wtorek, 4 listopada 2014

O trzech filmach bez owijania w bawełnę



Chris tradycyjnie zanurzył się w świat filmu, ogląda bez opamiętania, w szatańskim tempie pochłaniam nowości. Coraz bliżej do zakończenia roku, dlatego IV kwartał poświęcam odrabianiu zaległości, na które nie zawsze znajduję wolne godziny (Chris pracuje nad poprawkami do scenariusza filmowego, do tego wyrabiam scenopis, więc zrozumcie jego położenie). Ci, których to nie interesuje - zapraszam na mały przegląd filmowy.




Tytuł filmu: Wojownicze żółwie Ninja

Opis fabuły: Grupa zmutowanych wojowników ninja wraz z nieustraszoną dziennikarką April O'Neil staje do walki z tajemniczym Klanem Stopy, który terroryzuje Nowy Jork. 

Krótko mówiąc: Największe rozczarowanie roku.

Dłużej mówiąc: Jak to mają być żółwie ninja, to ja jestem Houdini. Film jest prawie w każdym elemencie tak potwornie zły, że przecierałem twarz ze zdumienia. Akcja przepakowana efektami specjalnymi - jestem poirytowany faktem, że w wysokobudżetowych produkcjach stosuje się od wielu lat slow motion bez pomysłu, które ma służyć jako przynęta dla dzieciaków zafascynowanych technologią. Zrezygnowano z charakteryzacji, co powoduje, że mamy wrażenie obcowania z animacją komputerową, a nie pełnoprawnym filmem fabularnym. 


Oni mieli w sobie więcej czaru...


Przepełniony żenującymi dowcipami - uśmiałem się dwa razy, ale zwykle łapałem się za głowę. Nawiązania do popkultury są dziecinne i nie bawią, dlatego że tragicznie je umiejscowiono, nie tam, gdzie być powinny. Co do samych żółwi - nie są tak sympatyczni jak spółka z lat 90. (powstały trzy części). Przerośnięte giganty wyglądają jak monstra, a nie jak ktoś, z kim mamy spędzić półtorej godziny przed ekranem. Megan Fox wrzucili do tego filmu tylko po to, żeby świeciła makijażem. Wygląd Splintera (mistrz i opiekun żółwi) i Shreddera (antagonista) jest sztuczny, nieporywający, bez polotu i wykonany na łatwiznę. Film nie ma ani klimatu, ani porywających scen akcji, a co gorsza próbuje być śmieszny - wybaczcie, drogie dzieci, ale proponuję zapoznać się z wersją lat 90. 

Chris poleca: Tak/Nie




Tytuł filmu: Strażnicy Galaktyki 

Opis fabuły: Zuchwały awanturnik Peter Quill kradnie tajemniczy artefakt będący obiektem pożądania złego i potężnego Ronana, którego ambicje zagrażają całemu wszechświatowi.

Krótko mówiąc: Sci-Fi w barwach retro.

Dłużej mówiąc: O tym filmie powiedziano już wszystko. Zgadzam się, że nawiązuje do Kina Nowej Przygody. Wystarczyłoby wspomnieć, że Strażnicy Galaktyki są połączeniem Gwiezdnych Wojen z Gwiezdnymi Wrotami i Star Trekiem, aby nie zastanawiać się, czy warto. Ale to byłoby za proste, bo najnowszy film Jamesa Gunna to odjazd w czystą rozrywkę, skupioną na rozbawianiu widza i dostarczania mu zabawy przez dwie godziny. Główni bohaterowie są tak rozpoznawalni, że od razu czujemy się w jak domu. Nie musisz znać uniwersum, żeby się w nim odnaleźć. Jedynie co możesz pominąć - to brak znajomości, czym charakteryzowało się kino na przełomie lat 70. i 80. Strażnicy Galaktyki przypominają nam, jak to cudownie było za naszych ojców.




Jak to u Jamesa Gunna - kicz jest zamierzony oraz nie razi po soczewkach. Film śmieje się z archetypów postaci, jakimi obnosi się gatunek przygodowy. Czerpie z legendarnych scen, żeby obrócić je w żart (choćby na początku, kiedy Peter zdobywa kulę jak w Poszukiwaczach Zaginionej Arki). O tej produkcji będą mówić nowe pokolenia, gdyż ja wychowałem się na sadze Gwiezdnych wojen i zdaje się, że Strażnicy Galaktyki przejmują dowodzenie w kwestii, czym jest kino komercyjne. To oni zadecydują, jaką rozrywkę będą napędzać spece od franczyzy. Marvel wtargnął głęboko w oczekiwania rynku - obawiam się, że filmów o superbohaterach będzie przebywać coraz więcej i więcej, aż zaleje nas od Zachodu. Z jednej strony dobrze, ale co z widzami, którzy marzą o produkcjach mniej napakowanymi CGI? 

Chris poleca: Tak/Nie




Tytuł filmu: Gdybym tylko tu był

Opis fabuły: Aidan Bloom ma 35 lat i wciąż nie dorósł. Z problemami radzi sobie na swój oryginalny sposób.

Krótko mówiąc: Osobisty kandydat do najlepszych filmów 2014 roku według Chrisa.

Dłużej mówiąc: Narażę się wielu osobom, ale jest to film skierowany dla mnie. Posiada to, co oglądam najchętniej i najmilej. Tę magię autorskości, która nadaje ostateczny kształt dziełu. Jest to zabawne, jednocześnie powołuje refleksję, nastawia na zastanowienie się, czy to co robimy w życiu, w zupełności wystarcza. Produkcja stawia na wielokrotnie omawiane tematy przez kino, jak choroba ojca czy rozczarowanie pracą. Owszem, jest to powtórka z dziedziny ,,samo życie'', ale opowiedziane mądrze, szlachetnie i z poczuciem, że trzeba to było z siebie wyrzucić. To rodzaj spowiedzi Zacha Braffa, który odnajduje się w tej przypowieści, dlatego że wie, co i jak przekazać. Jeśli jesteście zwolennikami takich filmów, jak Powrót do Garden State, albo Poważny człowiek braci Coen, no to trafiliście na dobry trop, co należy obejrzeć nocą - z tym drugim tytułem jest o tyle związany, że posiada wątek z rabinami. 




Gdybym tylko tu był wyróżnia się narracją oderwaną od jakichkolwiek zasad. Nie ma podziału na klasyczną konstrukcję zapoczątkowaną przez Greków. To bardziej zbiór sekwencji, które zdążają do centralnego motywu historii. Film jest melancholiczny, ciepły i rozczulający - trafia w miękkie serce i rozkrusza je, jak kawałki chleba. Nic na to nie poradzę, że wzrusza mnie frazes, bo jest on dobrze zarysowany. Posiada aktorów, którzy wiedzą, co mają robić na ekranie. To kino dla osób, które lubią gorzko słodkie historyjki, nawet gdy są wyświechtane i w gruncie rzeczy wiemy, jak się zakończą. Nie wywyższam, ale polecam tym, co lekko wpadają w stan uczucia zwanym ,,współczucie''. 

Chris poleca: jak najbardziej!

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz