poniedziałek, 13 czerwca 2016

Warcraft: Początek - Nerdyzacja



Zachodni krytycy lekko się zbłaźnili pisząc o ,,Warcrafcie'' w sposób mało elegancki, rzeczowy i poza filmowy. Argument, że filmy na podstawie gier wideo powinny tryskać humorem czy być w zamierzeniu niepoważne - trąci archaicznym myśleniem z lat 80., kiedy faktycznie gry konsolowe nie mogły sobie pozwolić na rozbudowaną fabułę, bo jeszcze o tym nie myślano! Teraz mamy XXI wiek; gry wideo same przemodelowały się na małe filmowe doznania i oferują ciekawsze scenariusze. Jest XII muzą (X jest kino, a XI komiks). Wszelka niechęć do poważnych ekranizacji przyczyniłaby się do stereotypowego postrzegania innych mediów, a to należy tępić i besztać za głupotyzm. Dobrze, że w Polsce są ludzie, którzy zajmują się fachowo kinem i nie popełniają prostych błędów, gdy piszą o czymś, co jest związane z branżą gier wideo. Nie dziwię się graczom, że są oburzeni, gdy krytyka filmowa źle traktuje ich społeczność i próbuje w niezamierzony sposób ośmieszyć. Ale pamiętajmy: jeden kij ma dwa końce. 

,,Warcraft: Początek'', to bardziej egranizacja, ponieważ powstała książka, która jest prequelem wydarzeń, które mają miejsce w filmie. I żeby utrudnić widzowi orientację, Duncan Jones w roli reżysera kieruje bezpośrednio swój tytuł dla fanów i geeków uniwersum Warcrafta. To oni rozpoznają odejścia od pierwowzoru, wszelkie mrugnięcia okiem będą nieczytelne dla kogoś, kto nie wie czym jest Warcraft. Ja sam ogrywałem ów tytuł w latach 2002-2003, więc przed premierą filmu o wszystkim zdążyłem zapomnieć. Miałem jednak nadzieję, że twórca w miarę rozsądnie podejdzie do publiczności i nie będzie uprzykrzał życie widzom niczego nie tłumacząc.




Fabuła, jak mogłem się spodziewać, jest generyczna i oparta na starodawnym schemacie, czyli przeciwstawiamy sobie orków i ludzi - mieszkających na sąsiednich terenach. Gdzieś na drugim planie zobaczymy krasnoludów czy elfów, ale oni są maleńkim dodatkiem w tym dwugodzinnym seansie. Większą uwagę skupia na magach - trzeciej frakcji, zaraz po ludziach i orkach, którzy będą mąciwodą wśród pozostałych plemion. Wszystko wskazuje na to, że szykuje się wojna i podżeganie do nienawiści. I byłoby cacy, gdyby nie mały szkopuł. Podtytuł wskazuje, że to początek konfliktów, także gdyby pojawił się sequel - nikt nie miałby wątpliwości, że tak należałoby postąpić, gdy, uwaga, bo zdradzam ważną informację, dzieło kończy się otwartym zakończeniem wyraźnie sugerującym kontynuację. Jest to zamierzone posunięcie, ponieważ reżyser zapowiadał stworzyć trylogię w uniwersum Warcrafta. 

Ale przechodząc do opowieści filmowej - nie jest ona ani skomplikowana, ani nie wymaga od widza koncentracji. Jest natłok wątków i postaci, jak sugerują nieszczęśni Zachodni krytycy, ale nie ma problemu, jeśli chodzi o rozpoznawalność poszczególnych osób, ponieważ, żeby nie skłamać, liczą się ze cztery postaci, a reszta robi za tło i nie wiele wnosi do fabuły. Największą zaletą tego małego widowiska są orkowie - bardziej ludzcy od ludzi, są wyjątkowo zanimowani - jest ogromna praca włożona w ich wizerunek, ruchy twarzy onieśmielają i niemal przypominają robotę Blizzarda, czyli zespół deweloperski, który jest odpowiedzialny za to uniwersum. Co prawda razi kontrastowość sytuacji, bo wyobraźcie sobie sytuację, że macie bogatą zieleń na ekranie, aby za moment zobaczyć widoczne efekty komputerowe, które gryzą się z wykreowanym światem i psują immersję. Chyba za bardzo kierowano się myślą, skoro tworzymy film na podstawie gry komputerowej, to czemu nie przypomnieć o tym naszym widzom, i zamiast płynnego obrazu mamy cutscenki, a zamiast żywych organizmów - animację. Trudno jednak zrobić film, który nie bazowałby na efektach komputerowych, gdy musimy wykonać demony i magię na potrzeby świata, w którym uczestniczymy.




Sporą niekonsekwencją jest rwany montaż - ewidentnie widać, że praca w montażowni nie należała do kogoś, kto się na tym zna, ale być może to wina producentów, którzy wymyślili sobie, żeby wyciąć materiał o jedną godzinę - planowano trzygodzinny film, ale widocznie nikt nie chciał zrobić drugie ,,Władca Pierścieni'', choć to duże nadużycie. ,,Warcraft: Początek'' ma sporo problemów, jeśli chodzi o kwestie techniczne czy pomysł na siebie, jako film, a nie ekranizację. Jak na film - za mało tutaj pomysłów na epickie batalie w duchu Tolkiena, aczkolwiek sprawdza się w małych potyczkach i walce gladiatorów (czyli jeden na jednego). To, czego mi brakowało, to rozbudowanych postaci, większość z nich nie ma wyraźnej funkcji, motywacje są sztywne i płaskie, z wyjątkiem jednego orka, ale to dlatego, jak wspominałem, że są bardziej ludzcy od frakcji ludzi, którzy są kompletnie pozbawieni charyzmy, co strasznie psuje odbiór na dłuższą metę. Dużą stratą dla filmu jest to, że idzie w banalne rozwiązania (jest nawet motyw, który skojarzył mi się z biblijną przypowieścią), ale to wszystko ginie pod naporem mało interesujących relacji, wkradło się kilka głupotek, szczególnie w fazie zwieńczenia przygody. Początkowa sekwencja, gdzie pojawił się humor i mogłem na chwilę odetchnąć od nadmiernej powagi, zaczęło mi go brakować w sytuacjach, gdy należałoby obniżyć stres w szeregach żołnierzy. ,,Warcraft: Początek'' traktuje się zbyt poważnie, a gdy dodamy nierówne efekty komputerowe, które gryzą się ze sobą - no niestety, ale psują efekt końcowy. 




W ostatnim czasie zaczyna doskwierać deficyt filmów fantasy i strasznie ubolewam, że ,,Warcraft'' nie załata tej dziury i nie stanie obok innych klasyków tego gatunku. To, co mi się podobało przez jakiś okres czasu, stało się niedogodne - przeciętny montaż z dziwnymi przebitkami i przenikaniami, dużo CGI, które przypominały mi o tym, że oglądam film na podstawie gry, a to niedobrze, sporo niepotrzebnych wątków (związanych głównie z pół orką-pół człowiekiem) i mało pojedynków, które zapamiętam na dłużej (kiedy widzę sceny z ,,Władcy Pierścieni'' wszystko zaczyna blednąć). Fani uniwersum Warcrafta cieszą się, że ich ulubiona gra jest na srebrnym ekranie, widać pasję Duncana Jones, on naprawdę chciał stworzyć dobre kino na poziomie. Szkoda, że większość tej pary poszło w wizualny aspekt. Coś mi się wydaje, że po raz pierwszy dostałem film, który został skierowany dla osób, które znają tę markę i są z nią od pokoleń. Zwykły widz zakochany w kinie i mający za sobą kilka wspaniałych arcydzieł po prostu stwierdzi, że obejrzał kolejny niewyróżniający się blockbuster. Ale niespotykane jest to, że jak na wakacyjny film, stara się nam pokazać, że wszelkie wojny i niesnaski są bezsensowne, szkodliwe i jedynie rujnują nasz dom. Że walka na tle rasowym czy gatunkowym prowadzi nie do potęgi, ale do własnej zguby - mam nadzieję, że w sequelu popracują nad wadami i uzupełnią przekaz, który idzie we właściwą stronę.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz