Brakuje mi czasu, ale niech Wam posłuży krótki reportaż po seansach filmowych. Tyle mogę dla Was zrobić. Na koniec tygodnia: komedia z elementami dramatu, animacja z Europy i horror ze Skandynawii. Do zobaczenia wkrótce.
Tytuł filmu: Dumni i wściekli
W kinie od: 6 marca
Gatunek: Dramat, Komedia
Produkcja: Francja, Wielka Brytania
Czas trwania: 2 godz.
Wielka Brytania. Grupa gejów-aktywistów wspiera górników, co urządzili strajk. Konserwatywne, górnicze miasteczko nie potrafi przyjąć datki od ,,zboczeńców''. Większość nie potrafi odwdzięczyć się za finansowe wsparcie. Mimo wszystko geje i lesbijki prowadzą zbiórkę pieniędzy, by poprzeć ich cel. Z początku są im nieprzychylni, z czasem otwartość wzmaga się na przyjęcie propozycji zaoferowanej przez aktywistów.
Film na podstawie wydarzeń autentycznych. Co prawda nie obyło się bez lewactwa i ,,pro-gejowszczyzny'', ale nie chodzi o poglądy polityczne czy szerzenie ,,postępowych'' komunałów. Film nastraja pozytywnym oddźwiękiem. Fala zabawnych dialogów i przemówień jest główną ripostą postaci. Temat potraktowano niejako z komediową swadą. Nikt się nie spina - dramat jest zaledwie echem opowieści. Dumni i wściekli proponują kompromis. Historia chce pogodzić homoseksualistów z heteroseksualistami. Jakoś tak namawia do tolerancji i przyjęcia odmiennej orientacji seksualnej bez wyzwisk. To nie będzie miły seans dla homofobów. Za bardzo stara się pokazać z jednej strony: że geje to miłe chłopy, którzy nikomu nie robią krzywdy, iż zawsze są gotowi pomóc w trudnej sytuacji. Mogli sobie darować, że hetero mężczyźni są mniej ,,przyjaźni'' czy niegotowi, by koegzystować z mniejszościami seksualnymi. Ale rozumiem, że w ten sposób chciano nakreślić problem. Co nie zmienia faktu, że osią fabularną jest rozejm i próba akceptacji drugiej strony barykady. Dumni i wściekli nawołują do zerwania z bycia kryptogejem (jeśli ktoś nim jest). Film śmieszy, puszcza kawałki muzyczne z lat 80. i jest mini-lekcją historyczną. Nastawiony na to, by się przy nim dobrze bawić, nie wdając się w dyskusje polityczne. Nie od dziś wiadomo, że w Wielkiej Brytanii związki homo-par są legalne.
Tytuł filmu: Nocturna (Chris poleca)
W kinie od: 6 marca
Gatunek: Animacja, Fantasy
Produkcja: Francja, Hiszpania
Czas trwania: 1 godz. 28 min.
Główną postacią ekranu jest Tim, który najzwyczajniej boi się ciemnych pomieszczeń lub nieoświetlonych zaułków. Jego przyjacielem jest gwiazda: Adhara. Inne dzieci za nim nie przepadają, bo jako jedyny wystrzega się mroku. Zwą go tchórzem, w nocy robią mu psikusa - gasząc każde światło. Tim wychodząc na powierzchnię, na dach budynku - pozna Pasterza Kotów, który nie znosi dzieci, ale dba o ty, by nikt lub coś nie zburzyło ich snu...
Jednym słowem: sympatyczne. Miks gotyckiej atmosfery, surrealizmu i wewnętrznego ciepła, jakim ocieplają widza postaci. Burtonowska, ekspresjonistyczna stylistyka nigdy nie zwietrzeje. Nie wiem dlaczego, ale skojarzył mi się z ,,Kotem w Paryżu''. Choć podejrzenia padają na kota Tobermory, który jest przezabawnym sierściuchem, który lubi spać - przy tym wygląda słodko (przygotujcie się na duże pokłady miauczenia). Nocturna jest animacją, gdzie światło walczy z cieniem. Tytułowy świat przepadnie, gdy mrok pochłonie blask. Nie zabraknie niepokonanej siły przyjaźni czy zmierzenia się z własnymi słabościami. Dzieci będą mogły się przekonać, że ciemność nie jest niczym przerażającym, jeśli niesiemy w sercu światło. Delikatnie zarysowany humor. Wizualnie to francuska robota, gdzie kreska nigdy nie jest dopracowana. Umila czas i uczy bawiąc. Pozwala odczarować świat i sięgnąć za kulisy, kto i jaką pracę wykonuje, byśmy nie pogrążyli się w ciemnościach. Ewentualnie dowiedzieć się, kto pomaga, żeby dzieciom włosy nie sterczały z rana... Bohaterowie są niesymetryczni, niedbali, jak to całe Nocturna i jego mieszkańcy. Dużo pięknej, spokojnej muzyki, która utuli do snu. Warto zabrać ze sobą kocyk.
Tytuł filmu: Wilkołacze sny (Chris poleca wytrwałym)
W kinie od: 6 marca
Gatunek: Horror
Produkcja: Dania
Czas trwania: 1 godz. 24 min.
Nastoletnia Marie czuje, że coś dziwnego dzieje się z jej ciałem. Idzie do nowej pracy (zakładu przetwórstwa rybnego), ma schorowaną matkę przykutą do wózka inwalidzkiego i nadopiekuńczego ojca. Odwiedza lekarza i odkrywa straszliwe tajemnice oblegające jej rodzinę oraz Lyngby - miejscowość, w której dzieje się akcja. Cóż to za sekrety?
Produkcja uwikłana w poetyce snu. Horror psychologiczny z domieszką dramatu społecznego i tragizmu jednostki. Film w rytmice niedzielnego spaceru. Flegmatyczna narracja będzie największą przeszkodą dla niewyrobionego widza, który zakochał się w kinie made in USA - nie poznawszy kinematografii na innych kontynentach niż Zachód. Duńskie wilkołacze sny stawiają na laboratoryjny styl, w którym można się ,,udusić''. Ciężki, nadmorski, dystyngowany klimat jest ledwie początkiem zatęchłego powietrza, jakim dysponuje lokalna miejscówka Lyngby. Wilkołacze sny można potraktować jako alegorię ostracyzmu czy wrogości wobec obcych, którzy nie pasują do towarzystwa. Można to potraktować jako przestrogę przed zmianami cielesnymi w wieku dorastania. Co komu będzie pasować. Film ma bliski kontakt z ciałem. To intymny portret kobiety, która poddaje się genetycznej, zwierzęcej chorobie. Bezbronna jednostka skazana na ,,banicję'', która musi się bronić morderczą naturą, jeśli chce przeżyć.
Warto zajrzeć, gdy horror kojarzycie z czymś smutnym, złowróżebnym, indywidualnym. A wracając do ciała, jeśli jesteście miłośnikami body horroru - myślę, że to kategoria średnia. Zachwytów nie będzie.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz