Widz odwiedza Los Angeles, jest 1912 rok. Roy Walker trafia na oddział rehabilitacyjny, gdyż odniósł poważne obrażenia podczas kręcenia jednej z kaskaderskich scen filmowych. Żeby dobić pacjenta, jego dziewczyna złamała mu serce uciekając z jakimś aktorem. Zdesperowany facet ma plan, żeby ,,pozbawić'' się cierpienia, lecz unieruchomiony, będzie potrzebował pomocy z zewnątrz. Zaprzyjaźnia się więc z małą dziewczynką ze złamaną ręką, która rzuca pomarańczami w księdza. I jak to dzieci, uwielbiają słuchać o intrygujących historiach - nie ważne, jak realistyczne lub nie - liczy się to, aby pozbyć się nieznośnego ciężaru, na który nie byli obaj gotowi.
Roy codziennie w łóżku opowiada małej Aleksandrii historie o perypetiach Niebieskiego Bandyty i jego szajki gotowej unicestwić złowrogiego gubernatora Odiousa, który odpowiedzialny jest za śmierć brata bandyty zakrywającego oczy pod maską balową. Magia uczuć jest jak baśń z tysiąca i jednej nocy. Mnogość wątków - od miłości, po zdradę, aż do fikcji wkręcającej się w osobiste tragedie. To opowiadania, które łyka się jednym tchem, o ile uważacie się za wrażliwych ludzi. Film potrafi poruszyć, jeśli damy mu wybrzmieć, zrozumiemy, dlaczego historia jest poszatkowana, nabrzmiała od pauz oraz skręcona z trybików niekoniecznie związanych z logiką. Sporo czerpie z myślenia abstrakcyjnego i pragnie, żeby seans dla publiczności był oczyszczający.
Jak w każdej ,,dobrej'' historyjce mamy konkluzję. Wizualnie przykuwa do ekranu, ponieważ reżyser postawił na reliktowe gmachy, pałace, czuć tę nostalgię za przeszłością, za którą tak tęsknią główne postacie. Gdy pojawiają się persony historyczne, nie zawsze ich przygody idą w zgodzie z faktami, ale trzeba stale sobie uświadamiać, że nie ważne jest to, czy coś miało miejsce lub nie - ważna jest historia, która ma uderzyć w komorę sercową. Niesamowicie przypomina to Dużą rybę Tima Burtona, która w identyczny sposób skupiała się na samym przeżywaniu tego, co się opowiada, i jak opowiada. Czasem wspomnienia zapamiętujemy nie dlatego, że są o czymś, ale zwyczajnie wystarcza skrawek tego, co odczuwaliśmy podczas przeżytej przygody. Uczucia górują nad suchymi sprawozdaniami. To one sprawują magię wydarzenia, niemal jak w Wielkich nadziejach Alfonso Cuaróna.
Romantyczne ideały wykute w surrealizmie i wielorakiej kulturze etnicznej. Hindus, czy Hiszpan, co za różnica? Mogą uczestniczyć w tej rewolucjonistycznej wyprawie z tym samym celem, myślą przewodnią oraz wartościami. Prawdziwe losy na tle odległych krain potrafią się spełnić - wystarczy zamknąć oczy i marzyć. I to robią nasi towarzysze od pierwszych minut. Odkrywają się przed sobą, przed widzem, przed własną opowiadaną historią, która z humorem przeistacza się w greckie fatum wiszące nad archetypami postaci, a na końcu w wzruszenie. Co do scen o charakterze zabawowym, śmiech wynika ze specyficznego podejścia do klisz opowiadanych bajeczek z pięknym i smutnym przebiegiem nie do końca wymyślonej historii. Trochę tu Wesa Andersona, po trosze krzywego zwierciadła z angielskich filmów komediowych.
A na deser - ukoronowanie kinematografii jako tako. Nawiązania do kina niemego w pierwszej i ostatniej scenie skupiają się na latach, gdy rządzili Buster Keaton, Harold Lloyd czy Charles Chaplin - nie zapominając o westernie - gatunku, który uformował amerykańskie studia filmowe, to do nich odwołują się Indyjscy twórcy. To pochwała opowiadania historii bez względu na ich czas, miejsce lub położenie. Nie ma w tym niczego więcej. Pozostawia po sobie uczucia, które wydają mi się, że będą różne w zależności od tego, co sami szukamy w kinie, w fabule, w aktorach, czy dekoracjach. Doskonałe dzieło, które w małym stopniu udowadnia, że nie zawsze potrzeba kreślenia scenariusza z punktu a do b i c, jak po sznurku. Czasami lepiej ,,pomyśleć'' sercem niż rozumem. Doprawdy, nie wszyscy będą zadowoleni z tego, jak to zostało rozwiązane.
Magia uczuć online
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz