czwartek, 6 października 2016

Paczka ulubionych komiksów cz.1

Rysunek Przemysława ,,Trust'' Truścińskiego


,,Paczka ulubionych komiksów'' to zbiór, seria historii obrazkowych z Argentyny, Iranu, Kanady, Francji, Polski, Portugalii, USA czy Węgier. Z dowolnego państwa na kuli ziemskiej, gdyż komiks ,,dorobił się'' na wielu ciekawych nazwiskach, które będę promował i zachęcał do czyjejś twórczości. Tytuły, które wymienię ukształtowały mój światopogląd na scenę komiksową. Jak przedstawieni autorzy sprawili, że pokochałem opowieści rysunkowe. Pojawią się obrazki dla dzieci, młodzieży czy dorosłych (z naciskiem na opcję trzecią, ponieważ wolę historie skierowane do osób starszych). Seria skierowana do ludzi, którzy chcą poznać komiks – czym jest to medium, i co ofiaruje w zamian. Celuję w różnorodność, dlatego wielogatunkowość to cecha, jakiej ulegnę.

,,Paczka ulubionych komiksów'' wskaże listę tytułów, które ja osobiście cenię – niekoniecznie zgadzając się z tym, co mówią inni, bo nie zawsze lubię to, czym zachwyca się czytelnik i krytyka. Mam nadzieję, że wybór, który dokonałem spodoba się zarówno osobom, które czytają komiksy od małego, jak i osobom, które mają awersję do historyjek graficznych...

Tytuł: Colder
Rok wydania (świat): 2012-2013
Rok wydania (Polska): brak
Wydane jako: Mini-seria (liczy sobie 5 zeszytów)
Wydawca: Dark Horse Comics (USA)
Gatunek: Horror
Scenariusz: Paul Tobin
Rysunki: Juan Ferreyra
Sugerowane dla dojrzałego czytelnika!


Jedyny komiks z całej piątki, który nie został wydany w Polsce, ale polecam przeczytać, gdyż sprawia ogromną niespodziankę czytającym. Sama okładka pierwszego zeszytu, gdzie człowiek zagląda paluchem pod własną skórę twarzy jest niesamowicie pokręcona. Odstraszająca, a jednocześnie pociągająca. Historia jest dosyć niepokojąca. Zaglądamy do wydziału psychiatrycznego, gdzie dochodzi do pożaru i sytuacji niemającej logicznego wyjaśnienia – otóż niejaki Declan Thomas posiada ciało, które nie produkuje ciepła! Jego temperatura ciała wynosi osiem stopni Celsjusza, co jest niemożliwe z punktu widzenia anatomii i lekarzy. Jakimś cudem żyje, chociaż nic nie mówi i wydaje się być nieobecny wśród ludzi...

Jego przypadkiem zainteresowała się Reece – pielęgniarka, która nie posiada męża ani dzieci. Postanawia się nim zaopiekować. Nie wie wówczas, co ją spotka trzymając Declana we własnym domu. I tutaj pozwolę się zatrzymać, bo historia szybko nabiera rumieńców i staje się psychodeliczną jazdą bez trzymanki. Jest to jeden z nielicznych horrorów, na którym dostałem gęsiej skórki i dreszczy. Okazuje się, że szaleńcy mają własny świat, gdzie nie ma kolorów, są za to potwory, krzywo poustawiane budynki i krew cieknąca rurami odpływowymi. Scenarzysta kręci się wokół zwykłych śmiertelników, którzy wiodą przeciętne żywoty a między osobnikami obłąkanymi, z przekrzywioną psychiką i zachowaniem na skraju szaleństwa. Ów dwa światy odwiedza pewien osobnik o imieniu Jaś, zwinny Jaś, który kojarzyć się będzie z wariatami. Wygląda jak krzyżówka Toada (z Marvela) z Jokerem (z DC). Totalny odmieniec z jakieś kreskówki. Wiecznie głodny i pożądający pożywienia.




,,Colder'' interesująco łączy lęk przed wytworami własnej wyobraźni, strachem przed niepoznanym, wpływając na czynniki stresu wynikającymi z nieprawdopodobnych okoliczności życiowych. A równocześnie nie zapomina o czarnym, jadowitym humorze na granicy groteski. Fani (pop)kultury co rusz natkną się na miłe dodatki, jak portret trampa (Charliego Chaplina) wiszącego na ścianie. Odwołania do ,,Alicji z krainy czarów'' czy literatury popularnej są widoczne gołym okiem. Rysunek jest chłodny, stonowany - idealnie komponuje się z grozą dwóch wymiarów i człowieka ,,zamrażarki', który zamiast ciepła wytwarza lód. Z każdym kolejnym zeszytem jest lepszy, bardziej dopracowany – szczególnie pod względem formalnym. Czekam na polskie wydanie, bo ,,Colder'' jest tego warte.



Tytuł: Karuzela głupców
Rok wydania (świat): 1996
Rok wydania (Polska): 2007
Wydane jako: Album (liczba stron: 144)
Wydawca: Timof i cisi wspólnicy (Polska)
Gatunek: Obyczajowy
Scenariusz: Jason Lutes
Rysunki: Jason Lutes


Wyobraźcie sobie, że łączycie kino Federico Felliniego z show Davida Copperfielda – i co, zadziałało? Nie? To nic. ,,Karuzela głupców'' zrobi to za was. Jason Lutes udowodnił, jak należy składać realizm magiczny z dramatem obyczajowym o odrzuceniu społecznym. Główną postacią jest iluzjonista, którego trapi śmierć brata, koleguje się ze staruszkiem niepotrafiącym przebywać w domu starości, dlatego ucieka, by jeszcze raz sprawić sztuczkę ze znikającą kawą w kapeluszu. Gdzieś niedaleko urzęduje drobny oszust ze swoją córeczką, a w kawiarni obsługuje pewna kobieta, która nie potrafi pogodzić się ze stratą ukochanego. Ich los jest przesądzony – nie mogą odnaleźć się wśród ludzi i miasteczka.

Wspaniały komiks o potędze magii, jaka tętni w rękach człowieka. Twórca żongluje postaciami kładąc nacisk na dialog i smutną atmosferę zawieszoną w powietrzu. Melancholiczny klimat zlewa się z komedią absurdów – bohaterowie czują się zagubieni i są ledwie tłem świata, gdzie deszcz oraz sieć przewodów napowietrznych stanowi klucz do osamotnionego miasteczka, gdzie nawet domy są samotne, ponure i bez życia. Każda napotkana postać wydaje się spieszyć, a kontakty międzyludzkie pozbawione są ,,pazura'', zdrowej energii i uprzejmości. Nie ma głębokich relacji, są krótkie pogawędki o zapalczywej intensywności. Jedynie splot niebywałych okoliczności sprawi, że ci, którzy zostali wyrzuceni z ,,normalnego'' życia mogą liczyć na siebie i własne towarzystwo.


Cudowny to komiks, gdzie niespieszna narracja łączy w sobie komedio-dramat ludzkiej egzystencji, gdzie śmiech i łzy występują równomiernie, a obok szarawej rzeczywistości jest czas na zawładnięcie wyobraźnią otoczenia. Szczera rozmowa cieszy, a iluzoryczna pomoc przygnębia. Lutes niesamowicie kreuje świat bez magii, jakby opuszczony przez tłumy, a pozostali nieliczni, którzy jeszcze wierzą w dar zabrania ludzi do krainy uśmiechu i ponad przyziemnych specjalności. ,,Karuzela głupców'' jest gorzki w licznych epizodach, ale nigdy nie powiedziałbym, że gorzkawy w wymowie, bo gdy snuje się wokół deszczowej ulicy zawsze ma pomysł, jak pokazać to z perspektywy nadziei, bo zawsze jeden kabel połączony jest z drugim, jak połączone jest ludzkie życie, które ma swój wyważony finał. Za to uwielbiam Jasona Lutesa i jego ,,Karuzelę głupców''.  



Tytuł: Luthor
Rok wydania (świat): 2005
Rok wydania (Polska): 2015
Wydane jako: Album (liczba stron: 144)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Psychologiczny, Superbohaterski
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Lee Bermejo


Lex Luthor jest znany jako jeden z najczarniejszych charakterów z wydawnictwa DC Comics. Przebrzydły bogacz, który pragnie upokorzyć Supermana na oczach całej Ziemi – wiecznie konkurujący z symbolem siły i porządku. O ile nie znoszę historii z Supermanem, to ,,Luthor'' dekonstruuje mit o dobrym superbohaterze, jakim widzi go ludzkość. Superman według Lexa to cykająca bomba, zagrożenie, obca postać rodem z kosmosu oraz zaprzeczenie idei człowieczeństwa. Taka wizja sprawia, że rysownik przedstawia go jako bestię z nadnaturalnymi mocami – z czerwonymi ślepiami, jak żądne krwi zwierzę. Bermejo cudownie oddaje atmosferę niepokoju – przedstawiając gości w pelerynach w świetle mroku i niebezpieczeństwa: czyhających na błędny krok ludzkich istnień. 

Nie jest to komiks stricte superbohaterski, gdyż nie ma zawoalowanych akcji z wybuchami w tle, a Superman robi bardziej za maskotkę niż strażnika planety. Pojawia się, ale rzadziej niż tytułowy charakter. Gościnne wejście zaliczył Batman, lecz nie ma on większego znaczenia w kontekście fabuły – większą rolę odgrywa jego prawdziwe ,,ja'', czyli Bruce Wayne, który odbędzie jedną z bardziej zaskakujących rozmów z Luthorem. Spotkanie dwóch milionerów po przeciwnej stronie barykady wykaże świadectwo, jakże przyjemną czynnością jest zakładanie maski, gdyż nic nie kosztuje – nie musząc zakładać cudacznych strojów, by być kimś innym niż się jest. Poznajemy Luthora jako przyjaznego członka instytucji naukowej, by stopniowo zagłębić się w jego złożoną psychikę, która ma fiksację na punkcie superbohatera z Metropolis. ,,Luthor'', to na dobrą sprawę dzieło psychologiczne z elementami sensacji, przenikającymi pelerynami w kadrze i chwilami grozy. Ciężko potępić człowieka, który ma własne zdanie i plany wobec latającego kosmity. Jak winić Luthora za to, że wielbi ludzkość ponad wszystko, iż uznaje, że dziwadła z innego układu planetarnego nie powinny wikłać się w ludzkie sprawy?



Według Azzarello Lex Luthor, to człowiek, który wywyższa ludzki gatunek, dlatego sprzeciwia się wobec ,,wielkości'' Supermena, który może wszystko – latać szybciej niż samolot czy podnosić okręty morskie jedną ręką. Strach przed mocą Człowieka ze Stali sprawia, że się buntuje – chcąc za wszelką cenę umniejszyć autorytet kosmity. Jednocześnie Luthor staje się zagrożeniem dla samego siebie, ponieważ obawa przed wielkością Supermena powoduje, że wariuje, nie pozwala udowodnić kosmicie swojej wartości czy tego, co on sądzi o ludziach. Luthor odcina się od jego twarzy, bo popadł w obsesję, jakoby Superman mógł w dowolnej chwili zażądać władzy od ziemian. Ciężko nie przyznać racji Luthorowi, że tragedia wisi na włosku, jeśli Człowiek ze Stali odwróci się od empatii czy zaufania, ale wielokrotnie graniczy to z paranoją i chorobą psychiczną. Wspaniała lektura dla geeków lubujących się w przygodach Supermena czy Batmana, ale także dla osób, które traktują superbohaterów jako wymysł niemający prawa się ziścić. 



Tytuł: Punisher – Ostatnie dni
Rok wydania (świat): 1991-1992
Rok wydania (Polska): 1995
Wydane jako: Album (liczba stron: 128)
Wydawca: TM-Semic (Polska)
Gatunek: Sensacyjny
Scenariusz: Mike Baron
Rysunki: Hugh Haynes


Wydawnictwo TM-Semic uszczęśliwiło nie jedno dziecko w latach 90. Dzieciaki mogli zaczerpnąć nieco kultury z Zachodu poznając, kim jest Spider-Man albo Green Lantern. - zbierając komiksy z ich ulubionymi superbohaterami. Piękne czasy dla chłopców, którzy marzyli przebrać się w kostium, by uczestniczyć w nocnym życiu na dachach budynków w poszukiwaniu złoczyńców i damulek w opałach. Punisher to jedna z nielicznych postaci, jaką darzę estymą z wydawnictwa Marvel Comics. Twardziel nie mniejszy niż Stallone czy Van Damme z ekranu telewizora. Jest to postać nieco zapomniana. Kultowa w latach 90. - niemile widziana w XXI wieku. Szkoda, bo brakuje mi go w dzisiejszej kulturze (nie licząc występów w serialu ,,Daredevil''). Tak czy owak – ,,Punisher: Ostatnie dni'', jak tytuł wskazuje, niebawem zmierzy się ze śmiercią.

Wszyscy chcą dorwać Franka Castle. Seryjni mordercy, zabójcy na zlecenie, gangi miasta, Kingpin – szycha z Chrysler Building. Punisher trafia do więzienia, ale zważywszy że długo tam nie pobędzie – każdy maniak czy przestępca zamierza się go pozbyć i odesłać z kwitkiem w zaświaty. Ktokolwiek chce unicestwić Franka musi wiedzieć, że nie podda się bez walki. Uwielbiam to: soczysty, brutalny, z wieloma poruszającymi scenami komiks o utracie tego, co się budowało i kochało przez lata. Kiedy jeden mężczyzna przeciwstawia się całemu światu i tchórzliwym szajkom, typom spod ciemnej gwiazdy, by uratować honor i jeszcze raz wzbudzić postrach wśród czarnych charakterów. Czysta sensacja: masa broni, tuzin pojedynków na śmierć i życie, ucieczka przed marnym przeznaczeniem. Pożoga i jeden sprawiedliwy szukający zemsty za ból i poniesione straty. Bez wydumanych dialogów, bez przegadanych kadrów i bez cenzury.


Napakowany testosteronem, nie zwalniający tempa dramat sensacyjny, o którym nigdy nie zapomnę. TM-Semic miało swoje wpadki, ale ,,Punisher: Ostatnie dni'' należy do komiksów udanych, zwłaszcza że jest to prosta w konstrukcji opowieść o powolnym umieraniu wśród zgniłego otoczenia. Przygodę z Punisherem warto zacząć od ,,Year One'', aby zapoznać się z narodzinami pogromcy. Frank Castle zasługuje na więcej, dlatego musiałem o nim wspomnieć. TM-Semic to kopalnia ciekawych historii, jak ,,Batman: Hotel Terminus'', ,,Superman: Wygnanie'' czy ,,Aliens: Labirynt'', ale jeszcze będzie okazja, by powrócić do wspomnianego wydawnictwa.  



Tytuł: Trust – Historia choroby
Rok wydania (świat): brak?
Rok wydania (Polska): 2003
Wydane jako: Album (liczba stron: 88)
Wydawca: Egmont (Polska)
Gatunek: Opowiadania
Scenariusz: Przemysław Truściński
Rysunki: Przemysław Truściński


Pierwszy polski komiks, który chciałbym przedstawić jest ,,historia choroby'' – tytuł mylący, gdyż nie jest to żadna autobiografia o zmaganiu się ze zdrowiem. Nic z tych rzeczy. Jest to kompendium wiedzy o możliwościach Truścińskiego – jako jeden z nielicznych rysowników na polskim podwórku bawi się formą do nieprzytomności, co więcej, jest w tym szalenie ,,skuteczny'', bo nigdy nie zapomina o sensie, jaki mu przyświeca. Przemek nie stroni od kultury masowej, co dobitnie podkreśla jego wszechstronność nie tylko w trakcie rysowania, ale również w dziedzinie pisania scenariuszy. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że jest to komiks do czytania – nie, jest do przeglądania, a do poszczególnych kadrów czy plansz można wracać, kiedy dusza zapragnie. O ile nie zawsze mam chęć wracać do tego, co tam napisał, to wracam do ilustracji z ogromną przyjemnością.


Dlaczego? Przemek opanował niemal wszystko, co się da będąc ilustratorem czy rysownikiem. Nie sprawia mu większego problemu przenieść się ze szkicu w dynamiczne cieniowanie. Potrafi łączyć grafikę użytkową z prostymi obrazkami, jakie namalowałyby dzieci w szkole na lekcjach plastycznych. Bez trudności miesza rzeczywisty kadr z ułomnością i karykaturą prac. Od dopracowanych twarzy, po brzydko nakreślone obiekty, które nie mają znaczenia dla obrazu. Swobodnie przemieszcza się między stylami i formalnymi zabiegami na granicy oszustwa optycznego. Zerknijcie na jego rysunki, a będziecie do nich wracać, choćby myślami.


Truściński nie jest od pióra, ale zgrabnie balansuje po tematach z popkultury – kosmiczni żołnierze, obcy, superbohaterowie, wampiry, gościnny występ udzielił się Thorgalowi, czyli bohaterowi młodzieży na przełomie lat 80. i 90. Gdybym miał wskazać, co jest tematem przewodnim komiksu – odpowiedziałbym wyobraźnia. Trust chwali się swoimi umiejętnościami, ale robi to z klasą – bez bucowatości, jego historie są czytelne oraz przejrzyste (nie sprawiają problemów z interpretacją). Imponuje stały powrót do ulubionych motywów, jak nagie piersi kobiet, statki powietrzne, litera A windująca w różnych częściach kadru, kaski na głowie, tatuaże ze słońcem czy ikony, takie jak krzyż lub fryzura na Elvisa Presley'a (gwiazd rocka). Przemek lepiej opowiada obrazem niż słowem, dlatego rozumiem, dlaczego więcej uwagi poświęca malowaniu postaci i teł. A tytułową chorobę określiłbym jako wstręt do dorosłości – pokazuje to między innymi obrazek, gdzie odbywa się bitwa żołnierzy z monstrami z obcego wymiaru, by wrócić do domu jako ojciec, który chodzi do normalnej pracy z walizką w ręku. Znamienne jest to, że zaczynamy od przygód małego chłopca, by zobaczyć, jak wprowadza koleżankę do mieszkania będąc nastolatkiem, gdzie nadal hoduje bogatą wyobraźnię, aby będąc dorosłym – wciąż tkwić w pięknym umyśle, który tworzy i przemierza różne światy.  


0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz