wtorek, 2 września 2014

Wędrowiec - Nikt ci nie pomoże



Nie wiem co myśleć o The Rover, bo tak brzmi oryginalny tytuł, oczekiwałem po nim w miarę dobrego kina, a otrzymałem wytwór bez jednogłośnych emocji. Przyjemne odczucia zmieszały się z przykrością i straconych szans na coś większego. Przebiegła przeze mnie animozja. Nierówne prowadzenie narracji wprowadziło mnie w konstelację trudności ocenienia filmu. Spróbujmy przyjrzeć mu się z bliska. Ostrzegam, będę się gubił w tym, co mam do przekazania. 

Osią fabularną jest Eric - wyciszony samotnik przemierzający australijskie bezdroża (prawie jak Mad Max). Gdy ten posiłkuje się smaczną przekąską? banda przestępców kradnie mu samochód, mężczyzna postanawia odzyskać swoją własność. Tak rozpoczyna się pościg, a kolejno seria przemocy bez wyjaśnienia. 

Jednoosobowy ,,oddział'' zamienia się w duet. Pan ,,niezadowolona mina'' - Eric i pan ,,mrugające oczka'' - Reynolds odbywają drogę przez pustynie likwidując innych bez wyrzutów sumienia, bez zastanowienia, bez rozedrgania i nerwów. Film nie ma ani rozwinięcia, ani zamykającej klamry. Wędrują po pustych drogach, niwecząc życia pustych dusz. Wszyscy bez wyjątku zdają się być wypaleni duchowo, a przemoc traktują jak konieczność, coś, co nie jest zduszeniem moralności. 



Obraz jest chłodny, podobnie jak sylwetki postaci. Kolory w kadrach są nieprzyjazne, brudne i obojętne wobec świata, który nie traktuje siebie ze współczuciem. To medytacja nad okrucieństwem współczesnych czasów, którą zapoczątkował Terrence Malick w swoim debiucie Badlands z 1973 roku. A rok wcześniej Winding Refn w Tylko Bóg wybacza, z którym miałem identyczny kłopot z wykazem pozytywnej analizy po seansie. Problemem w tym filmie jest to, że wiele dialogów nic nie wnosi i psują reputację warsztatu scenarzysty - Michôd lepiej radzi sobie za kamerą niż z piórem. Ascetyczne podejście do strony formalnej, jak i szkieletu konstrukcji fabularnej to chyba największy atut obrazu, ale w trakcie upływających minut zaczyna się człowiek zastanawiać ,,co ten film wnosi do kinematografii, albo dlaczego miałbym go zachwalać''. Podczas seansu nie łatwo o spokój - z nikim się nie utożsamisz. Produkcja dąży do prefiguracji zdarzeń.

Plusem jest montaż - zarówno miękki (przenikanie z jednego obrazu na drugi), jak i wewnątrzkadrowy. Piękna sceneria i pustynne krajobrazy tylko potwierdzają pustkę otoczenia i jego mieszkańców. Po części zaskoczeniem jest Robert Pattinson, który daje się poznać jako aktor dramatyczny (kojarzony do tej pory z lalusiem z nastoletnich bajek o wampirach). Od dostania roli w filmie Cosmopolis wykazać może potencjał, który w nim drzemał od początków kariery. Ogółem aktorzy to mocna półka, w ich twarzach widzimy ból, znieczulicę emocjonalną oraz problemy z psychiką. Brat brata zabije, a odpowiedzią na strzały jest śmierć. 



David Michôd nie jest ani Antonionim, ani Miklósem Jancsó, żeby z długich ujęć uczynić wielkie dzieło. Z prostego tematu zrobić arcydzieło. Jednakże, dawno nie miałem takich problemów z wystawieniem jednoznacznej opinii. A to znaczy, że warto dać szansę produkcji, ale przynieść może gorzkie rozczarowanie i znużenie tempem opowiadania wykalkulowanej historii. Więcej nie jestem w stanie dodać - nie potrafię wynieść z niej esencji sztuki filmowej.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz