystająca z dobrodziejstwa czytelniczego –
promująca literaturę, zabytki miasta, zapomniane przeboje czy
naukę.
Tytuł: WE3
Rok wydania (świat): 2004
Rok wydania (Polska): 2006
Wydane jako: Album (liczba stron: 104)
Wydawca: Taurus Media (Polska)
Gatunek: Sci-Fi, Wojenny
Scenariusz: Grant Morrison
Grant Morrison, zwany Szalonym Szkotem,
napisał scenariusz o zwierzętach zamienionych w broń na usługach
rządu. Pies, kot oraz królik dostają biomechaniczny skafander,
ludzką mowę (ale zrobotyzowaną i spłyconą do kilku słów, tj:
biec, smród czy człowiek), a także zdolność do pracy zespołowej,
by unicestwiać wybrany cel. Dosyć pokręcona opowieść o ucieczce
z bazy wojskowej i poszukiwaniu domu przez zwierzęta, które nie
miały wyboru, bo zostały potraktowane jako narzędzie armii. Z
racji swoich małych gabarytów – historia szybko nabiera tempa,
jak również prędko się kończy i pozostawia czytelnika z myślą
,,mogłaby to być dłuższa, bardziej rozbudowana powieść
graficzna''. A szkoda, bo ,,WE3'' ma sporo ładunku emocjonalnego.
Niczemu nie zawinione pupilki domowe zabijają nie tylko z
konieczności, ale także w obronie własnej. Gdy są ścigani przez
żołnierzy, a opinia publiczna nie wie, czym się zajmują eksperci
od prowadzenia wojen – zwierzęta stają się wrogiem publicznym
oraz niebezpieczną trójcą zagrażającą ludzkiemu życiu.
I myliłby się ktoś, że jest to
jedna z tych dziwacznych historyjek, gdzie zwierzęta w
,,przebraniu'' biorą odwet za krzywdy wyrządzone przez dwunożne
osobniki – nie, jest to głębsza historia o relacji między
czworonogiem a ich właścicielami. Między człowiekiem a ukochanym
zwierzątkiem. ,,WE3'' jest brutalny, a widok oderwanej głowy
towarzyszy czytelnikowi co najmniej kilka razy. Pomimo krzykliwej
formy, gdzie oglądamy przemoc ,,pod lupą'' (zerkając na krwawe
sceny) – nie brakuje cichych momentów, gdzie możemy wydobyć
uczucia, jakie targają zwierzętami, które pomimo zbrodni wciąż
zachowują trzeźwy umysł. Komiks ma wymowę antywojenną,
całkowicie zaprzeczającą temu, co dzieje się na naszych oczach.
Ani ludzie, ani zwierzęta nie są jednowymiarowi. A jatka nie bierze
się stąd, by być pretekstem do opowiadania brutalnych scen, choć
widok krwi jest porażająco częsty, lecz uzasadniony. To krótka
przypowieść o tym, że mamy wybór, że nie musimy słuchać
rozkazów tych, którzy chcą wykorzystać nas do okrutnych celów.
Polecam, szczególnie gdy chwalicie sobie, gdy artysta wyraża
najgłębiej skrywane uczucia poprzez obraz, a nie słowa.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz