czwartek, 3 września 2015

Carte Blanche - Polskie kino musi się odrodzić



Wówczas, gdy zawiodła mnie przeestetyzowana i zakłamana ,,Teoria wszystkiego'' oraz pomarszczona, kaleka emocjonalnie ,,Gra tajemnic'' - ,,Carte Blanche'' daje przykład koledze z Hollywood, jak się tworzy kino oparte na prawdziwych wydarzeniach. Wcale nie jestem zdumiony, że lepiej poradziliśmy sobie z tematem niż panowie z Zachodu. Ironią ówczesnego kina stał się fakt, że najbardziej amerykańscy reżyserzy (Jim Jarmusch, Wes Anderson, Alexander Payne) są poza mainstreamem - przecież to kompletne nieporozumienie... To oni tworzą najbardziej spójne formalnie i treściowo dzieła. Gdyby nie był to przypadkowy rzemieślnik - daję stówę, że byłoby to dobre kino. 



Dlaczego ,,Zniewolony'' okazał się ciekawy dla publiczności? Nie dlatego, że podejmował temat o białych lejących czarnych. Za kamerą stanął Steve McQueen - reżyser podejmujący się gorzkich wypowiedzi na zastałe okrucieństwo i niesprawiedliwość. Po prostu wiedział, że sobie radzi, skoro wcześniej podjął się historii o więźniach politycznych bitych za ich przekonania społeczne. Ale przejdźmy do filmu - nie przedłużam...

,,Carte Blanche'' zabiera nas do Lublina, gdzie pewien nauczyciel o imieniu Kacper (Andrzej Chyra) dowiaduje się, że traci wzrok. Ponoć wada genetyczna - w spadku od matki, która uległa wypadkowi samochodowemu. Kacper, żeby nie stracić posady, postanawia ukryć diagnozę i zachowywać się jak zdrowy człowiek. O jego przypadłości wie, oczywiście lekarz, i jego przyjaciel Wiktor (Arkadiusz Jakubik). Pozostali nie zostają poinformowani, chce poprowadzić swoich zaufanych uczniów do matury. 




Od początku wkupia się w łaski dyrektorki, ma przyjaciółkę wśród nauczycieli oraz pomaga jednej z uczennic, Klarze z jej problemami. Widać przywiązanie do szkolnych znajomych. Jego relacje z uczniami są wyreżyserowane bez sztucznej pokazówki - staje się przyjemnością oglądać młodzież, która ma własne zdanie, dowcipkuje i polemizuje z wychowawcą. Twórcy uszlachetniają walkę z przeciwnościami losu - Kacper robi, co może, aby nie utracić kontaktu z klasą. Istotną rolę zdobył Arek Jakubik, który martwi się o jego dalszą karierę i utratę zdolności widzenia. Nie pochlebia tego, że nie przechodzi na rentę inwalidzką, ale jako powiernik sekretów - wie, że musi zaakceptować jego wolę. 

Brnie w swoim postanowieniu, mimo że negatywne skutki choroby oczu odczuwa coraz intensywniej (np. podczas schodzenia ze schodów musi trzymać się poręczy lub podpierać ściany w trakcie chodzenia). Reżyser skupił się na prostej, rezonującej historii, pomijając aspekty techniczne - wielokrotnie używa kamery GoPro, pozwala sobie na powidoki i światłoczułe otoczenie, co powiedzmy, jakoś się komponuje z wadą wzroku. Ale ja bym chciał pochwalić lekki ton scenariusza, dialogi poprowadzone z polotem bez martyrologi i braku fałszu w liniach dialogowych. Pomimo drastycznej intonacji dostajemy zastrzyk pozytywnej energii, kilka ciekawych spostrzeżeń na temat szkolnictwa czy umiejętności radzenia sobie z defektami siatkówki.




Czasami odnosi się wrażenie, że ma ramy serialu, ale nie stały się uciążliwe, jak we wspomnianej ,,Grze tajemnic'', gdzie wszystko zostało sprowadzone do suchych, informatycznych źródeł, które mógłbym wyczytać na wikipedii. Jaki jest powód, że w ,,Carte Blanche'' serialowość jest na jego korzyść? Głównym silnikiem atrakcji jest aktorska charyzma Jakubika i Chyry - według mnie jedni z najlepszych polskich aktorów ostatniego ćwierćwiecza. Nie każde słowo jest namaszczone (dzięki Bogu), pozwala sobie na mniejszą elegancję językową, by stać bliżej życia. Górnolotna mowa została zredukowana, aby uwierzytelnić słowa padające w filmie. Zamiast cierpiętnictwa otrzymujemy w zamian coś piękniejszego - nadzieję i pasję nauczania. Co więcej - nikogo nie oskarża i nie piętnuje, dzięki temu staje się wiarygodniejszy w oczach widzów, takich jak ja.

Polskie kino idzie w dobrym kierunku. Otrzymaliśmy zgrabny skrawek biografii Zbigniewa Religii, nie najgorsze kryminały: ,,Ziarno prawdy'' czy ,,Jeziorak'', choć do ideału sporo brakuje (nie doczekaliśmy się polskiego Finchera czy Clouzouta). Myślę, że powolnymi kroczkami musimy odnowić rodzimą kinematografię -nie fałszując, nie inspirować się hollywoodzkim myśleniem, bo oni sami się pogubili, zjadając własny ogon (remake to największa zagłada kina).

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz