Rysunek Przemysława ,,Trust'' Truścińskiego |
,,Paczka ulubionych komiksów'' to zbiór,
seria historii obrazkowych z Argentyny, Iranu, Kanady, Francji,
Polski, Portugalii, USA czy Węgier. Z dowolnego państwa na kuli
ziemskiej, gdyż komiks ,,dorobił się'' na wielu ciekawych
nazwiskach, które będę promował i zachęcał do czyjejś
twórczości. Tytuły, które wymienię ukształtowały mój
światopogląd na scenę komiksową. Jak przedstawieni autorzy
sprawili, że pokochałem opowieści rysunkowe. Pojawią się obrazki
dla dzieci, młodzieży czy dorosłych (z naciskiem na opcję
trzecią, ponieważ wolę historie skierowane do osób starszych).
Seria skierowana do ludzi, którzy chcą poznać komiks – czym jest
to medium, i co ofiaruje w zamian. Celuję w różnorodność,
dlatego wielogatunkowość to cecha, jakiej ulegnę.
,,Paczka ulubionych komiksów'' wskaże
listę tytułów, które ja osobiście cenię – niekoniecznie
zgadzając się z tym, co mówią inni, bo nie zawsze lubię to, czym
zachwyca się czytelnik i krytyka. Mam nadzieję, że wybór, który
dokonałem spodoba się zarówno osobom, które czytają komiksy od
małego, jak i osobom, które mają awersję do historyjek
graficznych...
Tytuł: Colder
Rok wydania (świat): 2012-2013
Rok wydania (Polska): brak
Wydane jako: Mini-seria (liczy sobie 5
zeszytów)
Wydawca: Dark Horse Comics (USA)
Gatunek: Horror
Scenariusz: Paul Tobin
Rysunki: Juan Ferreyra
Sugerowane dla dojrzałego czytelnika!
Jedyny komiks z całej piątki, który
nie został wydany w Polsce, ale polecam przeczytać, gdyż sprawia
ogromną niespodziankę czytającym. Sama okładka pierwszego
zeszytu, gdzie człowiek zagląda paluchem pod własną skórę twarzy jest niesamowicie pokręcona. Odstraszająca, a jednocześnie
pociągająca. Historia jest dosyć niepokojąca. Zaglądamy do
wydziału psychiatrycznego, gdzie dochodzi do pożaru i sytuacji
niemającej logicznego wyjaśnienia – otóż niejaki Declan Thomas
posiada ciało, które nie produkuje ciepła! Jego temperatura ciała
wynosi osiem stopni Celsjusza, co jest niemożliwe z punktu widzenia
anatomii i lekarzy. Jakimś cudem żyje, chociaż nic nie mówi i
wydaje się być nieobecny wśród ludzi...
Jego przypadkiem zainteresowała się
Reece – pielęgniarka, która nie posiada męża ani dzieci. Postanawia
się nim zaopiekować. Nie wie wówczas, co ją spotka trzymając
Declana we własnym domu. I tutaj pozwolę się zatrzymać, bo
historia szybko nabiera rumieńców i staje się psychodeliczną
jazdą bez trzymanki. Jest to jeden z nielicznych horrorów, na
którym dostałem gęsiej skórki i dreszczy. Okazuje się, że
szaleńcy mają własny świat, gdzie nie ma kolorów, są za to
potwory, krzywo poustawiane budynki i krew cieknąca rurami
odpływowymi. Scenarzysta kręci się wokół zwykłych
śmiertelników, którzy wiodą przeciętne żywoty a między
osobnikami obłąkanymi, z przekrzywioną psychiką i zachowaniem na
skraju szaleństwa. Ów dwa światy odwiedza pewien osobnik o imieniu
Jaś, zwinny Jaś, który kojarzyć się będzie z wariatami. Wygląda
jak krzyżówka Toada (z Marvela) z Jokerem (z DC). Totalny odmieniec
z jakieś kreskówki. Wiecznie głodny i pożądający pożywienia.
,,Colder'' interesująco łączy lęk
przed wytworami własnej wyobraźni, strachem przed niepoznanym,
wpływając na czynniki stresu wynikającymi z nieprawdopodobnych
okoliczności życiowych. A równocześnie nie zapomina o czarnym,
jadowitym humorze na granicy groteski. Fani (pop)kultury co rusz
natkną się na miłe dodatki, jak portret trampa (Charliego
Chaplina) wiszącego na ścianie. Odwołania do ,,Alicji z krainy
czarów'' czy literatury popularnej są widoczne gołym okiem.
Rysunek jest chłodny, stonowany - idealnie komponuje się z grozą
dwóch wymiarów i człowieka ,,zamrażarki', który zamiast ciepła
wytwarza lód. Z każdym kolejnym zeszytem jest lepszy,
bardziej dopracowany – szczególnie pod względem formalnym. Czekam
na polskie wydanie, bo ,,Colder'' jest tego warte.
Tytuł: Karuzela głupców
Rok wydania (świat): 1996
Rok wydania (Polska): 2007
Wydane jako: Album (liczba stron: 144)
Wydawca: Timof i cisi wspólnicy
(Polska)
Gatunek: Obyczajowy
Scenariusz: Jason Lutes
Rysunki: Jason Lutes
Wyobraźcie sobie, że łączycie kino
Federico Felliniego z show Davida Copperfielda – i co, zadziałało?
Nie? To nic. ,,Karuzela głupców'' zrobi to za was. Jason Lutes
udowodnił, jak należy składać realizm magiczny z dramatem
obyczajowym o odrzuceniu społecznym. Główną postacią jest
iluzjonista, którego trapi śmierć brata, koleguje się ze
staruszkiem niepotrafiącym przebywać w domu starości, dlatego
ucieka, by jeszcze raz sprawić sztuczkę ze znikającą kawą w
kapeluszu. Gdzieś niedaleko urzęduje drobny oszust ze swoją
córeczką, a w kawiarni obsługuje pewna kobieta, która nie potrafi
pogodzić się ze stratą ukochanego. Ich los jest przesądzony –
nie mogą odnaleźć się wśród ludzi i miasteczka.
Wspaniały komiks o potędze magii,
jaka tętni w rękach człowieka. Twórca żongluje postaciami kładąc
nacisk na dialog i smutną atmosferę zawieszoną w powietrzu.
Melancholiczny klimat zlewa się z komedią absurdów – bohaterowie
czują się zagubieni i są ledwie tłem świata, gdzie deszcz oraz
sieć przewodów napowietrznych stanowi klucz do osamotnionego
miasteczka, gdzie nawet domy są samotne, ponure i bez życia. Każda
napotkana postać wydaje się spieszyć, a kontakty międzyludzkie
pozbawione są ,,pazura'', zdrowej energii i uprzejmości. Nie ma
głębokich relacji, są krótkie pogawędki o zapalczywej
intensywności. Jedynie splot niebywałych okoliczności sprawi, że
ci, którzy zostali wyrzuceni z ,,normalnego'' życia mogą liczyć
na siebie i własne towarzystwo.
Cudowny to komiks, gdzie niespieszna
narracja łączy w sobie komedio-dramat ludzkiej egzystencji, gdzie
śmiech i łzy występują równomiernie, a obok szarawej
rzeczywistości jest czas na zawładnięcie wyobraźnią otoczenia.
Szczera rozmowa cieszy, a iluzoryczna pomoc przygnębia. Lutes
niesamowicie kreuje świat bez magii, jakby opuszczony przez tłumy,
a pozostali nieliczni, którzy jeszcze wierzą w dar zabrania ludzi
do krainy uśmiechu i ponad przyziemnych specjalności. ,,Karuzela głupców''
jest gorzki w licznych epizodach, ale nigdy nie powiedziałbym, że
gorzkawy w wymowie, bo gdy snuje się wokół deszczowej ulicy zawsze
ma pomysł, jak pokazać to z perspektywy nadziei, bo zawsze jeden
kabel połączony jest z drugim, jak połączone jest ludzkie życie,
które ma swój wyważony finał. Za to uwielbiam Jasona Lutesa i
jego ,,Karuzelę głupców''.
Tytuł: Luthor
Rok wydania (świat): 2005
Rok wydania (Polska): 2015
Wydane jako: Album (liczba stron: 144)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Psychologiczny,
Superbohaterski
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Lee Bermejo
Lex Luthor jest znany jako jeden z
najczarniejszych charakterów z wydawnictwa DC Comics. Przebrzydły
bogacz, który pragnie upokorzyć Supermana na oczach całej Ziemi –
wiecznie konkurujący z symbolem siły i porządku. O ile nie znoszę
historii z Supermanem, to ,,Luthor'' dekonstruuje mit o dobrym
superbohaterze, jakim widzi go ludzkość. Superman według Lexa to cykająca bomba, zagrożenie, obca postać rodem z kosmosu oraz
zaprzeczenie idei człowieczeństwa. Taka wizja sprawia, że
rysownik przedstawia go jako bestię z nadnaturalnymi mocami – z
czerwonymi ślepiami, jak żądne krwi zwierzę. Bermejo cudownie
oddaje atmosferę niepokoju – przedstawiając gości w pelerynach w
świetle mroku i niebezpieczeństwa: czyhających na błędny krok ludzkich istnień.
Nie jest to komiks stricte
superbohaterski, gdyż nie ma zawoalowanych akcji z wybuchami w tle,
a Superman robi bardziej za maskotkę niż strażnika planety. Pojawia się,
ale rzadziej niż tytułowy charakter. Gościnne wejście zaliczył Batman,
lecz nie ma on większego znaczenia w kontekście fabuły – większą
rolę odgrywa jego prawdziwe ,,ja'', czyli Bruce Wayne, który
odbędzie jedną z bardziej zaskakujących rozmów z Luthorem.
Spotkanie dwóch milionerów po przeciwnej stronie barykady wykaże
świadectwo, jakże przyjemną czynnością jest zakładanie maski, gdyż nic nie
kosztuje – nie musząc zakładać cudacznych strojów, by być kimś
innym niż się jest. Poznajemy Luthora jako przyjaznego członka
instytucji naukowej, by stopniowo zagłębić się w jego złożoną
psychikę, która ma fiksację na punkcie superbohatera z Metropolis.
,,Luthor'', to na dobrą sprawę dzieło psychologiczne z elementami
sensacji, przenikającymi pelerynami w kadrze i chwilami grozy.
Ciężko potępić człowieka, który ma własne zdanie i plany wobec
latającego kosmity. Jak winić Luthora za to, że wielbi ludzkość
ponad wszystko, iż uznaje, że dziwadła z innego układu
planetarnego nie powinny wikłać się w ludzkie sprawy?
Według Azzarello Lex Luthor, to człowiek,
który wywyższa ludzki gatunek, dlatego sprzeciwia się wobec
,,wielkości'' Supermena, który może wszystko – latać szybciej
niż samolot czy podnosić okręty morskie
jedną ręką. Strach przed mocą Człowieka ze Stali sprawia, że
się buntuje – chcąc za wszelką cenę umniejszyć autorytet kosmity.
Jednocześnie Luthor staje się zagrożeniem dla samego siebie,
ponieważ obawa przed wielkością Supermena powoduje, że wariuje,
nie pozwala udowodnić kosmicie swojej wartości czy tego, co on
sądzi o ludziach. Luthor odcina się od jego twarzy, bo popadł w
obsesję, jakoby Superman mógł w dowolnej chwili zażądać władzy od ziemian. Ciężko nie przyznać racji Luthorowi, że
tragedia wisi na włosku, jeśli Człowiek ze Stali odwróci się od
empatii czy zaufania, ale wielokrotnie graniczy to z paranoją i
chorobą psychiczną. Wspaniała lektura dla geeków lubujących się
w przygodach Supermena czy Batmana, ale także dla osób, które
traktują superbohaterów jako wymysł niemający prawa się ziścić.
Tytuł: Punisher – Ostatnie dni
Rok wydania (świat): 1991-1992
Rok wydania (Polska): 1995
Wydane jako: Album (liczba stron: 128)
Wydawca: TM-Semic (Polska)
Gatunek: Sensacyjny
Scenariusz: Mike Baron
Rysunki: Hugh Haynes
Wydawnictwo TM-Semic uszczęśliwiło
nie jedno dziecko w latach 90. Dzieciaki mogli zaczerpnąć nieco
kultury z Zachodu poznając, kim jest Spider-Man albo Green Lantern.
- zbierając komiksy z ich ulubionymi superbohaterami. Piękne czasy
dla chłopców, którzy marzyli przebrać się w kostium, by
uczestniczyć w nocnym życiu na dachach budynków w poszukiwaniu
złoczyńców i damulek w opałach. Punisher to jedna z nielicznych
postaci, jaką darzę estymą z wydawnictwa Marvel Comics. Twardziel
nie mniejszy niż Stallone czy Van Damme z ekranu telewizora. Jest to
postać nieco zapomniana. Kultowa w latach 90. - niemile widziana w
XXI wieku. Szkoda, bo brakuje mi go w dzisiejszej kulturze (nie
licząc występów w serialu ,,Daredevil''). Tak czy owak –
,,Punisher: Ostatnie dni'', jak tytuł wskazuje, niebawem zmierzy się
ze śmiercią.
Wszyscy chcą dorwać Franka Castle.
Seryjni mordercy, zabójcy na zlecenie, gangi miasta, Kingpin –
szycha z Chrysler Building. Punisher trafia do więzienia, ale
zważywszy że długo tam nie pobędzie – każdy maniak czy
przestępca zamierza się go pozbyć i odesłać z kwitkiem w
zaświaty. Ktokolwiek chce unicestwić Franka musi wiedzieć, że nie
podda się bez walki. Uwielbiam to: soczysty, brutalny, z wieloma
poruszającymi scenami komiks o utracie tego, co się budowało i
kochało przez lata. Kiedy jeden mężczyzna przeciwstawia się
całemu światu i tchórzliwym szajkom, typom spod ciemnej gwiazdy,
by uratować honor i jeszcze raz wzbudzić postrach wśród czarnych
charakterów. Czysta sensacja: masa broni, tuzin pojedynków na
śmierć i życie, ucieczka przed marnym przeznaczeniem. Pożoga i
jeden sprawiedliwy szukający zemsty za ból i poniesione straty. Bez
wydumanych dialogów, bez przegadanych kadrów i bez cenzury.
Napakowany testosteronem, nie
zwalniający tempa dramat sensacyjny, o którym nigdy nie zapomnę.
TM-Semic miało swoje wpadki, ale ,,Punisher: Ostatnie dni'' należy
do komiksów udanych, zwłaszcza że jest to prosta w konstrukcji
opowieść o powolnym umieraniu wśród zgniłego otoczenia. Przygodę
z Punisherem warto zacząć od ,,Year One'', aby zapoznać się z
narodzinami pogromcy. Frank Castle zasługuje na więcej, dlatego
musiałem o nim wspomnieć. TM-Semic to kopalnia ciekawych historii,
jak ,,Batman: Hotel Terminus'', ,,Superman: Wygnanie'' czy ,,Aliens:
Labirynt'', ale jeszcze będzie okazja, by powrócić do wspomnianego
wydawnictwa.
Tytuł: Trust – Historia choroby
Rok wydania (świat): brak?
Rok wydania (Polska): 2003
Wydane jako: Album (liczba stron: 88)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Opowiadania
Scenariusz: Przemysław Truściński
Rysunki: Przemysław Truściński
Pierwszy polski komiks, który
chciałbym przedstawić jest ,,historia choroby'' – tytuł mylący,
gdyż nie jest to żadna autobiografia o zmaganiu się ze zdrowiem. Nic z tych rzeczy. Jest to kompendium
wiedzy o możliwościach Truścińskiego – jako jeden z nielicznych
rysowników na polskim podwórku bawi się formą do nieprzytomności,
co więcej, jest w tym szalenie ,,skuteczny'', bo nigdy nie zapomina
o sensie, jaki mu przyświeca. Przemek nie stroni od kultury masowej,
co dobitnie podkreśla jego wszechstronność nie tylko w trakcie
rysowania, ale również w dziedzinie pisania scenariuszy. Skłamałbym
jednak, gdybym powiedział, że jest to komiks do czytania – nie,
jest do przeglądania, a do poszczególnych kadrów czy plansz można
wracać, kiedy dusza zapragnie. O ile nie zawsze mam chęć wracać
do tego, co tam napisał, to wracam do ilustracji z ogromną
przyjemnością.
Dlaczego? Przemek opanował niemal
wszystko, co się da będąc ilustratorem czy rysownikiem. Nie
sprawia mu większego problemu przenieść się ze szkicu w
dynamiczne cieniowanie. Potrafi łączyć grafikę użytkową z
prostymi obrazkami, jakie namalowałyby dzieci w szkole na lekcjach
plastycznych. Bez trudności miesza rzeczywisty kadr z ułomnością
i karykaturą prac. Od dopracowanych twarzy, po brzydko nakreślone
obiekty, które nie mają znaczenia dla obrazu. Swobodnie
przemieszcza się między stylami i formalnymi zabiegami na granicy
oszustwa optycznego. Zerknijcie na jego rysunki, a będziecie do nich
wracać, choćby myślami.
Truściński nie jest od pióra, ale
zgrabnie balansuje po tematach z popkultury – kosmiczni żołnierze,
obcy, superbohaterowie, wampiry, gościnny występ udzielił się
Thorgalowi, czyli bohaterowi młodzieży na przełomie lat 80. i 90.
Gdybym miał wskazać, co jest tematem przewodnim komiksu –
odpowiedziałbym wyobraźnia. Trust chwali się swoimi
umiejętnościami, ale robi to z klasą – bez bucowatości, jego
historie są czytelne oraz przejrzyste (nie sprawiają problemów z
interpretacją). Imponuje stały powrót do ulubionych motywów, jak
nagie piersi kobiet, statki powietrzne, litera A windująca w różnych
częściach kadru, kaski na głowie, tatuaże ze słońcem czy ikony,
takie jak krzyż lub fryzura na Elvisa Presley'a (gwiazd rocka).
Przemek lepiej opowiada obrazem niż słowem, dlatego rozumiem,
dlaczego więcej uwagi poświęca malowaniu postaci i teł. A
tytułową chorobę określiłbym jako wstręt do dorosłości –
pokazuje to między innymi obrazek, gdzie odbywa się bitwa żołnierzy
z monstrami z obcego wymiaru, by wrócić do domu jako ojciec, który
chodzi do normalnej pracy z walizką w ręku. Znamienne jest to, że
zaczynamy od przygód małego chłopca, by zobaczyć, jak wprowadza
koleżankę do mieszkania będąc nastolatkiem, gdzie nadal hoduje
bogatą wyobraźnię, aby będąc dorosłym – wciąż tkwić w
pięknym umyśle, który tworzy i przemierza różne światy.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz