piątek, 11 listopada 2016

Paczka ulubionych komiksów cz.5

Rysunek Moebiusa. 


,,Paczka ulubionych komiksów'' to zbiór, seria historii obrazkowych z Argentyny, Iranu, Kanady, Francji, Polski, Portugalii, USA czy Węgier. Z dowolnego państwa na kuli ziemskiej, gdyż komiks ,,dorobił się'' na wielu ciekawych nazwiskach, które będę promował i zachęcał do czyjejś twórczości. Tytuły, które wymienię ukształtowały mój światopogląd na scenę komiksową. Jak przedstawieni autorzy sprawili, że pokochałem opowieści rysunkowe. Pojawią się obrazki dla dzieci, młodzieży czy dorosłych (z naciskiem na opcję trzecią, ponieważ wolę historie skierowane do osób starszych). Seria skierowana do ludzi, którzy chcą poznać komiks – czym jest to medium, i co ofiaruje w zamian. Celuję w różnorodność, dlatego wielogatunkowość to cecha, jakiej ulegnę.


,,Paczka ulubionych komiksów'' wskaże listę tytułów, które ja osobiście cenię – niekoniecznie zgadzając się z tym, co mówią inni, bo nie zawsze lubię to, czym zachwyca się czytelnik i krytyka. Mam nadzieję, że wybór, który dokonałem spodoba się zarówno osobom, które czytają komiksy od małego, jak i osobom, które mają awersję do historyjek graficznych...

Tytuł: Hellblazer: Niebezpieczne nawyki
Rok wydania (świat): 1991
Rok wydania (Polska): 2008
Wydane jako: Album (liczba stron: 160)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Fantasy, Kryminał, Horror
Scenariusz: Garth Ennis
     Rysunki: William Simpson
Sugerowane dla dojrzałego czytelnika!



Pierwszą historię o Johnie Constantine przedstawiłem w poprzednim odcinku ,,ulubionych komiksów'' ale tamta nie pojawiła się w Polsce (i już raczej nie pojawi, chyba że w jakimś zbiorze). ,,Niebezpieczne nawyki'' różnią się od ,,Newcastle''. Pierwsza znacząca zmiana: scenarzysta. Przy ,,Newcastle'' pracował Brytyjczyk: Jamie Delano, przy ,,Niebezpiecznych nawykach'' Irlandczyk: Garth Ennis, który znany jest z serii o ,,Kaznodziei'' (także w Polsce). Pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy porównamy oba dzieła, to podejście do tematu. U Delano jest młodym, witalnym chłopakiem gotowym do działania, zaś u Ennisa dowiadujemy się, że mag, egzorcysta, John Constantine umiera, gdyż doktor wykrył raka w jego płucach (jako nałogowy palacz mógł to przewidzieć). Nieuleczalnego raka, dlatego ma do wyboru: albo pobyt w szpitalu trując się prochami. Albo przedwczesny zgon na własną prośbę. Constantine nie chce dać za wygraną i postanawia znaleźć rozwiązanie na przechytrzenie śmierci, której jeszcze nikomu się nie udało.




Jak na komiks o magu: mało tu potworów, czortów z piekieł i innego plugastwa pochodzącego od belzebuba. Wygląda, jak zapis pożegnania z ludźmi, których kochał, choć, jak na kogoś, kto nie potrafi wyżyć z jedną kobietą ani zawierać długich przyjaźni – w komiksie Ennisa wydaje się bardziej ludzki. Zazwyczaj to facet, który ma wszystkich gdzieś i najlepiej pozbawiłby ludzi dróg oddechowych, gdyby mu podpadli. Ale wiedząc, że lada dzień może kopnąć w kalendarz – nie będzie czekał aż trafi do piekła za to, jakim jest człowiekiem. Próbuje znaleźć osoby, które mogłyby wydostać go z objęć nadchodzącej śmierci. Odwiedza kolejno swoich znajomych, robi drobne podsumowania i ogólnie stara się wyjść z twarzą z tarapatów na własne życzenie. W ,,Niebezpiecznych nawykach'' jest dużo tekstu, kameralnej narracji, która nigdzie nie spieszy, ale z wyczuciem odlicza ludzi, których zawiódł bądź pozbawił nadziei czy życia. Smutna atmosfera przerywana zostaje czarnym humorem i chamskim zachowaniem Constantine'a, który lubi drwić z ryzyka oraz robić ludzi czy diabła w bambuko. Nie jest to lekki i przyjemny komiks, aczkolwiek osoby, które nie znają blondwłosego maga, którego uwielbiam za chore poczucie humoru oraz nonszalancki styl – będzie ciekawym startem, gdyż ,,Niebezpieczne nawyki'' uwydatniają wszystkie wady i zalety tego krętacza. Graficznie się zestarzał, ale buduje to klimat i zachowuje ponury ton historii.



Tytuł: JLA: A League of One
Rok wydania (świat): 2002
Rok wydania (Polska): brak
Wydane jako: Album (liczba stron: 112)
Wydawca: DC Comics (USA)
Gatunek: Przygodowy, Superbohaterski
Scenariusz: Christopher Moeller 
     Rysunki: Christopher Moeller



Będąc oddanym fanem Wonder Woman nie mogło zabraknąć tej pozycji na liście, gdyż jest kwintesencją jej urody i charakteru. I chociaż album wskazuje na Ligę Sprawiedliwości (JLA), w której skład wchodzą: Aquaman, Batman, Flash, Green Lantern, Martian Manhunter i Superman – Wonder Woman gra główną rolę stanowiąc o przebiegu historii. Jest to opowieść o czasach, gdy smoki zostały zgładzone – pozostał jeden – najsilniejszy, Drakul Karfang, który uciekłszy od ludzkich spojrzeń, zasnął na wieki, by przebudzić się w momencie, gdy Liga Sprawiedliwych stanowi o fundamencie pomyślności na Ziemi. Broniąc ludzi i wszelkie życie, jakie wydała ziemia. Wieść niesie, a raczej przepowiednia, że księżniczka Diana oraz jej przyjaciele z Ligi umrą...




Uważam, że fabuła jest miłym dodatkiem, który urozmaica przygody ukochanej Diany, Wonder Woman. Córka Hippolity bierze ciężar misji na siebie. Tylko ona wie o przepowiedni, dlatego postanawia podjąć ryzyko, jednocześnie nie sprzeciwiając się decyzji bogom – chcąc uratować przyjaciół od rychłej klęski zapowiadanej w słowach wyroczni. Wyrusza na samobójczą misję, wiedząc, że czeka ją zagłada – i w zasadzie to wiele wyjaśnia, dlaczego uwielbiam tę postać. Jest ucieleśnieniem wojowniczki gotowej oddać życie, aby świat nie ucierpiał, a najbliżsi nie zostali straceni. Ale historia ta skupia się na ważniejszych, dla mnie, elementach. O jej relacjach z Ligą, o współczuciu nad istotami, które zeszły na złą drogę, o tym, jak wspaniałą jest kobietą – oddaną prawdzie, czystości czy poświęceniu. Jak waleczność idzie w parze z sercem gotowym do wybaczenia. Wiele osób nie zna tej postaci – nie wiedząc, kim ona jest, jaka jest. Jeśli miałbym polecać album, od którego warto zacząć – możecie zajrzeć do omawianego tytułu. Dla mnie stanowi podsumowanie, dlaczego amazonka, Diana, Wonder Woman jest ikoniczną postacią ze świata DC. Uwielbiam ją, bo stanowi przykład cnót, odwagi oraz boskiej istoty, za którą warto podążać. To prawdziwa superbohaterka. Rysunki olejne w punkt oddają piękno kobiety wyrzeźbionej z gliny.





Tytuł: Lucky Luke: Dyliżans
Rok wydania (świat): 1968
Rok wydania (Polska): 1992
Wydane jako: Album (liczba stron: 48)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Western
Scenariusz: Rene Goscinny 
     Rysunki: Morris



Nie znam za dobrze przygód rewolwerowca szybszego od własnego cienia, ale Lucky Luke, to uznana marka belgijskiego scenarzysty i rysownika Morrisa. Co mogę dodać. Przejdźmy lepiej do opisu fabuły, bo nic więcej nie przychodzi mi na myśl. Jest to jeden z tych albumów, do którego da się zaglądać w ciemno, bo nie jest wymagana wiedza na temat tego, co się działo z Lucky Luckiem na przestrzeni kilkudziesięciu tomów. Jest to zamknięta opowieść, którą polecam, gdyż jest zabawna, przewrotna i nadaje się dla każdego odbiorcy – bez względu na wiek, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. ,,Dyliżans'' to klasyczny western, gdzie Lucky Luke dostaje zadanie odeskortowanie złota od Denver, przez Carson City, do San Francisco, gdzie podczas długiej wyprawy czeka go spotkanie z tuzinem rabusiów, napotykając się na Indian czy na inne pomniejsze przeszkody, które będą chciały uniemożliwić dotarcie do celu, ale to nie podróż decyduje o sile komiksu, lecz jej postaci.



Lucky Luke musi zabrać ze sobą kilku niesfornych lub dowcipnych pasażerów. Fotografa gotowego zrobić zdjęcie kosztem własnego zdrowia, pana Diggera, który wyrusza w tę wyczerpującą podróż, ponieważ chce strzec własną część złota, co wysyła wraz z pozostałym ładunkiem do San Francisco, pastor, który zamiast strzelby woli ,,strzelać'' słowem bożym, osobliwe małżeństwo, gdzie kobieta decyduje za męża oraz kanciarz i wesolutki woźnica. Także, doborowe towarzystwo, przy którym śmiałem się co nie lada. Humor jest wyborny i to on ustanawia próg zadowolenia, iż otrzymujemy dobry komiks rozrywkowy, gdzie wszystko jest absurdalne – począwszy od samobójczej misji, bo każdy drobny rzezimieszek chce dorwać się do złota, po udział zwariowanych kolesi, którzy zamiast uważać na czekające tarapaty podczas wyprawy - wolą grać w karty i robić zakłady czy ktoś przeżyje czy nie (!). Sam przejazd z Kolorado do Kalifornii jest pretekstem, by przedstawić galerię osobistości, która nadaje charakter opowieści i przyczynia się do wewnętrznych konfliktów, które jeszcze bardziej podkręcają tempo i ilość gagów na stronę. Idealna odtrutka na fatalny humor.




Tytuł: Morfołaki - Zebrane
Rok wydania (świat): brak
Rok wydania (Polska): 2007
Wydane jako: Zbiór (liczba stron: 344)
Wydawca: Timof i cisi wspólnicy (Polska)
Gatunek: Surrealistyczny
Scenariusz: Nikodem Skrodzki
     Rysunki: Mateusz Skutnik



Trzeci polski komiks na liście – najbardziej ,,odjechany'', pobudzający do rozważań i osiągający szczyt w tworzeniu obrazów na nieskończonych peryferiach wizji człowieka. Na początku wydaje się, że oglądamy ,,bazgroły'', bo rysunki nie zachęcają od pierwszego kontaktu, ale cudownie współgrają z treścią – jej fantasmagoryczną filozofią, oddaniem się surrealistycznej powłoce oraz humoru, który czasem skrywa się za poważnym wydarzeniem, a gdyby zagłębić się niżej w poruszających historiach – otrzymujemy zastrzyk delikatnej zabawy polegającej na oferowaniu uśmiechu na twarzy. Mam sporą frajdę, gdy zaglądam do komiksów, które od razu rzucają na głęboką wodę i sprawiają, że chcesz poznać zdziwaczały świat, gdzie panuje magiczna atmosfera, jakby ktoś opowiadał mroczne historie przy kominku, jak senne fanaberie stają się przyczyną nieopisanej przyjemności. To doprawdy frapujące zjawisko, gdzie drobne nowele robią nawzajem aluzje do siebie. Spotykasz jednego gościa w jednej historii, by ujrzeć go w innej, która dzieje się w inszej rzeczywistości, jakby na drugim biegunie, ale nie ma się wrażenia, że są one sobie obce czy odległe – nie, wydają się być blisko siebie. Każda z nich wydaje się być powiązana i znajoma.  



Odkrywamy dziwne lądy, gdzie drzewa błyszczą światłem, za horyzontem słońca znajduje się coś na kształt kanalizacji, a historie opowiedziane przy podusi wydają się, że wrastają w rzeczywistość, jak mity, które okazały się prawdą. Mógłbym ,,Morfołaki'' chwalić bez granic, ale ta granica wystaje. Z racji, że są to pojedyncze nowelki – zdarzają się opowieści, które wyraźnie odstają od reszty, ale słabsze nie znaczy, że nieczytelne, bo twórcy nie schodzą poniżej poziomu, nawet jeśli okazują się ,,takie sobie'', to i tak jest ciekawie i prowadzą do zaskakujących point, które rozbudowują uniwersum i stają się częścią nowelek tego unikalnego świata, do którego dostęp ma każdy, ale nie wszyscy się w nim odnajdą. Surrealistyczna forma pokryta czernią i bielą nie będzie pasować osobom, które nie lubią takich klimatów, gdzie świat żyje własnymi zasadami, pragnieniami czy sposobem opowiadania, bo nawet literacko brzmi poetycko – odrywając się od prostego języka potocznego, ale wierzcie lub nie, to ma znaczenie, bo odrywa nas od tego, co znamy zatapiając się w parabolach, gdzie dominują paranormalne sekrety, które czytelnik ma ochotę odczytać i poznawać na własną, osobistą modłę. To czysta zabawa z bardzo nietuzinkową treścią i niebanalnym podejściem do rysowania. Zachęcam, bo to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, a do tego na wskroś polskie. Zachód niech żałuje, że nie posiada.




Tytuł: Silver Surfer: Przypowieść
Rok wydania (świat): 1998
Rok wydania (Polska): 1999
Wydane jako: Album (liczba stron: 95)
Wydawca: TM- Semic (Polska)
Gatunek: Superbohaterski
Scenariusz: Stan Lee
  Rysunki: Moebius



Skoro pojawił się trzeci polski komiks w zestawieniu, to dlaczego nie umieścić trzecią historię od Marvela z Tm-Semica? Wiecie, superbohaterowie w latach 90. mieli ogromne szczęście, bo prezentowali się z dobrej strony, w wysokiej jakości – Marvel zaskakiwał pozytywnie czytelnika, a obecnie, ech, jestem kompletnie rozczarowany ich taktyką zdobywania nowych fanów. Odbijam się od tego, co wydają i nie wiem, dlaczego tak się dzieje – kiedyś przeglądałem ranking najlepszych opowieści z ,,Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela'' i trafiłem na ,,Old Man Logan'' (Staruszek Logan), gdzie Logan (alias Wolverine, gdyby ktoś nie wiedział) przemierza postapokaliptyczny świat w celu wyplenienia zła na amerykańskiej ziemi, i wtedy zrozumiałem, że rankingi są bez sensu, bo okazało się, że ta historia zupełnie mnie nie porwała, wręcz potwierdziła moje obawy, co do polityki Marvela, bo robienie z Hawkeye'a przemytnika nielegalnego towaru oraz mordercy, a z Logana rzeźnika polującego na innych superzłoczyńców jest manifestacją zaprzeczenia bycia superbohaterem – potraktowali tę postać, jak kolejnego tetryka, który załatwia wszystko przemocą. Nawet Punisher, którego uwielbiam jako antybohatera – stał się niczym, niewyróżniającym psychopatą – bez jakichkolwiek uczuć, które w sobie skrywał na dnie rozjuszonego serca, gdy za serię odpowiedzialny był Mike Baron czy Dan Abnett. Ale dość jojczenia – przejdźmy do ,,Przypowieści'', bo pomimo słabości Marvela przyczynili się do wielu ekscytujących komiksów. 

Silver Surfer jest wyjątkowy. Gdy za opowieść odpowiadają legendy światowego komiksu, jak Stan Lee czy Moebius - powinniście stanąć na baczność i zasalutować, gdyż obaj działają na odbiorcę. ,,Przypowieść'' krąży wokół tematu wycofania się ze społeczeństwa zmierzającego rychło do samozagłady i zdrady ludzkiego gatunku. Otóż Silver Surfer odcina się od świata, bo nie może znieść szaleństwa ziemian, którzy wkrótce poddadzą się woli Galactusa – wszechpotężnej mocy, istoty o boskich atrybutach, który zgniótłby cię swoim palcem u nóg. Przebiegły Galactus sprawia, że ludzie na Ziemi oddają mu hołd – zajmuje miejsce prawdziwego Boga. Sprawia, iż na Ziemi wybucha chaos, bo fałszywy bóg, jak będę go zwał – przyczynia się do serii tragedii. Silver Surfer raz jeszcze odsłania swe prawdziwe oblicze, aby pomóc ludziom, którzy sami sprawili sobie ból i cierpienie. Pomimo niechęci staje w obronie słabszych, by służyć sprawiedliwości.



,,Przypowieść'' jest krótka, zwięzła i absolutnie skończona. Wszystko działa, jak trzeba – mamy zagadnienia filozoficzno-społeczne, dramat niewinnych i skromność bohatera, który nie musiał ratować głupców od naiwnych obietnic, a ludzi od własnej ślepoty, ale broni ich, ponieważ jest istotą czującą, myślącą, a superbohater nie ugnie się przed groźbą upadku. Jeśli nie wiecie, jakich cech boją się łotrzy – powinniście zerknąć do dzieła Lee oraz Moebiusa. To mądra historyjka o zniewoleniu ludzkiego umysłu, ale, co najważniejsze – przypowieść o niestrudzonej chwale tych, którzy robią coś niezwykłego, aby ludzkość mogła się rozwijać i uczyć na własnych błędach. Dlaczego Silver Surfer jest prawdziwym superbohaterem? Właśnie dlatego, że nie zapomina, iż pomimo słabości ludzkiej egzystencji – jest gotowy stanąć w ich imieniu.

P.S. Po ,,Przypowieści'' pojawia się druga historia z Silver Surferem w roli głównej, gdzie gościnnie wystąpił Dr. Strange, którą serdecznie polecam, bo jest nie mniej fascynująca od pierwszej.



2 Komentarz(e):

Anonimowy pisze...

Cześć. Jestem fanem Marvela. Mam pytanko - czy komiksy z udziałem superbohaterów będą pojawiać się regularnie, co odcinek? Zauważyłem, że więcej uwagi poświęcasz DC, co oznaczałoby, że Marvel cię mało interesuje?

Chciałbym zapytać - jakie są twoje ulubione postacie z Marvela, jeśli masz?

Chris pisze...

Witam anonima ;)

Superbohaterowie będą się pojawiać, ale z jaką częstotliwością, nie wiem. To zależy od chęci, a nie chcę cały czas wałkować na ich temat, bo to niezdrowe podejście do komiksu. Jest dużo pozycji, które są spoza mainstreamu, i na tym chciałbym się skupić, bo na tym polega inicjatywa ,,ulubionych komiksów'', aby przedstawić różne odcienie XI muzy, jaką jest komiks. A że lubię superbohaterów, no to, czemu nie - oni są częścią medium, i wbrew pozorom - są to ciekawe historie z drugim dnem.

Jestem fanem DC od kilku ładnych lat, ale zaglądam do Marvela, bo jest tam wiele ciekawych rzeczy, które mi pasują.

Moją ulubioną postacią z Marvela jest Daredevil (i nigdy się to nie zmieni): ma ogromne szczęście do scenarzystów, a przygody Matta Murdocka idealnie współgrają z tym, czego szukam w komiksach superbohaterskich, czyli dobrze opowiedzianej historii z kontekstem społecznym. Oraz ma tę ogromną zaletę, że ma charakter iście filmowy - powiedziałbym, że na równi z Batmanem. Uwielbiam też Silver Surfera, ale mam wrażenie, że jego przygoda skończyła się w latach 90. i nikt się tą postacią nie interesuje. Pomijam Punishera, bo to nie jest klasyczny superbohater - nie zasłużył na to miano.

Prześlij komentarz