Fabuła skupia się na starym małżeństwie, które kłóci się o drobnostki. Jest ze sobą zżyte, ale i posądzające o wycieńczenie psychiczne. Aby odpędzić frustracje - przybywają do Paryża. Miasto kojarzone z romantyzmem i sztuką kochania było dla Nicka i Meg miejscem bajerycznym związanym z młodością, gdy ich ,,zapał'' bycia mężem i żoną stał na przyzwoitym poziomie. Wracają do osławionej krainy, gdzie wspomnienia ożywają i choć na chwilę pozwalają poczuć się jak para gołąbków.
Parafrazując Krzysztofa Micielskiego, zauważył on, że w każdym filmie francuskim starają się pokazać wieżę Eiffla - czyli symbol państwa Trójkolorowych, który nie ominął także omawianej produkcji (wystarczy spojrzeć na plakat). Na naszą korzyść, nie jest to pocztówka z nad Sekwany - widoki miasta obserwujemy z taksówki. Francja jest po to wybrana, żebyśmy przyglądali się, jak piją szampana, do jakich restauracji chodzą małżeństwa z kartą kredytową. Film kręci się wokół artystów lub osób im pokrewnym. Dlatego czujcie się przygotowani na filozoficzne rozmowy, choć obraz nie należy do szczególnie trudnych w odbiorze. Produkcja nas nie oszukuje. Bohaterowie są szczerzy - przeklną albo zachowają się w taki sposób, o który byśmy ich nie podejrzewali. Nie ma ceremonialnych przemów, a to oznacza, że autor do ,,dziadków'' podchodzi z pełną akceptacją, nie narzuca tonu moralizatorskiego, nie obchodzi go to, że widzimy coś w innym świetle.
Meg to kobieta, która nie znosi, jak mąż krząta się koło niej bez przerwy. Wciąż podoba się mężczyznom i jest o tym całkowicie przekonana. Nick wygląda na osobę, która z natury nie wytrzymuje bez towarzystwa. Jest gadatliwy i pozuje na myśliciela-intelektualistę. Nick - jego przyjaciel, bez napuszenia mówi, że tworzą wspaniałą parę - jest w szoku?, że ludzie w średnim wieku całują się jak państwo młodzi. Reżyser niejako informuje nas o plusach i minusach małżeństwa, kiedy dzieci są odchowane, a nocne baraszkowanie nie wchodzi w rachubę. Jest w tym temacie chyba dobrze obeznany - nie wyczułem fałszu, jedynie ironię, prawdę, zarzuty i gorzką pigułkę tego, co może nas czekać w przyszłości u boku małżonki lub małżonka, aż chciałoby się zacytować Schmidta z filmu Schmidt ,,Ostatnio co noc zadaję sobie pytanie, kim jest to stare babsko, które mieszka w moim domu?''.
Zastrzeżenia mam co najwyżej do zakończenia - za wcześnie zaprezentowano napisy końcowe. Kiedy już byłem wciągnięty w historię, zrobiono mały myk, ucięli film podczas sceny. Szkoda, bo ja byłem przygotowany na więcej. Tak czy inaczej - seans uznaję za udany. Bawi mnie to, że wystarczyło założyć kaszkiet na głowę, aby skwitować ,,wyglądasz jak Francuz''. Kto wie, skoro kaszkiet z filmu do Utraty tchu potraktowano jak rekwizyt dla niezależnych kobiet, dlaczego to nie miałoby charakteryzować Francji? To znaczy, że wszyscy mamy coś z Francuzów?
Weekend ostatniej szansy online
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz