skip to main |
skip to sidebar
Wracamy do repertuaru. W kinach sezon ogórkowy, więc brylują blockbustery, które mają problem z dostarczeniem rozrywki. Czyli standard, nic nowego, nic co by mnie zaskoczyło. Od kilku lat reżyserzy lecą sobie w kulki i nie potrafią dostarczyć odpowiedniej porcji rozrywki - ani DC ani Marvel nie potrafi sprostać zadaniu, aby zapisać się złotymi głoskami w dziejach kinematografii, jak to zrobił James Cameron ze swoim ,,Terminatorem'' - no trudno. Nie moja wina, że nie ma zdolnych scenarzystów do wakacyjnych hitów. Niech robią jeszcze więcej sequeli, na pewno dobrze na tym wyjdą...Chrzanić to - nie dam się omamić - nie będę chwalił to szkaradztwo, które zalewa moją ulubioną dziedzinę kinematografii. Nie po to żyje kinem, abym cieszył się z produktów niskiej jakości. Dosyć! Protestuję w imieniu widza, dla którego kino wiele znaczy. Nie mogę patrzeć na to, co inwestorzy wyrabiają z X muzą.
Dlatego pominąłem wszystko, na co jest największy popyt, żeby się nie rozczarować. Ha. No i dobrze zrobiłem. Poszedłem na ,,Kwiat wiśni i czerwoną fasolę'' - fabuła brzmi letnie, to wspaniale - bo chciałem się odprężyć oraz zapomnieć o ,,gniotach'', z jakimi muszę się stykać z własnej winy. Główny bohater - Sentaro - prowadzi małą piekarnię, choć bardziej przypomina to budkę z jadłospisem. Jego specjalnością są tzw. dorayaki, czyli naleśniki z pastą fasolową. Najczęściej przychodzą do niego uczennice ze szkoły, które wolny czas poświęcają na posiłek (oraz głośne pogawędki w międzyczasie). Wakana jest jedną z tych nastolatek, które odgrywają kluczową rolę, gdyż codziennie odwiedza Sentaro i stołuje się przy szefie naleśnikowego biznesu. Dowiadujemy się, że Sentaro poszukuje nowego pracownika. Do pracy zgłasza się wiekowa kobieta - niechętnie widziana przez młodszego pracodawcy. Wiele rzeczy wskazuje na to, iż ją nie przyjmie na stanowisko, lecz drobna próbka jej umiejętności sprawi wiele dobrego na przyszłość.
Fabuła rozwija się drobnymi kroczkami, niemal statycznie i bez głębi. Jest powolna, jak pokarm, który przeżuwają biesiadnicy. W rytm spożywanego jedzenia mamy czas nacieszyć się chwilą spokoju, przy rozmowie i zapachu ,,an''. Twórcy od kuchni pokazują, jak przyrządzić ów przysmak z kraju kwitnącej wiśni. Delektowałem się pysznym widokiem - aż miałem chęć skubnąć coś po wyjściu z sali. Kiedy miałem świadomość, że film opiera się na trzech postaciach oraz zwykłych rozmowach, które niczym się nie różnią od naszych z codziennego życia - mogłem skupić się na nieistotnych detalach. Jak na kino kulinarne - myślę że to odpowiednia nazwa - ogromny ciężar spoczywa na obrazie: jednominutowa cisza w kadrze wydaje się nie na miejscu, ale nie jest to dzieło ani stricte łasuchowe, bo jedzenie stanowi jeden ze składników - nie zaś wszystkie. Ani też komediowe, choć humor to delikatny, mało wisielczy czy szalony. Ani też pełnoprawny dramat, bo powaga następuje w drugiej połowie, gdy poznajemy przeszłość uroczej staruszki.
Reżyser dużo czasu poświęca czemuś, na co zwykle nie staramy się zwrócić uwagi. Stara się nasycić kadr kolorami: tytułowy kwiat wiśni robi wrażenie - jest namacalny oraz ma swoje uzasadnienie fabularne. A zwyczajna twarz postaci jest pokryta tajemniczą aurą, gdyż na niej zatrzymuje się kamera i rejestruje uśmiech czy płacz wynikający z ran naszych postaci. Z drobnej przyjemności przechodzi do dramatu wewnętrznego, ale bez napinacza, naturalnie oraz godnie z filozofią Konfucjusza. Japońscy filmowcy od lat pokazują, że jeśli chcesz stworzyć autentyczną dramę bez fałszywych postaw - musisz wyciszyć dźwięk oraz zbliżyć się do pracy mięśni twarzy aktorów. Tymczasem film o gotowaniu przekąski staje się kruchą historią o przytłaczającej samotności, małych marzeniach, w trosce o drugiego człowieka i jego gustu smakowego. Wszystko paruje, jak niezabliźnione tragedie z przeszłości.
Małe radości stają się nieocenione. Leniwe tempo kamery sprawia, że oczy starają się złapać bogactwo wizualne drzew, kubki smakowe czekają na danie, a Sentaro z papierosem w ustach, podczas przerwy w pracy, staje się idealnym przerywnikiem na to, aby pobyć sam na sam z postacią w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. I kiedy uszy nastawiają się na śpiew kanarka, a ręce składają się do ucztowania - możemy przejść do poważniejszych tematów, ale nigdy nie wykluczają przyjemności, na które jesteśmy przygotowani. ,,Kwiat wiśni i czerwona fasola'' na pierwszy rzut oka wydaje się niczym nie wyróżniającym filmem, lecz w potoku słów, a później w zastygłych kadrach, gdy słów już nie ma, a pozostaje głucha cisza - jest to kino wysoce relaksujące. Nastawione na kontakt z odbiorcą, bez fantastycznych motywów, stąpający mocno po ziemi, choć posiada pierwiastki oczarowania. Nigdy się nie spieszy - to nie japońskie metro. Za to w duchu Japonii, gdzie cisza jest pozorna, gdyż w ciszy rozgrywa się permanentny hałas wewnętrzny człowieka.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz