piątek, 2 stycznia 2015

Dziecko na niebie - Książkowa atmosfera niezwykłości


Z dedykacją dla Agnieszki R. - mojej bratniej duszy.

Otrzymałem wiadomość od Agi, że książka powinna mi się spodobać. Właściwie, czemu nie. Odwiedzam bibliotekę, zabieram co trzeba i zmywam się do zacisza domowego. Co mnie mogło czekać? Wiedziałem tylko tyle, że zastanawiała się nad końcową analogią, którą nie zrozumiała? (Na pewno będę z nią dyskutować o lekturze przy najbliższej okazji). W każdym razie - miała z czymś kłopot. Zaglądam do środka, czytam ją przy cappuccino. Dowiaduje się, dlaczego mi poleciła.

Zacznijmy tak może od początku. Fabuła nie bawi się wpół środki i uderza prosto w splot słoneczny, odkąd zaglądamy w stronice. Poznajemy dwóch reżyserów. Jeden z nich popełnił samobójstwo. Mamy Webera i Phila. Weber jest znany ze skromności i inteligencji, który zdobył każdą możliwą prestiżową nagrodę filmową. Phil przeważnie interesuje się horrorem i to jaki wpływ wywiera na ludzi. Kręci przerażające obrazy, do których lęgną odbiorcy, wiedząc, co ich czeka, gdy zasiadną w fotelu. Weber postanawia wyjaśnić przyczyny, dlaczego jego przyjaciel targnął się na własne życie. Jednocześnie dokańczając dzieło, od którego nie może odstąpić. 

Atmosfera niesamowitości otwiera klamrę historii. Tajemnica powoduje zainteresowanie. Dowiadujemy się o rzeczach, które moglibyśmy przypisać fantasy lub realizmowi magicznemu - autor, Jonathan Carroll ma coś z Neila Gaimana. Rzeczywistość przeradza się w iluzję, niczym w kinie, gdy osiągamy stan hipnozy. Sporo czasu poświęca się filmom Phila, jego trylogii o Północy. Jak wskazuje źródło, jest to horror, który wywołuje paniczny lęk, przypominając oglądającym, czego się boją i czemu nie potrafią sprostać. A to dochodzą jakieś kasety wideo, gdzie przemawia zmarła osoba. A to unikamy wątku fabularnego, by skupić się na wspomnieniach lub faktach z czyjegoś życia, które kierują nas na pobocze i pozwalają zapomnieć o nierozwiązanej zagadce z samobójcą.

Filmoznawcy będą puszczać uśmiech mimochodem - liczba odniesień do arcydzieł kinematografii i kina z wysokiej półki imponuje. Jonathan Carroll cytuje pisarzy: Gabriela Marqueza czy Dante'a Alighieri. Zmyśla tytuły, które nigdy nie powstały - posługuje się sztuką, by przybliżyć nam, w jakich klimatach osadzona jest powieść. Dziecko na niebie jest jak kino na przełomie lat 20. i 30. - jest niepokojące, ale już tak nie zachwyca po latach, jakbyśmy mogli się spodziewać. Fabuła podzielona na trzy rozdziały w trakcie czytania się rozchodzi, by przed finałem wrócić do punktu wyjściowego i snuć wątek pierwszoplanowy. Carroll przemyka sentencje i myśli, które zostają po odłożeniu lektury.


Chcemy, aby coś miało sens, tylko wtedy, gdy jest nam to na rękę.*

Historia o banalności zła, jakby stwierdzili bracia Coen. O złu, bez którego nie możemy się obejść, bo jest wpisana w codzienność. Nie jest to zło pojmowane przez regułkę ze słownika, raczej skrywa się w pobliżu niż atakuje dosłownością - jak to w najlepszych horrorach bywa. Nie jest to zwichrowane psychicznie jak Gabinet doktora Caligari*, nie zaskakuje jak Psychoza*, a zakończenie nie jest dobitnie okrutne, co w Dziwolągach*, ale dajcie szansę Dziecku na Niebie. Lektura do pogłówkowania. 

* - Cytat z książki.
* - Tytuł filmu pojawia się w książce.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz