Historia raczy nas morskim powietrzem. Znajdujemy się w małym porcie, do którego zmierza młody lekarz, aby dopomóc tutejszym mieszkańcom w ich problemach zdrowotnych (choroba stóp rządzi!). Miasteczko ma ciekawe indywidua. Aby zatrzymać Dr Lewisa cały port postanawia urządzić miłe przywitanie. Oferując lekarzowi najlepsze lokum, oraz atrakcje czy rozrywkę. Mieszkańcy biorą się do pracy - chcą upiększyć ich wspaniałe miejsce na Ziemi. Dowiadują się, że Lewis kocha sport pod nazwą krykiet, więc uczą się go od podstaw i robią nieprofesjonalne boisko przy nabrzeżu.
Mija miesiąc i zjawia się on. Z początku marudzi, a potem przyzwyczaja się do cichego, spokojnego pobytu. Rozmawia z dziewczyną przez telefon, który jest pod nadzorem, aby ci mogli się dowiedzieć, co lubi i w czym gustuje młodzieniec (uwaga! będzie śmiesznie). Zaprzyjaźnia się z Murray'em, który zaplanował to przedstawienie. Niczego nie świadom, wczuwa się w niewielką wspólnotę. Chodzi na ryby, odwiedza bar, próbuje flirtować z Kathleen (średnio mu wychodzi, ale stara się chłopak). Tymczasem reszta mieszkańców knuje, jakby tu wnieść port na wyżyny, aby uciec od stagnacji.
Mimo komediowego tonu nie brakuje społecznego tła, które nie ma się co łudzić, jest biedne i pozbawione perspektyw. Ich kłamstwa nie są karczące - widz nie ma im za złe, za to co robią. Śmiejemy się, ale pod tą zewnętrzną częścią jest drugie dno. Nie jest to komedia, przy której kładziesz się po podłodze z braku powietrza w ustach. I co ważne - nie ma rynsztokowego dowcipu. Humor najczęściej bierze się z jednoznacznych sytuacji lub kłamstewek (rewelacyjna scena, gdy Lewis odchodzi od telewizora w barze, gdzie leci mecz krykieta, aby dostać szansę na przełączenie kanału - to hokej jest konikiem mieszkańców). Film nie ma na celu upokarzać nas obscenicznymi sekwencjami, unika sucharów czy niepotrzebnych wtrętów - obrażając mniejszości narodowe i tak dalej. Bardzo zgrabnie oscyluje pomiędzy komedią a kroplą dramatu.
Wielkie uwodzenie jest dobrym wyborem na niezobowiązujący wieczór w otoczeniu przyjaciół. Śmieszy, ale i daje do zastanowienia. Nie obraża, lecz daje satysfakcje, że można zrobić komedię bez przekleństw lub żałosnych inscenizacji. Co kto lubi - ja bawiłem się świetnie.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz