sobota, 20 września 2014

Udany debiut: Moon - Kino nastroju



Duncan Jones wyreżyserował jak do tej pory zaledwie dwa filmy. Oba udane i trzymające w niepewności do ostatniej sekundy. Uwielbiam go za charakterystyczny styl utrzymywania aktorów w płaskich płaszczyznach, ograniczeniach wynikających z pracy, jaką muszą wykonać bohaterowie filmu. Przekraczając barierkę wyznaczonej granicy często dowiadują się bolesnej prawdy, która jeszcze mocniej sprawi, że będę starać się przeciwstawić przeszkodom czyhającym na wysunięcie ręki. 

Reżyser trzyma się wiązanki twórców niezależnych z małym budżetem, ale to im pomaga, zamiast szkodzić. Częściej muszą dopracowywać scenariusz - gdyż to na nim będą podbudowywać dramaturgię i piękno kina. W tym przypadku w gatunku Sci-Fi. Pod nazwą kina nastroju najczęściej mam przed oczami trójcę nowej dekady: Donnie Darko (2001), Once (2006) i omawiany Moon (2009).



Moon w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej tytułów opiera się na jednym aktorze, Samie Rockwellu. To on musiał udźwignąć ciężar historii na własnych barkach - bez jego udziału nie byłoby co opowiadać. Fabuła skupia się na astronaucie, który w ciągu trzech lat odbywa kontrakt na stacji kosmicznej, na księżycu. Jego misja dobiega końcu - pozostały dwa tygodnie do opuszczenia ,,puszki'', w której się znajduje. I nagle okazuje się, że nie jest sam. Ciekawe, prawda?

Aby bohaterowi nie towarzyszyła samotność na stacji, do pomocy ma przyjaciela w formie robota, który przemawia według oprogramowania. Żeby wyraził uczucia, zaimplantowano emotikony na obudowie - dzięki temu potrafi pokazać, czy jest zadowolony, smutny lub zdziwiony. Wygląda to tak, jakby wszczepili mu tablet z minkami! Ale odchodząc od żartów, to bardzo poważny film - nie ma w nim humoru. Nasz bohater, Sam Bell jest już zmęczony tą wyprawą i marzy wrócić do domu. To, co go trzyma przy nadziei, że ma po co wracać - są nagrania wideo jego małżonki, która również tęskni za jego powrotem na Ziemię. 




Na jego niekorzyść, zaczyna podejrzewać, że ma halucynacje. Widz odnosi przekonanie, iż postradał zmysły przebywając zbyt długo od ludzi. Podczas seansu myślałem o tym, że ma rozszczepienie osobowości albo zdecydował wyobrazić sobie osoby mu podobne do niego, żeby rozmawiać z własnymi demonami, gdyż Sam nie należy do świętoszków. Nie zdradzając imponującej przemiany jaka dzieje się podczas zwrotów scenariuszowych, trzeba pochwalić jego konstrukcję i takt, choć miałem wrażenie, że za szybko dowiedzieliśmy się o co chodzi. I jakie tajemnice skrywa przedsięwzięcie tej wyczerpującej misji. 

Klaustrofobia otoczenia świetnie oddaje realia warunków znajdujących się na satelicie Ziemi. Zadbano o wystrój, o drobiazgi - podziwianie majestatycznie skonstruowanej machiny, którą przemierza Sam już w przeciągu pierwszych najbliższych minut, wciąga w nas odmienny świat, jakiego nie znaliśmy. Na stacji kosmicznej wszystko jest stechnicyzowane, matowe i duszne od urządzeń. Są sceny, które zapadły mi w pamięć. Chociażby ta, gdy oglądamy błękitną planetę z perspektywy Księżyca - myślę, że to stąd twórcy Grawitacji zaczerpnęli inspiracji.




Moon to rzetelnie poprowadzony obraz ze spektaklem jednego aktora, sympatycznym GERTYM (robot, któremu głos użyczył Kevin Spacey) i zagadką, którą łatwiej rozwikłać, gdy oglądało się Niepamięć. Wprawdzie Jones chwyta się rozwiązań z innych klasyków kina Sci-Fi, ale który film tego nie robi? Warto dać szansę - wyciszona produkcja, której potrzebna jest odrobina rozwinięcia, aby porwać się nastrojowemu dramacie bez strzelania al'a Gwiezdne Wojny

Moon film online - Chris na księżycu

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz