niedziela, 11 stycznia 2015

Foxcatcher - Laurka dla Ameryki czy prezent dla widza?


Bennett Miller w swoim stylu. Kontynuuje esej o historycznej postaci. Był pisarz Capote, manager Billy Beane, a teraz zabrał się za zapaśnika, Marka Schultza. Czyżby Miller chciał się zatuszować w biograficznych filmach, w których podejmuje trudne pytania? Każde jego dzieło nie jest wielką sensacją, ale na pewno budzi interesowność. Są to przemyślane historie, które powodują myślenie. Ciężko przejść obojętnie obok Foxcatchera, ale jeszcze trudniej - pozostać z filmem po seansie. 


Mark Schultz (Channing Tatum) to safandułowaty sportowiec, który zamierza stać się mistrzem świata. Wiecznie przykurczony, jak wielu mu podobnych kolegów z branży. Snuje się z nieobecnym wzrokiem - nie grzeszy inteligencją. Jego trenerem jest brat - David (Mark Ruffalo). Wyczynowy, rodzinny, zawsze gotów, by pomóc. Braterska relacja nie wystarcza Markowi. Chciałby sam osiągnąć szczyt możliwości. Wkrótce będzie miał okazję się wykazać. Zostaje zaproszony do posiadłości Johna du Pont (Steve Carell) - multimilionera, które oferuje propozycję nie do odrzucenia. Obaj planują, by Mark zwyciężył w Olimpiadzie w Seulu.

Ruszają przygotowania. I kiedy liczymy na długie sceny siłujących się mężczyzn w walce wręcz - reżyser pozostaje wierny sobie, czyli porusza ważniejsze tematy. Foxcatcher nie jest filmem stricte sportowym. Od pojedynków na macie woli wcinać się w relacje między braćmi, albo pokazać jak John du Pont namawia Marka do przyjaźni na poziomie podprogowym. W Foxcatcher nie ma wieloznacznych słów, ale dominuje ciąg rozmów, chęć podbudowania własnej wartości, mordercze treningi i szalejący problem z komunikatywnością. Miller chwyta się sprawdzonych aktorów, by to oni nadawali burzę, a nie letnie igrzyska olimpijskie w Seulu, które są pozbawione emocji.




Obraz wykazuje chłodne wyrachowanie. Nie ma dynamiki, jak w filmie Rocky. Nie ma dokumentalnej dyscypliny, co Wściekły byk. Jest po trosze reporterski, ale nie wychyla się zanadto. Nie jest mu blisko do niedzielnych sprawozdań sportowych. Choć odbiega od przewidywalnego scenariusza w tym gatunku - pozostaje niewzruszonym wpisem o głupocie dominującej w sporcie, formie aktywności, która miała uszlachetniać, a nie niszczyć człowieka. Pogłębiające się starcia pomiędzy trzema aktorami zdają test. Wykonują dobrą robotę, bo gdyby ich zabrakło - nie pozostałoby nic wartego zachodu.

Foxcatcher nie jest laurką dla Ameryki, ale widz spodziewający się męskiej rywalizacji w zapaśnictwie - zawiedzie się małą liczbą spotkań. Współzawodnictwo występuje, ale w prywatnej roli, nie zaś, w zawodowej drace. Zapasy są wykonywane w klasycznym stylu (dozwolone są chwyty wyłącznie powyżej pasa). Są one na drugim planie - nigdy nie zakrywają głębszej prawdy wykazanej w produkcji na faktach autentycznych.



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz