niedziela, 23 listopada 2014

Bella i Sebastian - Na słodko


Nie ma co czarować, kino familijne należy do gatunku lekkiego, niepoważanego i stosowanego w porach obiadowych. Nigdy nie są zauważalne przez publiczność stricte mainstreamową. Jak sama nazwa wskazuje, jest to nurt wycelowany w rodzinę - to ma być wspólny odpoczynek przed ekranem: ni mniej, ni więcej. Dlatego każdy, kto oczekuje od kina biesiady, lub urządza przyjęcie, gdy dzieci spędzają czas z rodzicami, Bella i Sebastian spieszy na ratunek, by uwolnić nas od wyczerpującego tygodnia. Zapewniając lekkostrawne tworzywo. 

Fabuła opiera się na dwóch światach: dziecka i dorosłych. Witajcie w Alasce. Jest rok 1943 - trwa wojna, która zostaje zepchnięta na drugie tło, gdyż gra mniejszą rolę niż poszukiwanie bestii, która porywa i zabija owce w stadzie. Cesar chce ukarać potwora, zabijając go z domowej broni myśliwskiej. Zbiera drużynę na polowanie. Podejrzenia padają na psa błąkającego się samotnie wśród okolicznych krajobrazów. Chłopiec o imieniu Sebastian postanawia uratować bezpańskiego psa od wściekłych mieszkańców, którzy nie mogą tolerować strat w hodowli. Zaprzyjaźnia się z nią, gdyż pies okazuje się suczką, nazywa ją Bella.

Drugi wątek nie jest jakoś porywająco zarysowany. Niemiec podkochuje się we Francuzce, Angelinie, który ma za zadanie ,,wytropić'' i dopaść zbiegów zmierzających do Szwajcarii. Porucznik Peter jako jedyny okazuje się miły i w miarę przystępny dla towarzystwa z innego narodu. Pozostali żołnierze przeważnie pokazują objaw tępoty i są na niskim szczeblu inteligencji ludzkiej. Robią za podwładnych, czerpiąc dochody i pożywienie z francuskiej wioski. Poza ckliwym i nieinteresującym wątkiem ,,miłosnym'', nie ma tu niczego, co zostałoby rozwinięte lub zrobione na miarę dobrego kina. To standardowa procedura, by załagodzić sytuację pomiędzy Niemcami a Francuzami. To nie film wojenny, więc nie ma co oczekiwać na mordercze żądze. 



Przeplatają się dwa światy, ale to chłopiec z owczarkiem jest na pierwszym planie. Ich szczere przywiązanie do siebie przynosi kłopoty, lecz są potraktowane ulgowo i zgodnie z podręcznikiem dla kina familijnego. Wyjaśnienia incydentu prowadzą do przewidywalnego finału, zaś Cesar łagodnieje w trybie natychmiastowym - ojciec Sebastiana. O Niemcach nie ma co się rozpisywać, bo są oni bezwartościowi dla puenty. To produkcja o przyjaźni człowieka z czworonożnym, o przygodach w górach i tropicielach (jacyś tacy przesądni).

Przyjemnością w Belli i Sebastianie jest sam obraz (przyjrzyjcie się zdjęciom), który pokrywa sielankę - warty strumień pomykający w Alpach pośród zieleni czy otoczenie o zimowej scenerii jest niemal pocztówką z łańcucha górskiej Europy. Muzyka z filmu jest niczym kołysanka zaśpiewana przez osobę o delikatnych strunach głosowych. Wprawia w wigilijny nastrój (bohaterowie obchodzą święta w trakcie filmu). Bella i Sebastian chcą wzruszać, a także pocieszać. Być potulną produkcją, po której przeszkadzają ci naiwności, ale nie ma wpływu na to, że spędziłeś uroczo prawie dwie godziny. Bo kto po kinie familijnym doznaje przerażenia? - No chyba że dzieci uczulone na krzywdę zwierząt. Uczy wrażliwości? Nie zaprzeczam.



Ten przyjemnie spędzony czas nie sprawił, że wpadnę w zachwyt i polecę wszystkim, którzy mają dosyć brutalnych historii. Jeśli nie przeszkadzają Wam uproszczenia w fabule, z miłością oglądacie wszystko co jest o psach, albo kochacie się w filmach z pięknym zakończeniem - zalecam postawić na Bellę i Sebastiana. Miłego oglądania. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz