wtorek, 3 stycznia 2017

Assassin's Creed - Wściekła recenzja


UWAGA! ALARM TRZECIEGO STOPNIA! CHRIS BLUŹNI I PRZEKLINA. Czytacie na własną odpowiedzialność. 

Nawet nie macie pojęcia, jaki jestem wkurwiony po wyjściu z sali kinowej. Znacie to uczucie, kiedy idziecie na wyczekiwany film i dostajecie zgniłym jajem prosto w pysk? No właśnie - czułem zażenowanie i wstyd, że uczestniczę w takowym procesie. Oglądam go niby w spokoju. Mija pięć-dziesięć minut: kotłuje się we mnie od środka, choć na zewnątrz jestem opanowany. Nie widać po mnie zdenerwowania. Ubywają minuty, a ja zaczynam wariować, bo dostrzegam, że producenci robią sobie żarty z widzów. To człowiek płaci za bilety, wymaga odrobiny dobrej, przyzwoitej rozrywki na poziomie - a twórcy biją go po dupie za to, że musi siedzieć na cholernej sali kinowej wykazując uczucie fałszywej przyjemności, bo ,,Assassin's Creed'' to męczarnia - nieprzyjemny zapaszek, jak palarnia dla nie palących. Dostrzegam zalety produkcji, ale na miłość boską - giną w morzu niepowodzeń.

Zacznijmy od fabuły, bo bez scenariusza nie robi się filmów. Na początek dostajemy krótką informację z tekstem, że Templariusze poszukują Jabłko Edenu - starożytny artefakt, który wiele obiecuje, jeśli go zdekodujesz. Na drodze stoją im Asasyni, którzy mają zamiar uniemożliwić realizację planów zakonu rycerskiego, aby nie dopuścić ich do władzy, gdyż Jabłko Edenu odbierze wolność ludzkości. Tutaj pojawia się nadzieja, że film będzie udany, bo aktorzy mówią w języku francuskim, co sprawia, iż nabiera autentyzmu (gdy akcja dzieje się w czasie przeszłym). Szkoda tylko, że zadowolenie przeobraża się w gniew i siermięgę. Koniec pierwszej sceny. Orzeł leci nad ziemią - stop - przyzwyczajcie się do jego krótkich występów, ponieważ będzie zabierał czas ekranowy. Na krótko przenosimy się do Meksyku (1986), gdzie poznajemy głównego bohatera (o imieniu Cal Lynch) jako dziecko z zamiłowaniem do sportów ekstremalnych - następuje drobny zwrot fabularny, a potem szybki montaż i jesteśmy w Teksasie - zdążył dorosnąć. 



Przechodzimy do sedna historii. Okazuje się, że Cal Lynch jest obiektem testowym w animusie (urządzenie, które potrafi symulować pamięć genetyczną), więc mamy okazję odwiedzić XV-wieczną Hiszpanię, w czasach Inkwizycji czy spalania heretyków na stosie. W tejże chwili autorzy tracą kontakt z rzeczywistością. Wiecie dlaczego?, bo próbują wszystko wyjaśnić, zamiast obrazować MacGuffiny oraz to, co wiąże się z zakonem Asasynów - gadają od rzeczy, a z Lyncha robią schizofrenika o rozdwojonej jaźni, który nie odróżnia przodka od swojego ,,ja''. Rozumiem, że film opiera się na budowie adaptacji gry, więc dla kogoś, kto nie zna gry wideo o tym samym tytule, czyli ,,Assassin's Creed'' mógłby niczego nie zrozumieć, ale wiecie co?, pieprzyć to, ponieważ twórcy nie potrafią opowiadać. 

Ci, którzy nie mieli okazji zagrać na komputerze osobistym lub na konsoli - pozostaną niezadowoleni, gdyż konsternacja sięgnie zenitu. Będą się zastanawiać, o co chodzi, ponieważ fabuła jest chaotyczna, poszatkowana i niespójna. Kolejna niesmaczna wada: dialogi. Postaci są okropne - żadna z nich nie przykuwa uwagi, wypowiada frazesy i tłucze młotkiem po głowie, bo nie ma naturalnych linii dialogowych - wszystko sprowadza się do suchej informacji. Ich motywacje są cienkie, jak barszcz. Są pozbawieni życia, bo to puste kukły o mechanicznym głosie. Mam podejrzenia, że aktorzy nie znają pierwowzoru, więc za cholery nie wiedzieli, w czym grają, ani kim są - martwe dusze pozbawione osobowości. Michael Fassbender - wielki aktor. Marion Cotillard - utalentowana. Ale co z tego, kiedy scenariusz ssie pałę, protagonista jest niewyraźny (weź Rutinoscorbin), a postacie drugoplanowe zajmują za dużo miejsca, aby film zdążył opowiedzieć frapującą historię o nadużywaniu władzy.

Uwaga skierowana do graczy: porzućcie nadzieję, że dostaliście interesujący epizod wyrwany z łap Ubisoft. Ale zacznę od zalet: pojawiają się charakterystyczne cechy, jak ukryte ostrze w rękawie, zabójstwo z powietrza czy pościg konno za konwojem, do licha, reżyser starał się odtworzyć synchronizację animusa wprost z branży gamingowej, ale szczerze mówiąc nie pasuje do koncepcji filmowej, gdyż wybija z rytmu, a montaż głupieje od zmiany ujęcia. Montaż to klapa światowa - nieintuicyjny, zbyt ostry i koncentrujący się na wielu bodźcach, przez co zaczynałem się denerwować, bo jak odnaleźć się w chaosie, który niszczy flow opowieści? To, co mi się nie podoba - jest próbą ukazania skoku wiary. Podkreślam: próbą. Jako gracze, którzy wielbią serię ,,Assassin's Creed'' dostajemy marny pokaz wizytówki asasyna, ponieważ podczas skoku łączność zostaje przerwana, więc scena ląduje w koszu. Bohater skacze, jak w grze wideo, ale z przyczyn fabularnych postanowili, że utną scenę w połowie - nawet nie wiecie, jaka wiązanka przekleństw cisnęła się na ustach przez koszmarną realizację ważnego elementu dla zaznajomionych z marką ,,Assassin's Creed''. Zwykłych widzów może to nie obruszyć, ale gracze mają prawo być wściekli, źli i zdenerwowani. Nie możesz marnować takiej okazji, aby nie zaprezentować skoku wiary, to niedopuszczalne, reżyserze!



Druga uwaga, większe zmartwienie dla graczy i fanów ,,Assassin's Creed'', przygotujcie się na największy skandal w historii kina. Twórcy są niespełna rozumu, ponieważ nie koncentrują się na przeszłości, czyli na Templariuszach oraz Asasynach, bo wolą zajmować się teraźniejszością, a jak wiemy z gier wideo, to nie stanowi o sile produkcji, więc do ciężkiej cholery, pytam autorów - po kiego wała? Dlaczego zajęli się człowiekiem, którego nie chcemy oglądać? Dlaczego fabuła nie koncentruje się na podstawowym programie i nie zwiedzamy starożytnych budowli? A potem wychodzi na jaw, że filmy na podstawie gier są głupie, bo nie potrafią zarządzać materiałem źródłowym. Co za, kurwa, łosie.

Największym błędem twórców i producentów jest celowy zamysł, aby dzielić włos na czworo - żeby z jednego filmu robić trzy czy cztery produkcje, dlatego ,,Assassin's Creed'' kończy się w chwili, gdy czekamy na kontynuację niedokończonych wątków, ale ktoś stwierdził na planie ,,Robimy cięcie i kończymy robotę'', przez co musimy czekać kolejne lata, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. Co za, kurwa, skąpstwo. Zamiast robić kino - robią chałturę i jeszcze się pod tym podpisują. Dzięki wielkie, ale nie czekam na część drugą. Mam dość traktowania widza, jak idioty.



Z całym szacunkiem, ale nie mogłem się powstrzymać. Zareagowałem emocjonalnie, bo nie mogę patrzeć, co robią frajerzy z adaptacjami gier wideo. Głupie pojeby nie rozumieją, że dopóki będą robić kaszankę zamiast kina dla ludzi - będziemy tkwić w marazmie, a synonim dobrego filmu na podstawie gier przestanie funkcjonować, gdyż stanie się oznaką kpin i niezręcznych gagów, bo nikt nie będzie traktował na poważnie produkcji, które doją kasę z klienta i puszczają brzydkiego bąka w stronę graczy, którzy oczekują czegoś więcej niż tandety, tanich żartów z popkultury czy leniwych produkcji na sobotnie popołudnie. Chcemy inteligentnych, żywych obrazów, które zmienią oblicze kina, a adaptacje gier wideo staną się prawdziwymi przebojami, ale póki co - kopią sobie grób - stając się niechcianym trupem na cmentarzu. 

Jestem Chris i macie prawo osądzać mnie o nadużywanie wulgaryzmów, ale nie pozwolę, żeby byle prostak obrażał kino (,,Assassin's Creed'' jest policzkiem w twarz) i moje uwielbienie do gier wideo. Dziękuję za uwagę. 


2 Komentarz(e):

Anonimowy pisze...

Reżyser zapowiadał, że skupią się na teraźniejszości i losie porwanego przez organizację bohatera aniżeli na skakaniu po starożytnych budowlach. Taki był pomysł, aby ukazać historię z innego punktu widzenia. Filmy nie dorównają grom nigdy i trzeba się z tym godzić podejmując próbę ich oglądania.

Chris pisze...

Skupili się na teraźniejszości według własnej woli, w porządku, ale prawdę mówiąc - nie pokazali niczego satysfakcjonującego dla graczy. Niczego nie rozwija w świecie ,,Assassin's Creed'', ponieważ tłumaczy to, co już wiemy - to są informacje dla zwykłych widzów, ale podejrzewam, że nie będą chcieli słuchać o czymś, co wymaga odrobiny wiedzy z gier wideo, ponieważ animus ma długą tradycję, a dorabianie do niej ideologii przez pół filmu zabiera za dużo czasu i nie ma go dla innych wątków.

Przeszłość przodka zostaje przez to potraktowana jak zbędny balans, ponieważ twórcy wolą zajmować się teraźniejszością, gdzie poziom widowiska spada, a ilość słabych dialogów przeraża. Co w konsekwencji prowadzi do tego, że ani teraźniejszość, ani przeszłość nie jest satysfakcjonująca i do niczego sensownego nie prowadzi... Film musiałby trwać co najmniej 3 godziny, żeby wybrzmiał, ale twórcom nie starczyłoby pieniędzy na projekt, przez co film ucina się i rozczarowuje. :(

Prześlij komentarz